Gdyby Andrzej Duda nie wygrał wyborów prezydenckich, to PO prowadziłaby  dzisiaj w sondażach przed PiS-em. Liderowanie to wprawdzie nie byłoby tak zdecydowane jak obecne wyniki PiS-u, ale do wyborów parlamentarnych partia Jarosława Kaczyńskiego walczyłaby co najwyżej o wyrównanie  szans. Być może rzutem na metę wyprzedziłaby PO w ilości zdobytych mandatów. Mając  prezydenta, PO dalej mogłaby  oferować swojemu zapleczu ciągłość realizacji jego interesów. Niespodziewana dla obozu władzy (ale nie dla  mnie, czego dowodem są pisane tu komentarze – przepraszamza brak skromności) przegrana w wyborach prezydenckich rozwaliła stabilność rządzącego układu.

Sytuacja dokładnie się odwróciła. Utrata prezydentury powoduje, że remisowy wynik PO w wyborach parlamentarnych nie daje pewności utrzymania kontroli nad kluczowymi sektorami państwa.  Z kolei psychologiczny rezultat zwycięstwa dał w sondażach  zdecydowane prowadzenie PiS-owi i odpływ elektoratu od PO. Zaplecze biznesowo-polityczne, widząc  tak szybką utratę „mocy”, samo zaczęło ewakuację. To dodatkowo odbiera Platformie możliwość złapania oddechu.

Można więc powiedzieć, że zwycięstwo Dudy było  kluczowym momentem w biegu wydarzeń politycznych najbliższych lat. Nie twierdzę, że wszystko jest już przesądzone. Wręcz przeciwnie, bez ogromnego wysiłku PiS nie uzyska większości pozwalającej mu rządzić, ale wiatr historii wieje w dobrym kierunku.

Co spowodowało, że mimo bardzo wysokiej frekwencji większość głosujących poparła początkowo mało znanego kandydata na prezydenta? Bez wątpienia miał wiele cech osobistych, które mu w tym pomogły. Istotna była bardzo ciężka praca. Nie bez znaczenia pozostało ogromne zaangażowanie społeczne. Na pewno swoje zrobił wysyp prawicowych mediów z telewizją Republika na czele (à propos, proszę pamiętać, że utrzymujemy się, z czego tylko możemy, m.in. z zakupu kart,  co jest Państwa cegiełką na nasze istnienie).

Pytanie, czy to jednak wszystko? Zła passa PO zaczęła się w momencie publikacji taśm nagranych przez kelnerów. Platforma straciła wtedy poparcie. Chwilę później Donald Tusk ogłosił, że wyjeżdża do Brukseli. Nie wiemy, czy bez tego też dokonałby ewakuacji, ale zbieżność wydarzeń jest duża. Stanowisko premiera w Polsce pod względem możliwości politycznych  jest dziesięć razy więcej warte niż to, co dostał od Unii Europejskiej. Oczywiście dali mu tam lepszą pensję. Być może to zaważyło, ale nie wierzę, że partia rządząca nie była w stanie zapewnić mu godziwego życia. Moim zdaniem Tusk uciekł, a na swoim miejscu zostawił kogoś, kto miał przyjąć na pierś wszystkie problemy, począwszy od afery taśmowej. Pytanie, kto tak naprawdę jest autorem afery taśmowej. Piotr Nisztor (opublikował taśmy), obecnie dziennikarz „GP”,  nawet przypalany żelazem nic nie chce powiedzieć. Kelnerzy, którzy nagrywali, też nie wiedzą. Tropy prowadzą do różnych służb. Być może najłatwiej odpowiedzieć będzie na pytanie, komu przeszkadzała obecna ekipa? Raczej nie Berlinowi i Moskwie. No cóż, a może to wszystko zbieg przypadków? Tego też nie możemy być pewni. Jedno jest oczywiste: od roku obóz władzy ulega dekonstrukcji i zatrzymać to będzie bardzo trudno.

A może po prostu podpadli Opatrzności? No, to raczej już po nich.

Tomasz Sakiewicz

Tekst pochodzi z najnowszego tygodnika "Gazeta Polska" nr 26/2015 z dn. 01.07.2015r.