10 kwietnia 2010 r. można było mieć wrażenie, że prawica w Polsce została niemal zniszczona. Śmierć poniosło kilkudziesięciu przywódców tego obozu z prezydentem Lechem Kaczyńskim.

To, co nas trzymało na duchu, to solidarność w żałobie, cierpieniu i modlitwie. Widok tysięcy ludzi modlących się na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie i w wielu innych miastach w Polsce, a nawet poza granicami kraju, pozwalał wierzyć, że nie wszystko jest stracone. To właśnie ten masowy udział Polaków w utrwalaniu pamięci o poległych stał się przedmiotem ataku władzy. Służby specjalne wypuściły prowokatorów, którzy mieli ośmieszyć takie działania. Media i państwo wspierały bojówki atakujące modlących się. Politycy byli recenzowani z tego, czy dostatecznie odcinają się od „smoleńskiej sekty”. Dziennikarze, których zaliczono do tej sekty, tracili jakiekolwiek prawo wstępu do mediów zarówno publicznych, jak i prywatnych. Taki los spotkał szczególnie dziennikarzy „Gazety Polskiej”. Cenzura wobec innych mediów prawicowych nie była aż tak szczelna.

Dla mnie stało się oczywiste, że wraz ze smoleńską tragedią rozpoczęła się operacja zacierania pamięci, swoistej pedagogiki wstydu w tej sprawie. To był nowy rodzaj wojny, w wyniku której chciano specjalnymi operacjami socjotechnicznymi do reszty zniszczyć przeciwnika. Tym przeciwnikiem staliśmy się my i nam podobni.

Już 10 kwietnia nakreśliliśmy sobie plan bitwy, przeczuwając, że właśnie tak zachowa się władza. Podzieliśmy nasze skromne siły na zespoły, które otrzymały samodzielne zadania. Jeden miał zająć się śledztwem w sprawie tragedii, drugi działaniami społecznymi, inne propagowaniem i rozwojem mediów. Najważniejsze było niedopuszczenie do atomizacji ludzi. Świątynie i ulice gromadziły tysiące podobnie myślących. Rozwijający się już wtedy dynamicznie ruch klubów „Gazety Polskiej” idealnie temu służył. Władza starała się przesuwać granicę społecznej świadomości w stronę pełnego zaufania do działania Rosjan, my pokazywaliśmy, że możliwy był inny scenariusz niż zwykła katastrofa. Stworzyliśmy cały drugi obieg filmów, wykładów itd. Na profesjonalne działania specjalistów od wojny propagandowej odpowiedzieliśmy naszą akcją. Dzisiaj, widząc państwowe uroczystości 10 kwietnia, możemy powiedzieć, że tę bitwę wygraliśmy.

Tomasz Sakiewicz/salon24