W teorii powinno być tak: kilka minut to czas w jakim do poszkodowanego ma przyjechać karetka w terenie zabudowanym; poza terenem zabudowanym ciężko chory musi czekać na nią kwadrans. To teoria. Jaka jest praktyka? Ciężko chorzy muszą czekać na ambulans często nawet kilka godzin?! Dlaczego? Proste: w Polsce jest za mało karetek. Jeden ambulans przypada na ... 25 tys Polaka. Dlatego jeśli dyspozytor otrzymuje zgłoszenie o wysłaniu karetki, musi najpierw zdecydować, który pacjent szybciej potrzebuje pomocy.

Karetek powinno być dwa razy więcej, ale oczywiście to kosztuje sporo pieniędzy. Tymczasem okazuje się, że pieniądze są w budżecie państwa, ale przeznacza się je na ekstawagancje, a mianowicie na rządowe limuzyny. Okazuje się, że "w rządzie, ministerstwach, urzędach i instytucjach państwowych jest blisko 1700 aut – wynika z przetargu ogłoszonego przez rządowe Centrum Usług Wspólnych. Roczne ubezpieczenie całej tej floty kosztuje podatników, bagatela, 1,5 mln zł" - informuje "Fakt". Pytanie: po co tyle samochodów? Odpowiedź: każdy urzędnik chce poczuć komfort wykonywanego zawodu, dlatego każdy chce mieć służbowe auto. Próżność i absolutna głupota! I można z tego wyprowadzić prosty wniosek: "politycy od lat bardziej dbają o siebie, niż o pacjentów służby zdrowia". A co najbardziej szokujące: pod Sejmem i Senatem, na każde wezwanie, dyżurują dwie karetki przeznaczone tylko i wyłącznie dla posłów i senatorów.

Philo/Fakt