Generalnie wśród analityków pojawiają się dwie zasadnicze koncepcje tłumaczące postawę Rosji w sprawy Północnej Korei. Jedna postrzega politykę Kremla jako wyłącznie pochodną konfliktu na linii USA-Rosja. Polityka Kremla nastawiona jest na wspieranie, gdziekolwiek to możliwe, wrogów i przeciwników Ameryki, o ile nie zagraża to samej Rosji. Tym samym Kreml po latach przerwy powrócił do taktyki z czasów zimnej wojny. Półwysep Koreański, jak Ukraina, Syria, Afganistan czy Wenezuela to arena, na których toczyć ma się bój o dominację nad światem.

Tłumaczenie to ma jednak kilka słabych punktów, przecenia się w nim nie tylko potencjał Rosji i jej zdolność kreowania rzeczywistości międzynarodowej, lecz również na poważnie traktuje to, co jest bardziej propagandą Kremla niż stanem faktycznym. W propagandzie tej Rosja ma być alternatywą dla Zachodu, co służy głównie dowartościowaniu jej pozycji w polityce światowej.

Propaganda ta określając wszystkie posunięcia Kremla jako część „wielkiej strategii”, przykrywa inne bardziej pragmatyczne i przyziemne kwestie. Przykrywa też fakt, że Rosja w stosunku do krajów, za pomocą których stara się realizować swoje interesy, częściej musi występować nie jako demiurg rzeczywistości politycznej, lecz partner, zmuszany do ciągłej negocjacji swojej polityki i swoich interesów.

Rosja, która chce ukazywać się jako decydent, często musi swoje interesy podporządkowywać innym. Wierząc, że przyniesie to w przyszłości bardzie obiecujące efekty. Poprzez to Rosja staje się uwikłana w regionalne konflikty, które nierzadko wiążą i ograniczają ją bardziej niż dają pole do szerszej aktywności. Sprawa Korei bardziej należy do tej drugiej kategorii.

Polityka i ideologia Pjongjangu

Nim uzyska się odpowiedź na pytanie o przyczyny i cele zaangażowania Moskwy w sprawy Półwyspu, należy wcześniej postarać się określić przyczyny takiej a nie innej polityki Pjongjangu. Najczęściej przywoływanym powodem tłumaczącym agresywną aktywność na arenie międzynarodowej reżimu Kimów jest sprawa jego przetrwania.

Może być to rozumiane w bardzo pragmatycznym wymiarze: przetrwanie to tyle co posiadanie i utrzymanie władzy przez rodzinę Kimów i najbliższe otoczenia, gdzie państwo jest traktowane jako folwark, na którym elity północnokoreańskie żerują. Lecz nie powinno się ignorować warstwy ideologicznej, która często jest przez analityków traktowana wyłącznie jako polityczny pretekst oraz forma kontroli obywateli i ich lojalności.

Paradygmaty ideologiczne, choć często w imię doraźnych interesów zawieszane, są ważnym elementem kształtowania polityki KRLD, także na zewnątrz. Nie ważne jak absurdalna dla zewnętrznego obserwatora wydaje się polityka Pjongjangu, gdy stara się ona podążać za wskazaniami „idei dżucze”. W swoim wewnętrznym dyskursie pozostaje ona logiczna i spójna.

Istnieje dziś wiele autorytarnych reżimów (jak np. Turkmenistan wręcz bliźniaczo do KRLD podobny), których polityka nastawiona jest na izolację, w związku z czym starają się one być „niewidzialne” i nie budzić niczyjego zainteresowania (np. Dżibuti). W przypadku Korei Północnej dostrzec można coś przeciwnego.

Zachowania Pjongjangu nie da się wytłumaczyć wyłącznie kwestiami geopolitycznymi. Korea Północna od lat 90. nastawiona jest na wywoływanie lokalnych kryzysów, starając się przy okazji kontrolować ich zakres, na tyle, aby nie przekroczyć „czerwonej linii”, co wywołałoby bezpośrednią interwencję. Ta taktyka, którą można określić jako prewencyjną defensywę, tłumaczona jest obawą o utratę suwerenności na rzecz przede wszystkim Chin. Tak tłumaczono prowadzoną przez całe dekady politykę Kim Ir Sena, który w czasach zimnej wojny był w stanie zachować równy dystans od obu głównych ośrodków komunizmu: Moskwy i Pekinu, uzyskując względną samodzielność.

Po upadku ZSRR, gdy zasadniczo Moskwa, tak można ogólnie przyjąć, została wyeliminowana z Dalekiego Wschodu, uzależnienie Pjongjangu od Pekinu wydawało się nieubłagane. Jedynym wyjściem jest „kąsać” chińską rękę, wywoływać militarno-polityczne napięcie, które jest z kolei pretekstem dla osłabiającej Chiny obecności USA w regionie. W tym sensie dla Pjongjangu obecności Ameryki jest konieczna. Ameryka zastąpiła rolę równoważnika odgrywanego kiedyś przez Sowietów.

Jednakże takie przedstawienie uwarunkowań polityki Kimów, choć wydaje mi się logiczne, nie jest jednocześnie wystarczające. Inne reżimy autorytarne również przeżywają podobne geopolityczne rozterki, lecz radzą sobie z nimi nie wywołując tak poważnych kryzysów politycznych i nie grożąc wywołaniem kolejnej wojny światowej. W przypadku Pjongjangu znaczenie ma również wewnętrzy przekaz ideologiczny, który dla najwyżej postawionych osób reżimu jest realniejszy niż powszechnie się przyjmuje.

Nie chodzi tu o bezwarunkową wiarę we własną propagandę, lecz wciąż pewne jej elementy odzwierciedlają głęboko zakorzenione przekonania. Pjongjang naprawdę wierzy w wyjątkowość swojego systemu, w tym przekonaniu wychowywani byli wszyscy przywódcy KRLD. I nawet jeśli Kim Dzong-Un, wykształcony na zachodzie, ma (co nie jest oczywiste) świadomość przepaści jaka dzieli KRLD od reszty świata, co najwyżej postrzega to jako „wypaczenia” własnego systemu. Jego polityki odnośnie sytuacji wewnętrznej nie da się tłumaczyć tylko blokowaniem reform przez wojskowo-partyjny beton. Próba sportretowanie Kima jako „nowoczesnego” czy wręcz liberalnego przywódcy, który zmaga się z reakcyjnymi siłami wewnątrz kraju, to bajka, podobna do tej o reformatorze Andropowie, który przecież za młodu słuchał jazzu, więc musi dążyć do pojednania z Zachodem.

Obrona KRLD to więc nie tylko obrona interesów rządzącej elity, ale również „wyjątkowego” projektu politycznego, który tam panuje, który może przeżywa dziś (przejściowe) trudności, lecz nie zmienia to faktu, że jest on słuszny. Tak, Kim, jego otoczenie i cały establishment północnokoreański to wierzący komuniści (nie inaczej sprawy wyglądają w Pekinie). Prowadzi to do pytania czy ambicje KRLD nie wykraczają czasami ponad to, co określa się jako „przetrwanie systemu”.

Dzisiejsza polityka Pjongjangu to nie wyłącznie cynizm. Gdyby tylko to definiowało postawę Kima i jego elit sporne sprawy już dawno udałoby się załatwić na zasadzie prostej wymiany: pokój w zamian za bezpieczeństwo.

Granice rosyjskiej polityki na Dalekim Wschodzie

Zaangażowanie Rosji w sprawy Półwyspu są przez media zazwyczaj pomijane, czy wręcz ignorowane. Rosyjski udział w tamtejszy kryzys jest wyraźnie deprecjonowane. I sama Moskwa robi wiele by tak pozostało, nie wysuwając się na pierwszy plan. O Rosji pisze się co najwyżej w kontekście sekretnego wspomagania reżimu w Pjongjang, np. poprzez nielegalne dostawy energii lub handel węglem.

Gdyby uznać to minimalne zaangażowanie jako wyczerpujące zainteresowanie sprawami Półwyspu ze strony Kremla, dałoby się je wytłumaczyć dążeniem do podtrzymania systemu północnokoreańskiego i uchronieniem go przed totalną zapaścią. Zapaścią, która mogłaby mieć przykre konsekwencje dla Rosji. Jednakże pojawiające się od miesięcy przecieki, które w ostatnim tygodniu uległy materializacji, o spotkaniu Kim Jong Una z prezydentem Putinem ujawniają, że ambicje Moskwy wykraczają ponad to.

W poprzednim tygodniu pojawiły się oficjalne komunikaty Kremla, o tym że trwają rozmowy o spotkaniu obu przywódców. Zaproszenie Kim Dzong-Un zostało wystosowane jednak już w maju przez ministra Ławrowa. W poniedziałek toczyły się rozmowy, podczas których ustalano szczegóły szczytu Kim-Putin. To że może być to przełom we relacjach rosyjsko-północnokoreańskich pokazuje ich niedawna historia.

Po 2011 r. nastąpiła intensyfikacja stosunków między oboma krajami, na przełomie 2013 i 2014 r. dochodziło do rozmów o współpracy militarnej. Fakt, że tymczasem stosunki z Pekinem ulegały wyraźnemu psuciu – zamordowanie przez reżim prochińsko nastawionych oficjeli oraz odpowiedź Chin w postaci zmniejszenia zakresu pomocy gospodarczej, wydawał się prowadzić do prostego wniosku, że od teraz to Moskwa będzie głównym partnerem Pjongjangu.

Prorosyjski kurs uległ jednak nagłemu porzuceniu w 2015 r., m.in. zginął wtedy Hjong Jong-Czol, jeden z głównych admiratorów kierunku moskiewskiego. Wydarzenia te wskazują po pierwsze na to, że prorosyjski skręt był wyborem starego Kima, odziedziczonym tylko przez Kim Dzong-Una, i utrzymywanym przez ludzi z jego otoczenia, których jednak nowy przywódca powoli od siebie odsuwał. Po drugie wnuk Kim Ir-Sena zastosował taktykę swojego poprzednika, likwidując wszelkie przejawy frakcyjności. Tak że dziś Pjongjang powracając do rozmów z Kremlem czyni to z „czystą kartą”, motywowany wyłącznie interesem własnym.

Zaangażowanie w sprawy Korei Północnej jest dla Rosji narzędziem podtrzymywania swoje roli i wpływów na Dalekim Wschodzie. Jak zauważył Anthony V. Rinna, piszący dla japońskiego The Diplomat, Rosja nie godząc się na świat „jednobiegunowy”, nie ma zamiaru jednocześnie zaakceptować porządku świata, w którym o wszystkim decyduje albo Waszyngton albo Pekin (inna sprawa na ile groźba taka jest realna).

Rosja podtrzymuje swoje wpływy, oraz buduje swoją politykę, poprzez relacje z krajami zagrożonymi zepchnięciem na boczny tor międzynawowej polityki, co często wywołane jest ich konfliktogenną polityką. Kreml często obiecuje im wsparcie mające z kolei podtrzymać ich znaczenie, wypełniając luki ekonomiczne, także takie w zakresie uzbrojenia, technologii itp. Takie relacje utrzymuje Rosja z Armenią, Syrią czy Serbią.

Sieć takich relacji nie jest na tyle gęsta, aby mogła zakrzepnąć w alternatywną „rosyjską strefę”, lecz jest na tyle istotna, aby stanowiła czynnik istotny w relacjach międzynarodowych. Bardziej niż jako blok można określić to jako „sztamę” nawzajem wspierających się w ich procederze reżimów.

Oczywiście obok tego istnieją bezpośrednie i wymierne interesy ekonomiczne. W przypadku KRLD Moskwa może liczyć na to, że wspieranie Pjongjangu opłaci się jej w przyszłości,

gdy bardziej ustabilizowana sytuacja na Dalekim Wschodzie przełoży się na wzrost relacji handlowych i pozwoli powrócić do zawieszonych na chwilę obecną projektów.

W tym kontekście Rosji nie zależy dziś na dalszym pogłębianiu się napięć militarnych w regionie, lecz na powolnym ich wyciszaniu, lecz jednocześnie o tyle tylko, o ile przyniesie to wzmocnienie pozycji Korei Północnej, w stosunku do pozostałych graczy. Moskwa i Pjongjang mają całkowicie zbieżne interesy.

Załamanie się reżimu lub nawet zniknięcie samej Korei Północnej (jej zjednoczenie z Seulem), oznaczałoby dla Moskwy utratę wpływów. Inny reżim w Pjongjangu oznaczałby prawie na pewno przejęcie kontroli nad sytuacją w KRLD przez Pekin, a ponowne zjednoczenie Korei całkowicie zmieniłoby sytuację geopolityczną regionu, w trudno przewidywalnym kierunku. Nie zmienia to jednak faktu, że to bardziej Rosja potrzebuje Korei Północnej niż na odwrót. Realizując swoją taktykę budowania niezależności Pjongjang ma wiele opcji, a tym czasem bez asysty KRLD znaczenie Rosji na Dalekim Wschodzie maleje jeszcze znaczniej niż ma to miejsce obecnie.

Moskwa nie wspiera reżimu wyłącznie ekonomicznie czy dyplomatycznie, lecz także „ideologicznie”. Kim Dzong-Il tylko tam mógł liczyć na przyjęcie i traktowanie godne jego ambicji. Nie inaczej będzie w przypadku jego syna. Pekin rzuca Pjongjangowi ideologiczne wyzwania, przedstawiając siebie jako wzorzec postępowania – neokomunistyczny Rzym. Moskwa hołubi reżim, pozwalając poczuć się szefom KRLD przywódcami na miarę ich (urojonych) wyobrażeń.

Łazarz Grajczyński, Jagiellonia.org