Już 12 września Polacy będą obchodzić 335. rocznicę uratowania przez polskiego króla Wiednia i chrześcijańskiego cesarstwa Austrii przed muzułmańską Turcją. Rzeczpospolita w 1683 roku była już po czasie swojej świetności, gdy z lennami zajmowała terytorium miliona kilometrów kwadratowych, a więc trzykrotnie większe niż obecnie. Ale mieliśmy na tyle „poweru”, aby zwyciężyć przybyszy ze Stambułu (dawnego chrześcijańskiego Konstantynopola) i Anatolii. A ci ulokowali się w naszym najbliższym sąsiedztwie, planując dalsze podboje, bezpośrednio już nam zagrażające.

Jako historyk mogę snuć tu analogie z nieszczęsną, przegraną z islamską nawałnicą bitwa pod Legnicą w 1241 roku, gdzie w obronie Polski i wiary poległ książę Henryk Pobożny. Ale znacznie lepiej wiedeńska wiktoria pasuje do tego, co stało się 237 lat później, gdy Polacy znów zatrzymali inwazję OBCYCH. Tym razem nie byli to muzułmanie, lecz komunistyczna Armia Czerwona, chcąca zniewolić chrześcijańską Polskę, ustanowić u nas system sowiecki i nieść rewolucję dalej do Niemiec i reszty Europy Zachodniej. Tak, bitwa pod Warszawą, w jakimś sensie była kontynuacją bitwy pod Wiedniem, choć Rzpilta nie była już królestwem i nie miała Jana III Sobieskiego, tylko Naczelnika Państwa, ale też kilku innych prawdziwych mężów stanu, jak Dmowski, Paderewski, Witos i Korfanty.

Wracając do wiedeńskich baranów – to żenujące, że w stolicy jednego z najbogatszych państw Europy przez przeszło trzy wieki nie potrafiono polskiemu królowi postawić pomnika. A należało mu się, jak nikomu innemu, bo Imperium Osmańskie po klęsce zadanej mu przez Jana III Sobieskiego w okolicach Kahlenbergu zrezygnowało z podboju Europy i od tej pory nie zagrażało już chrześcijaństwu. Byłby to pomnik nie tylko dla polskiego króla, ale dla władcy tytułowanego tez „wielkim księciem litewskim, ruskim, pruskim, mazowieckim, żmudzkim, inflanckim, smoleńskim, siewierskim i czernihowskim, Obrońcą Wiary”. Owszem, jest w Wiedniu ulica i plac Króla Jana III, ale pomnika ani na Kahlenbergu, ani w samej stolicy nie ma. W ostatnich latach Wiedeń już się na to zgodził, po czym nagle z tego wycofał, proponując, ni mniej ni więcej, że zrefunduje (częściowo?) koszt takiego pomnika, byleby stał w …  Krakowie (sic!). O tempora, o mores!

Z drugiej strony to żenujące zachowanie Austriaków współgra z konsekwentnymi wieloletnimi przemilczeniami roli polskiego króla i polskich wojsk w uratowaniu Wiednia i Austrii. Austriackie podręczniki historii są przykładem jak polska wiktoria przestała być polską, a stała się .... ich własną. Jako historyk przypomnę, że przedsmak tego, co się będzie działo polski władca i nasze rycerstwo poczuło tuz po bitwie, gdy podczas przeglądu wojsk austriacki cesarz nie zdjął kapelusza przed polskimi sztandarami. Nie uczynił tego także wtedy, gdy przedstawiono mu królewicza Jakuba Sobieskiego. Ba, zaraz po bitwie, gdy polski Murzyn zrobił swoje i mógł już odejść albo umrzeć z głodu, Austriacy przestali dostarczać prowiant naszym żołnierzom. A gdy ci głodni usiłowali wejść do miasta – o hańba! ‒ strzelano do nich ... 

Ryszard Czarnecki

„Gazeta Polska” (05.09.2018)