Krajobraz po bitwie? Nie, po szczycie bliskowschodnim w Warszawie. Rzecz w tym, że podobieństwa są liczne. Byleby na konto tegoż warszawskiego szczytu nie zrzucać wypowiedzi niemających z nim nic wspólnego. 

Skandaliczna wypowiedź szefa izraelskiej dyplomacji – a raczej braku dyplomacji – miała miejsce w jego ojczyźnie, a nie w stolicy Polski z okazji konferencji „irańskiej”. Słowa premiera Państwa Izrael Beniamina „Bibiego” Netanjahu – których, jak wiadomo, nie było – padły (albo raczej: nie padły...) podczas warszawskiego szczytu, ale izraelscy politycy mówili to już niejeden raz bez żadnego związku z jakąkolwiek konferencją w naszym kraju. 

Niewiedza? A może interesy? 

Zatem nie ta konferencja była powodem steku piramidalnych bzdur zwieńczonych wypowiedzią amerykańskiej dziennikarki Andrei Mitchell (skądinąd autorki ostatniego telewizyjnego wywiadu z Michaiłem Gorbaczowem). Problem więc tkwi nie w kolejnym globalnym szczycie robionym przez Polskę – po Zgromadzeniu Parlamentarnym NATO z udziałem ok. 50 państw w połowie zeszłego roku też w naszej stolicy oraz szczycie klimatycznym w Katowicach w grudniu 2018 r. – lecz w różnicy interesów między nami i innymi krajami. Tak, właśnie: różnicy interesów – a nie braku wiedzy. To stwierdzenie może szokować. Jak to? To jeśli dotrzemy do elit amerykańskich, zachodnioeuropejskich czy izraelskich z prawdą o najnowszych polskich dziejach, z informacjami o tysiącach Polaków mordowanych przez Niemców za pomoc Żydom, to ich stosunek do naszego kraju nie zmieni się diametralnie? Otóż uważam, że nie musi się zmienić. Choć oczywiście warto i trzeba próbować „inwestować” w działania informacyjne i uświadamiające światową opinię publiczną, jak było naprawdę w Polsce pod okupacją niemiecką, ilu naszych rodaków zginęło za pomoc, w tym ukrywanie obywateli RP żydowskiego pochodzenia i dlaczego na tych terenach właśnie były niemieckie obozy śmierci (na terytorium Rzeczypospolitej przed 1939 r. mieszkało najwięcej Żydów w całej Europie). 

Niewygodna prawda 

Bo oczywiście, że jest poza Polską pewna część polityków, dziennikarzy i tzw. ekspertów, którzy bredzą z niewiedzy. Mam jednak wrażenie graniczące z pewnością, że większość osób życia publicznego, które na temat polskiej historii i Polaków plotą w różnych krajach niczym Piekarski na mękach, doskonale zna prawdę o polskim męstwie i ratowaniu Żydów podczas okupacji niemieckiej, ale nie chce się oficjalnie przyznać, że wie, jak było naprawdę. Prawda o Polsce i Polakach podczas II wojny światowej, rozpoczętej od agresji Niemiec ­Hitlera na nasze państwo, dla wielu cudzoziemców jest niewygodna. Dla wielu krajów i środowisk politycznych, medialnych czy finansowych owa „polska prawda” jest sprzeczna z ich partykularnymi czy strategicznymi interesami. I dlatego jest, jak jest. Owe ataki na nasze dzieje nie mają kompletnie nic wspólnego ze szczytem bliskowschodnim w Warszawie. Kto tak twierdzi, albo nie ma zielonego pojęcia o świecie, albo łże. 

Konferencja warszawska była potrzebna, choć zapewne lepiej, gdyby zorganizowano ją po wyborach do izraelskiego Knesetu. Tyle że zapewne obecna administracja amerykańska zdecydowanie wolała ten przedwyborczy termin. Dlaczego? Z przezorności. Bardzo, nawet jak na warunki amerykańskie, proizraelska administracja prezydenta Donalda Trumpa ma szczególne relacje właśnie z obecnym rządem prawicowego Likudu i jego – nieraz kontrowersyjnych – koalicjantów. A nie ma przecież żadnej gwarancji, że po wyborach do Knesetu premierem będzie – już po raz piąty – Beniamin Netanjahu. Równie dobrze może to być rząd na razie opozycyjnej Partii Pracy. Dla nas to, prawdę mówiąc, niewielka różnica, bo jej lider Avi Gabbay miewał też antypolskie wypowiedzi, co skądinąd jest przykładem, że lewica nie musi być kosmopolityczna, jak nierzadko zdarza się w Europie. 

Miejsce dialogu państw Bliskiego Wschodu 

Warszawski szczyt był potrzebny z wielu względów. Wbrew krytykom, także po naszej stronie sceny politycznej, wymienię kilka powodów, dla których tych parę dni w stolicy Polski było dla znaczenia międzynarodowego Rzeczypospolitej ważne – choć dostrzegam też potencjalne korzyści gos­podarcze dla naszego państwa wynikające z tejże konferencji. 

Nie mówi się o tym w ogóle, zatem ja to uczynię: pierwszą potencjalną korzyścią był fakt przyjazdu do nas wysokich przedstawicieli najbogatszych krajów arabskich – państw „grających” na arenie międzynarodowej z USA i rywalizujących z Teheranem o polityczne i ekonomiczne wpływy w świecie islamu. Obecność ministrów spraw zagranicznych ZEA (Zjednoczonych Emiratów Arabskich), Arabii Saudyjskiej, Kuwejtu, Bahrajnu, Jordanii i innych jest podwójną szansą z naszej perspektywy. Po pierwsze otwiera nam w zdecydowanie większym stopniu niż dotychczas atrakcyjne rynki zbytu w tych zamożnych krajach. Po drugie jednak stwarza również nadzieje na inwestycje w Polsce – i to potencjalnie inwestycje bardzo znaczące. 

Od bardzo dawna nie było takiego wydarzenia, które na tak wysokim szczeblu zgromadziło w jednym miejscu i czasie reprezentacje Izraela i świata arabskiego. To Polska stworzyła taką możliwość, to Polska w ten sposób bezpośrednio wpływa na deeskalację napięć w regionie Bliskiego Wschodu – choć nie sądzę, aby Jarosław Kaczyński poszedł śladami Jasera Arafata oraz Szymona Peresa i dostał Pokojową Nagrodę Nobla. Na to jeszcze poczekamy. Tak, to umożliwienie dialogu bliskowschodniego na poziomie nie technicznym, gospodarczym czy charytatywnym, ale stricte politycznym to polska zasługa i drugi powód, dla którego szczyt w Warszawie był jednak sukcesem. 

Polska łącznikiem między USA a Unią 

Kolejna, trzecia już przyczyna ukazująca, że polska konferencja sprzed dziesięciu dni była potrzebna, to pokazanie nie tylko sobie, ale przede wszystkim światu, że nasze państwo może być pomostem – w sprawach Iranu, ale przecież nie tylko – między Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej a Unią Europejską. To może i wymarzona z jednej strony, ale też naturalna rola z drugiej, dla kraju, który po brexicie stał się sojusznikiem USA nr 1 w UE, a jednocześnie jest piątym co do wielkości członkiem Unii i liderem „nowej” UE (państwa, które wstąpiły do Wspólnoty Europejskiej po 2004 r. – jest ich 13, w tym 11 z naszego regionu Europy). Łącznik amerykańsko-europejski czyli euroatlantycki? Brzmi ciekawie z punktu widzenia naszych interesów. Warto dodać, że taką rolę odgrywali przez niemal dwie kadencje prezydentury Baracka Obamy nasi sąsiedzi – Niemcy. I wykorzystali to w wymiarze politycznym znakomicie, zwłaszcza na gruncie wew­nątrzeuropejskim, wzmacniając swój prymat w Unii. 

Na końcu to, co najważniejsze. Zdecydowanie najistotniejszym walorem warszawskiej konferencji jest to, o czym na niej nie mówiono: zwiększenie szansy na stałą obecność wojsk USA w Polsce i przyspieszenie decyzji Waszyngtonu o bazach U.S. Army na terytorium Rzeczypospolitej. Zaledwie dzień po polskim szczycie bliskowschodnim w Monachium ministrowie obrony naszego kraju i Stanów Zjednoczonych Mariusz Błaszczak oraz Patrick Shanahan spotkali się po pięciomiesięcznej przerwie i rozmawiali o permanentnej obecności oraz większej liczbie żołnierzy amerykańskich w Polsce tak, jak nie rozmawiali nigdy wcześniej. To także pokłosie tak krytykowanej przez wielu konferencji bliskowschodniej w stolicy RP.

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (25.02.2019)

Ryszard Czarnecki