Prokuratura uznała, że nagranie mojej rozmowy z Andrzejem Lepperem nie jest wystarczającym dowodem do wznowienia śledztwa w sprawie przecieku z tzw. „afery gruntowej”. Ale nie zmienia to faktu, że ta rozmowa spowodowała wszczęcie postępowania, które doprowadziło do przesłuchania kilku kolejnych świadków. Problem polega na tym, że sama taśma – w dodatku nagrana w słabej jakości – nie jest dowodem. I wszyscy o tym wiedzą, że skoro prokuratura dysponuje zeznaniami Leppera składanymi pod przysięgą, to będą one dla niej wiarygodniejsze niż ta właśnie taśma. Było jasne, że jeśli nie poszuka się kolejnych dowodów, to sprawa zostanie umorzona. Z góry zapowiadano, że taśma jest tylko powodem do sprawdzenia. Ale wszystko, co mówiłem, na tej taśmie się znalazło. Prokuratura ją odsłuchała. Pada tam nazwisko Janusza Kaczmarka jako źródła przecieku (o tym mówił Lepper).

 

Było to jednak za mało, żeby wszcząć śledztwo przeciwko Kaczmarkowi, bo nie wiadomo dlaczego Lepper tak mówił. Nie podał swoich motywacji, ani nie wyjaśnił  dlaczego we wcześniejszych zeznaniach mówił nieprawdę. Niestety, głos nieżywego zza grobu jest zawsze mniej cennym dowodem niż spisane pod przysięgą zeznania (zresztą, Lepper kilkakrotnie pod przysięgą podawał, że to nie był Kaczmarek).

 

Czy jeszcze kiedyś poznamy prawdę w kwestii „afery gruntowej”? Ja to rozwiązanie znam, Lepper powiedział mi dokładnie to, co chciał powiedzieć. Problem polega na tym, czy jest to materiał dowodowy. Muszą znaleźć się jeszcze inne i to bardzo mocne dowody, które mogłyby zaprzeczyć składanym pod przysięgą zeznaniom Leppera. Takie dowody ja wskazałem. One mogą istnieć, mówił mi też o nich Lepper, ale prokuratura ich nie znalazła. Chociaż powinny się znaleźć w notesach, które Lepper trzymał u siebie w kasie pancernej. Nie wiem, co się z nimi stało, czy zginęły, ale Lepper twierdził, że w notesach zapisał to samo, o czym mnie poinformował. Ja ich nie widziałem, ale wiem, że miał do nich wgląd człowiek, który umawiał nasze spotkanie.

 

Not. eMBe