Wybory w trzecim co do wielkości kraju Unii Europejskiej potwierdziły ogólną tendencję na Starym Kontynencie: widmo eurosceptycyzmu krąży po Europie. Poprawiony „bon-mot” Karola Marksa oddaje istotę sprawy ‒ obywatele kolejnych państw członkowskich UE pokazują Brukseli żółtą kartkę albo, co bardziej krewcy, na przykład południowcy w przypadku Italii, gest Kozakiewicza. Jeżeli dwoma największymi zwycięzcami włoskich wyborów są partie polityczne, które w Parlamencie Europejskim należą do dwóch frakcji euronegatywistów ‒ to właśnie ten fakt wystarczy za najlepszy komentarz.

Czarny sen eurofederalistów

A tak konkretnie: partia nr 1 wyborów do Camera dei Deputati to Ruch Pięciu Gwiazd, który w europarlamencie należy wraz z ugrupowaniem Nigela Farage’a ‒ UKIP (Partia Niepodległości Wielkiej Brytanii) do EFDD czyli do frakcji Europy Wolności i Demokracji Bezpośredniej. Jak się tam znalazła? Nikt jej nie zmuszał. Rzecz w tym, że zdecydowało o tym nie tyle kierownictwo polityczne tej formacji czy sami europosłowie, ale.... członkowie i sympatycy Ruchu w głosowaniu internetowym! Owa „demokracja bezpośrednia” w nazwie frakcji w PE jest, jak widać, traktowana poważnie. Ale ten właśnie internetowy wybór świadczył o nastrojach Włochów już przed prawie czterema laty. Alternatywa dla grupy Farage'a ‒ tego polityka, który poprzednika Tuska na stanowisku szefa Rady Europejskiej określił jako „mokrą ścierkę” ‒ byli Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, a więc grupa, gdzie jest PiS. Okazaliśmy się dla Włochów zbyt miękcy!

Odrzucili też akces do Liberałów Guy Verhofstada jako formacji zbyt euroentuzjastycznej. W efekcie ponad 80 procent głosów padło właśnie na akces do frakcji „antyeuropejskiej”, jak określają ją bezrefleksyjni czy po prostu niemądrzy wielbiciele Brukseli.

Drugim zwycięzcą wyborów okazała się Lega Nord ‒ Liga Północna, która w ostatnich kilku latach ograniczyła radykalne wypowiedzi i przesunęła się trochę do centrum ‒ choć dalej jest dla mediów włoskiego mainstreamu symbolem politycznego „populizmu”. Matteo Salvini poprowadził Ligę do wyniku lepszego niż jej koalicyjny partner „Forza Italia” Silvio Berlusconiego.

W wewnętrznym meczu prawicowej koalicji „Północ” z Salvinim pokonała Berlusconiego, też przecież człowieka z tej lepiej zindustrializowanej, bogatszej części Włoch ‒ bo z Mediolanu ‒ aż o ponad cztery procent głosów. Mało kto wie o tym, że Lega Nord przez parę lat była wraz z Prawem i Sprawiedliwością w jednej frakcji w Parlamencie Europejskim. Było to w drugiej połowie kadencji 2004-2009, a więc pierwszej po wejściu Polski do UE. W tamtym czasie, ale też i w następnej kadencji europosłowie Ligi znani byli głównie ze swoich happeningów w PE, które kończyły się nieuchronnym pojawieniem się ochroniarzy i wyproszeniem Włochów z sali posiedzeń. Okrzyki i plakaty na sali posiedzeń są sprzeczne z regulaminem, ale jakoś są czasem dziwnie tolerowane o ile pojawiają się po lewej stronie PE, tam gdzie siedzą komuniści, socjaliści czy zieloni.

Eurorealiści i eurosceptycy weszli do gry

Subiektywne spojrzenie na politykę to norma. Proszę wiec pozwolić mi powiedzieć, że obie formacje, które w zeszłą niedzielę otwierały szampany głosowały zarówno za – dwukrotnie ‒ powołaniem mnie na stanowisko wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego, jak również w lutym tego roku były przeciwne mojemu odwołaniu. Współpraca jest faktem, co oczywiście nie oznacza, że nie ma różnic, na przykład w stosunku do Rosji (szczególnie w tym aspekcie chodzi o Lega Nord). Nie należy też wykluczyć takiej czy bliższej kooperacji także w przyszłości ‒ a przyszły skład europarlamentu po wyborach do PE w końcu maja 2019 roku będzie zapewne zdecydowanie różnił się od obecnego, z jego lewicowo-liberalno-zieloną większością. Już w tej chwili frakcje eurosceptyków i eurorealistów (nie mówię o wcale niemałej liczbie osób o takich poglądach zasiadających w innych grupach politycznych ‒ w zasadzie wszystkich, poza komunistami, bo znam takich europosłów z frakcji nie tylko chadeckiej, ale nawet socjalistycznej i ALDE-liberałów) liczą mniej więcej 190 posłów. Ostatnie wybory we Włoszech, ale też te wcześniejsze, w 2017 roku: w Holandii, Francji, Czechach czy Austrii pokazały, że krytycy eurobiurokracji nawet jeśli nie są w stanie współtworzyć rządu ‒ jak jednak w Austrii ‒ czy doprowadzić do sytuacji, że rząd „wisi” na ich poparciu ‒ jak jednak w Czechach ‒ to znacząco poszerzyły swoje zaplecze parlamentarne.

Dla mnie jako polskiego polityka najważniejszy jest interes mojego kraju ‒ a nie niedookreślony „interes europejski”. Stad też nie mogę nie dostrzegać, jak podczas dziewięciu (sic!) już debat o naszej ojczyźnie w Parlamencie Europejskim euroentuzjaści nas atakowali, często nikczemnie, a eurosceptycy bronili lub – minimum ‒ milczeli. Nie oznacza to nic poza tym, że należy modlić się o inny skład PE, w którym Rzeczpospolita nie będzie „chłopcem do bicia” wbrew faktom i nawet regulacjom unijnym.

EPP musi zjeść dwie żaby – czyli smutna „Oda do radości”

Wracając do włoskiego „buta” na Półwyspie Apenińskim. To rzeczywiście był czarny sen eurofederalistów i fanów hasełek typu „Więcej Europy w Europie!”. Wygrali polityczni przyjaciele Nigela Farage’a, który właśnie (współ)wyprowadził Wielka Brytanię z Unii, a polityczną wiktorię ogłaszają – słusznie ‒ także koledzy z frakcji ... Marie Le Pen. Tak, tak ‒ Lega Nord w europarlamencie znajduje się w jednej frakcji z francuskim Front National! Rzucająca anatemy na prawo i lewo ‒ ale jasne, że głównie na prawo! ‒ EPP ‒ Europejska Partia Ludowa (tam gdzie Platforma i PSL), która chce być odbierana jako metr z Sevres politycznej poprawności musiała w ostatnim czasie zjeść dwie żaby. Pierwsza to austriacka: tamtejsza chadecja, przy głośnym milczeniu EPP, weszła w koalicję rządową z eurosceptykami z Partii Wolności. Ba, w kampanii wyborczej przejęła ich twardą antyimigracyjną retorykę ‒ dzięki czemu zresztą wygrała... A druga żaba – włoska ‒ zjedzona została w tych dniach. Oto Forza Italia (Naprzód Włochy) Silvio Berlusconiego stworzyła koalicję wyborczą z formacją określaną jako postfaszyści (Bracia Włosi) oraz partią, która tworzy grupę polityczna ENF - Europa Narodów i Wolności w europarlamencie wraz z przeklętym na salonach Frontem Narodowym Madame Le Pen. I jakoś ci populiści znad Dunaju i Tybru są teraz do przełknięcia na zasadzie „Paryż wart jest mszy” ‒ a odzyskanie lub utrzymanie się przy władzy nakazuje środki, które uświęca cel. Jednocześnie to samo środowisko polityczne ‒ Europejska Partia Ludowa ‒ zaciekle atakuje Polskę z jej znacznie bardziej centrowym ‒ niż partnerzy Forza Italia ‒ rządem. Podwójne standardy? Hipokryzja? Owszem. Taka jest polityka międzynarodowa A.D. 2018.

Czy w Rzymie powstanie rząd eurosceptyków (Ruch Pięciu Gwiazd, Liga Północna, Bracia Włosi) z eurorealistami (formacja Berlusconiego)? Bardzo możliwe. Czy dojdzie do kryzysu, politycznego przesilenia i - w ich wyniku - kolejnych wyborów? Też niewykluczone, choć mniej prawdopodobne. Jedno jest pewne. Włosi znacznie bardziej wierzą w siebie niż w Unię, „europejską solidarność” i pozytywną rolę „Wielkiego Brata” z Brukseli. Od lat narastająca nieufność do instytucji unijnych i strefy euro przełożyła się właśnie na kształt włoskiego parlamentu: Senatu i Izby Deputowanych, a zapewne i rządu. Italia wysyła sygnał całej Europie: zakaz skrętu w lewo, długie żółte światło dla samochodu z Brukseli. Samochodu jadącego coraz wolniej, choć z coraz głośniej puszczaną „Odą do radości”.

Ryszard Czarnecki

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (12.03.2018)