Według Biełkowskiego Rosjanie nie odczuwają jeszcze skutków sankcji. Trzeba będzie na to poczekać przynajmniej kilka miesięcy. Wówczas wiele sektorów gospodarki odczuje skutki zachodnich obostrzeń. Kłopoty będą miały duże i średnie firmy oraz sektor bankowy. Przykładowo banki nie będą udzielać kredytów, a to uderzy w klasę średnią.

Biełkowski uważa jednak, że kryzys wywołany sankcjami nie wywoła masowych protestów; nie zmieni nawet opinii publicznej. Wynika to z faktu, że rosyjskie społeczeństwo czerpie swoją wiedzę z mediów propagandowych, które będą przedstawiać problemy jako konieczny efekt walki z zagrożeniem ze strony USA. Politolog mówi, że w ostatecznym rozrachunku wszystko będzie zależeć od oligarchów. Po pewnym czasie sankcje bardzo mocno w nich uderzą. Mogą więc zdecydować, że nie należy już popierać Putina i jego polityki.

Z kolei sankcje, która Rosja nałożyła na Zachód, potwierdzają tylko jej bezradność. „Wprowadzając embargo na artykuły rolnicze z Europy, Kreml nie ma praktycznej możliwości zastąpienia tych towarów. Gdyby była możliwość zastąpienia importowanej produkcji własną, rosyjskie władze już dawno by to zrobiły” – tłumaczy Biełkowski. Potrzeba po prostu czasu. „Dopiero gdy w sklepach zapanuje pustka, ludziom otworzą się oczy, jak nie raz przerabialiśmy w naszej historii.

Media państwowe powiedzą, że Rosjanie muszą zacisnąć pasa i na początku będzie to działało. Tymczasem naród rosyjski panicznie się boi powrotu do czasów głodnych. Właśnie dlatego Rosjanin zawsze dojada do końca, a wyrzucanie jedzenia powszechnie uważa się za tabu. Dlatego cała ta sytuacja nie będzie działała na korzyść obecnych władz”  - kończy politolog.

bjad/rzeczpospolita.pl