- Rząd powinien bardzo twardo negocjować, a nie – jak to czyni premier Kopacz – wysyłać sygnały, że może jednak zgodzimy się na przyjęcie większej liczby uchodźców. - mówi Ryszard Czarnecki.

Portal Fronda.pl: Grupa Wyszehradzka blokuje plan Junckera. Czechy, Słowacja, Polska i Węgry powiedziały zdecydowane „nie” przymusowemu rozdzieleniu uchodźców pomiędzy kraje Unii. Czy możemy spodziewać się kolejnych nacisków ze strony Niemiec?

Ryszard Czarnecki, PiS: Oczywiście, że możemy spodziewać się nacisków niemieckich, ale również apeluję o to, żeby problem mówić szerzej. Jeżeli posłuchamy co mówią francuskie, czy belgijskie media to również zobaczymy histerię skierowaną przeciwko krajom Europy Środkowo – Wschodniej. Widać wyraźnie, że jest to zorganizowana presja polityczno – medialna krajów kolonialnych, które chcą dzisiaj przerzucić współodpowiedzialność za uchodźców na biedne kraje tzw. nowej Unii, które nie miały nigdy kolonii. W ostatnich tygodniach byliśmy pod taką presją. Naciski będą trwały nie tylko do październikowego szczytu Rady Europejskiej, ale również w następnych latach, ponieważ problem uchodźców nie zniknie po szczycie.

Rząd powinien bardzo twardo negocjować, a nie – jak to czyni premier Kopacz – wysyłać sygnały, że może jednak zgodzimy się na przyjęcie większej liczby uchodźców.

Po pierwsze, jest to osłabianie pozycji Polski, po drugie, puszczenie sygnału o pewnego rodzaju braku solidarności w naszym regionie Europy, a po trzecie – zachęcenie Junckera, czy kanclerzy i premierów państw, które są tym zainteresowane, do robienia wyłomu w murze solidarności Grupy Wyszehradzkiej. Wypowiedzi premier Ewy Kopacz o tym, że może przyjmiemy więcej uchodźców są szkodliwe.

Czy myśli Pan, że kraje Grupy Wyszehradzkiej ulegną tej presji?

Zobaczymy. Jeżeli ulegną, to będzie to dla nich fatalne z punktu widzenia skutków ekonomicznych, społecznych i kulturowo – cywilizacyjnych. Jako przykład podam Finlandię, która w 1990 roku zdecydowała się przyjąć 100 Somalijczyków, a w tej chwili ma ich 6 tysięcy. Przestrzegam przed bezrefleksyjnym otwieraniem drzwi na uchodźców w sytuacji, gdy nie ma się tzw. polityki imigracyjnej. Każde odpowiedzialne państwo taką politykę prowadzi. Nie przypadkiem Niemcy parę lat temu chcieli przyjąć 100 tys. informatyków – potrzebowali ich dla utrzymania tempa rozwoju i gospodarki. Polska również powinna dostrzec jakich fachowców potrzebuje, a nie działać na zasadzie żywiołu - wpuszczamy wszystkich ze względów humanitarnych. Taka działalność może spowodować, że w przyszłości możemy sobie z tym problemem nie poradzić.

Z jednej strony Niemcy narzucają innym krajom UE konkretne kwoty imigrantów, a jednocześnie sami zamykają granicę. Czy może być to dodatkowy argument dla państw Grupy Wyszehradzkiej?

Jest to szczególna hipokryzja. Niemcy ze względów wizerunkowych chciały pokazać, że są krajem tolerancyjnym i otwartym, a jednak zamknęły granicę. Ukazały duży brak konsekwencji, więc nie dziwmy się sceptycyzmowi wobec Berlina ze strony Warszawy, Budapesztu, Pragi, czy Bratysławy.

Czy wspólny głos Grupy Wyszehradzkiej ws. nielegalnych imigrantów może być również początkiem większej współpracy w innych dziedzinach?

Przede wszystkim jest to próba odbudowania tego, co zostało zniszczone w przeciągu paru lat rządu Donalda Tuska, który konsekwentnie z ministrem Sikorskim poświęcał relacje w czworokącie Polska – Węgry - Słowacja – Czechy na rzecz relacji w Trójkącie Weimarskim, czyli Warszawa – Paryż – Berlin. Był to wielki błąd, ponieważ uważam, że należy robić i to, i to. Sprawa uchodźców jest fundamentem, na którym możemy odbudować naszą jedność.

Czy to dobry znak, że kraje Grupy Wyszehradzkiej przyjęły wspólną postawę wobec polityki UE?

Jest to dobry znak, gdyż oznacza, że duże i bogate kraje Unii Europejskiej póki co nie są w stanie rozegrać czterech państw naszego regionu. Jest to również dobry znak na przyszłość, że w innych sprawach możemy i powinniśmy działać razem.

Rozmawiała Karolina Zaremba