W ubiegłą sobotę z wojowniczym przemówieniem przed irańskim parlamentem wystąpił prezydent Hasan Rouhani, który uznał, że zbudowanie koalicji państw występujących przeciw amerykańskim sankcjom jest wielkim sukcesem Teheranu. Temperatura jego wystąpienia miała jednak za cel skrycie rzeczywistego obrazu sytuacji.

A nie jest ona najlepsza, bo po pierwsze Iran nie uczestniczył w niedawnych rozmowach w sprawie pokojowego uregulowania w Syrii, po drugie, co prawda państwa europejskie zbudowały w ogólnych zarysach schemat rozliczeń płatności, który pozwoliłby Unii obejść amerykańskie sankcje, ale jest to schemat czysto teoretyczny, bo właśnie z powodu obaw przed reakcja Waszyngtonu żadne z państw Unii nie zgodziło się, aby stosowna instytucja działała na jego terenie. I wreszcie, po trzecie, cios przyszedł z najmniej chyba oczekiwanej strony – z Pekinu.

Otóż dwie największe chińskie firmy, kontrolowane przez państwo giganty przemysłowe – Sinopec oraz China National Petroleum Corp. poinformowały, że wstrzymują zakupy irańskiej ropy naftowej. A jeśli cały zbudowany w Teheranie plan wytrzymania amerykańskiej presji miał szanse na sukces, to Chiny winny kontynuować zakupy. Teraz sprawa jest jasna. Z pewnością w listopadzie chiński import jest wstrzymany (przypomnijmy, sankcje wchodzą w życie 4 listopada), a co potem, to się zobaczy. Ważne jest, co innego. Otóż nie ulega wątpliwości, że jest to decyzja polityczna podjęta w Pekinie na najwyższym szczeblu. Tak też jest odbierana przez analityków, którzy są zdania, że chińskie kierownictwo chciało w ten sposób pokazać Waszyngtonowi, że jest gotowe poważnie rozmawiać w kwestii zakończenia wojen handlowych.

Tym bardziej, że wynik wyborów w Brazylii i pierwsze deklaracje prezydenta – elekta, który chce zacieśniać związki z kolektywnym Zachodem mogą być potencjalnie groźne dla Pekinu. Nie idzie w tym wypadku o przyszłość formuły BRICS, która staje się coraz bardziej niejasna, ale o bezpieczeństwo żywnościowe Państwa Środka. Zarówno Brazylia, jak i Stany Zjednoczone należą do największych światowych eksporterów soi, na której opiera się w sporej części dieta 1,2 mld obywateli Chin. Jakiekolwiek porozumienie obydwu tych państw mogłoby oznaczać konieczność wydatkowania przez chińskie władze gigantycznych środków na zakupy żywności. I może okazać się, że gromadzone latami chińskie rezerwy zaczynają szybko topnieć.  

Z rosyjskiego punktu widzenia rozwój wydarzeń polegający na zawarciu jakiejś formuły porozumienia między Waszyngtonem a Pekinem nie jest wariantem dobrym, bo marginalizuje pozycję Moskwy. To zresztą już widać – w 2013 roku przez Rosję przechodziło 99% chińskiego eksportu lądowego do Europu, w roku 2016 było to tylko 15 %. To bezpośredni efekt intensywnych inwestycji państw Azji Środkowej i Kaukazu Pd. w budowę omijających Rosję połączeń komunikacyjnych. Ale to nie jedyny problem – jak zauważa ekspert moskiewskiego Centrum Carnegie , głośne programy gospodarczej współpracy chińsko – rosyjskiej są w istocie martwe, bo Rosjanie nie są do współpracy na poziomie firm przygotowani, a Chińczycy nie chcą inwestować w Rosji, wystarczy im to, że tanio kupują tamtejsze surowce i opanowali sporą część rosyjskiego rynku konsumpcyjnego (np. 95 % zagranicznych paczek z towarami zakupionymi w sklepach internetowych pochodzi z Chin).

Teraz rozwój wypadków może zakwestionować dwie podstawowe tezy stanowiące fundament rosyjskiego geostrategicznego zwrotu na Wschód – po pierwsze, że Chiny odniosą w rywalizacji z kolektywnym Zachodem sukces (ta teza implikuje inną, że celem Pekinu jest rywalizacja i osiągnięcie przewagi a nie współpraca) oraz to, że Państwo Środka zainteresowane jest partnerstwem z Rosją.

A co będzie, jeśli te scenariusze się nie sprawdzą, albo, jeśli gospodarka chińska rozwijająca się niezwykle dynamicznie w ostatnich dziesięcioleciach zwolni? Jak wówczas będzie wyglądało zapotrzebowanie na rosyjskie surowce, i jak zmienią się zasady współpracy? A przecież już dziś w czasach prosperity, Chińczycy uchodzą za bardzo trudnych partnerów. Z tego też punktu widzenia w Rosji bardzo uważnie śledzi się informacje napływające z Chin, a nie są one, ostatnio pozytywne.

Oficjalne informacje statystyczne skłaniają ku poglądowi, że chińska gospodarka wyraźnie zwalnia. Decydujący wpływ ma na to nie tylko wojna handlowa ze Stanami Zjednoczonymi, choć zdaniem analityków trzeba się liczyć z tym, że w przyszłym roku już cały eksport do USA objęty zostanie cłami, ale do istotnych czynników spowalniających chińskie tempo rozwoju nalezą również wzrastające koszty siły roboczej na lokalnych rynkach oraz narastanie problemów związanych z nadmiernymi ciężarami kredytów, z którymi mierzą się chińscy producenci. Wszystko to doprowadziło do tego, że chiński PKB wzrósł w III kwartale, o 6,5 %, co jest najgorszym wynikiem od roku 2009. Jest to wzrost o 0,1 % mniejszy od konsensusu analityków i trzeba go traktować bardziej w kategoriach symbolicznych, choć, być może stanowiących zwiastun problemów.

Jeśli odwołać się do oficjalnych statystyk produkcji przemysłowej, to spowolnienie jest silniejsze i poniżej oczekiwań o 0,2 % (wzrost o 5,8 %). Podobnie spowolniły inwestycje, które wzrosły w III kwartale, o 5,2 %, ale jest to najgorszy od 20 lat wynik. Przy czym pamiętać należy o tym, i piszą o tym również rosyjscy analitycy, że do oficjalnych chińskich statystyk należy podchodzić z pewną, delikatnie sprawę ujmując, ostrożnością. Bo na przykład, jak argumentują analitycy Sbierbanku, w rachunku PKB Chińczycy ujawniają nakłady inwestycyjne w ubiegłym roku na poziomie 42,7 % PKB, ale gdyby zsumować wielkości ogłaszane w comiesięcznych oficjalnych raportach, to wielkość ta musiałaby wynieść 77,8 % PKB.

Albo inny wskaźnik ekonomicznej tężyzny – wzrost PKB. Gdyby zsumować popyt wewnętrzny, wielkość eksportu i inwestycji w Chinach w 2017 roku, tylko opierając się na oficjalnie publikowanych danych statystycznych, i uwzględnić również oficjalny deflator PKB, to, jak argumentują rosyjscy eksperci, chińska gospodarka urosła w roku ubiegłym nie o 6,9 % jak głoszą oficjalne komunikaty, ale maksimum o 5,1 %. A zatem obecnie obserwowane ochłodzenie koniunktury jeszcze ten wzrost miałoby osłabić.

Inne informacje z chińskiej gospodarki są w równym stopniu niepokojące. Otóż jak dowodzą analitycy Reutersa 25 % chińskich firm notowanych na tamtejszych giełdach nie jest w stanie obsługiwać swego zadłużenia, o spłacie kapitału nawet nie mówiąc. De facto, funkcjonują one na zasadzie piramidy finansowej. Oznacza to, że dziś ich funkcjonowanie opiera się w gruncie rzeczy na rolowaniu zadłużenia zaciąganiem nowych kredytów – zarówno na giełdzie, jak i w instytucjach finansowych. Tylko, że tak nie można funkcjonować wiecznie. Agencja Standard & Poor’s informuje, że kondycja finansowa 240 największych chińskich firm giełdowych pogarsza się w sposób lawinowy.

A według informacji napływających z Międzynarodowej Korporacji Finansowej obecne zadłużenie chińskich przedsiębiorstw wynosi 295 % PKB kraju i przyrasta 1,6 razy szybciej niźli tempo wzrostu gospodarczego. Analitycy francuskiego banku Societe Generale są zdania, iż oficjalne chińskie dane, mówiące o tym, że w skali całej gospodarki jest 1,75 % kredytów nieregularnych, są całkowicie niewiarygodne. Ich zdaniem do grupy straconych należy zaliczyć, co najmniej 15 %, a może nawet 20 % całego portfela kredytowego chińskich banków, a to oznacza nieujawnione straty na poziomie 1,7 bln dolarów.

Wszystko to powoduje powstanie coraz większych napięć w chińskim systemie finansowym, a władze nadal chcą kontynuować obecną politykę. W ostatnim tygodniu chiński Bank Centralny już po raz czwarty w tym roku rozluźnił zasady związane z kapitałami rezerwowymi lokalnych instytucji finansowych, a premier kraju, wprost zaapelował do banków, aby te refinansowały wszystkie zaciągnięte kredyty, nie patrząc specjalnie na ich, jakość. Obniżenie wymagań dotyczących kapitałów rezerwowych chińskich banków komercyjnych (o 1 %) w praktyce oznacza wpompowanie do gospodarki kolejnych 175 mld dolarów.

Sytuacja na szanghajskiej giełdzie również nie poprawia nastrojów – indeks Shanghai Composite, oscyluje na poziomie najniższym od 2014 roku, a dotychczasowa przecena akcji notowanych tam firm, tworzących indeks wynosi 1,5 bln dolarów. Rynek od swych maksymalnych notowań stracił już 30 % wartości a perspektywy najbliższych tygodni są dość ponure. Przede wszystkim z tego względu, że 11 % notowanych akcji zastawiona jest w bankach.

Wpływa to z jednej strony na płynność rynku i jego podatność na gwałtowne przeceny, ale z drugiej zmusza firmy, które wzięły pod ich zastaw kredyty, do uzupełnienia poręczeń, co nie jest łatwe, lub przedterminowej spłaty części długu, co w obecnej sytuacji jest jeszcze trudniejsze. Analitycy Kaiyuan Securities, obliczyli, że łączna wartość akcji, które są obecnie używane w charakterze zastawu, wynosi 603 mld dolarów.

W jednym z ostatnich raportów, analitycy Standard & Poor’s, argumentują, że chińskie władze regionalne zaniżyły przy pomocy sztuczek księgowych, poziom długu publicznego o nie mniej niźli 40 bilionów juanów, czyli 5,8 bln dolarów.

Wszystkie te czynniki, wraz z pogarszającymi się nastrojami w chińskiej klasie średniej, co potwierdzają wszystkie ostatnie badania opinii, powoduje powstanie, jak argumentuje wielu analityków rynku, gigantycznej presji na osłabienie kursu chińskiej waluty. Taki trend, z punktu widzenia chińskich władz, oczywiście o ile jest umiarkowany i nie wymyka się spod kontroli, jest nawet korzystny, bo niweluje negatywny efekt, jaki wywołały amerykańskie cła. Chińska waluta notuje najniższe od początku roku notowania, a zdaniem obserwatorów sytuacji na rynku w najbliższym czasie czeka ją kolejna przecena, nie niższa niźli 10 %. Ale liczyć się też trzeba z zagrożeniami, bo bezpośrednim skutkiem skokowego osłabienia chińskiej waluty może być znaczący odpływ kapitałów zagranicznych, co dla mało stabilnego sektora bankowego może być wyzwaniem.

Z rosyjskiego punktu widzenia, zarówno w planie krótkoterminowym jak i dłuższym to, co się dzieje w chińskiej maszynie gospodarczej jest podwójnie niepokojące. Rosja chcąc się asekurować na wypadek zaostrzenia amerykańskich sankcji od dłuższego już czasu pracuje nad przejściem części swych rozliczeń handlowych z dolarów na inne waluty. Z racji wielkości wymiany handlowej z Chinami, a zamierzeniem władz obydwu krajów jest osiągnięcie poziomu 100 mld dolarów, mówi się o przejściu na juany.

Kontrakty eksportowe do Chin, i tak przez rosyjskie władze utajnione, uchodzą w dość zgodnej opinii za skrajnie dla Rosji niewygodne, były zresztą zawierane po aneksu Krymu, kiedy Moskwa chciała udowodnić światu, że nie musi sprzedawać na Zachód. Przejście w rozliczeniach na juany może skonsumować całą, o ile ona w ogóle istnieje, rosyjską marżę. Perspektywa długofalowa jest jeszcze gorsza. Bo nie dość, że kontrakty są trudne, to spowolnienie chińskiej gospodarki wywoła szok na światowym rynku surowców, przede wszystkim energetycznych, których Pekin jest największym importerem.

Rosja może zderzyć się w takiej sytuacji nie tylko z pogarszaniem się terms of trade, ale wręcz z nadwyżką światowej podaży surowców nad popytem. I to może stać się już w przyszłym roku. Może, dlatego projekt rosyjskiego budżetu zakłada dość istotne obniżenie się światowych cen ropy naftowej.

Marek Budzisz

Salon24.pl