Prezydenci Polski i Niemiec podczas spotkania na Malcie uznali,że sprawa odszkodowań wojennych wymaga spokojnej dyskusji, tak żeby nie niszczyć "cudu niemiecko-polskiego pojednania". (Pierwszy akcent wybity w polskich relacjach ze spotkania, a drugi w niemieckich).

Sprawa stała się więc tematem rozmów na najwyższym szczeblu, i coraz bardziej komentowana w polskich i niemieckich mediach. Właśnie mamy kolejny komentarz na ten temat w niemieckim "Sueddeutsche Zeitung", który tym razem doczekał się omówienia przez administrację S24. Główne tezy niemieckiego dziennikarza są takie, że najlepszym sposobem "odpłacenia" Polsce za straty wojenne będzie pomoc dla polskiej opozycji w usunięciu rządu PiS, oraz że Polska uzyskała już wielokrotne odszkodowanie w postaci niemieckich ziem wschodnich.

Pierwszy komentarz jaki się ciśnie na usta, to "szczyty bezczelności": jako odwdzięczenie się za wojnę niemiecki autor proponuje nam teraz "pomoc i opiekę" w wersji Katarzyny II, a jednocześnie udaje głupiego, lub taki głupi jest, że nie wie, iż ziemie niemieckie to rekompensata za zabrane nam ziemie polskie wschodzie, ustalona przez aliantów (a nie przez Niemcy) i związana z tragedią masowych przesiedleń Polaków.

Tego typu "argumentacja" ukazuje się już regularnie w niemieckich gazetach, więc nie są to brednie pojedynczego nierównoważonego dziennikarza. Taką argumentację zapowiedział mieszkający w Polsce prof. Klaus Bachmann, trochę delikatniej, ale z wyraźna sugestią, że ją podziela. To nie zapowiada spokojnej dyskusji i nie rokuje dobrze "cudowi niemiecko-polskiego pojednania". Raczej pokazuje, że ten cud to wymysł propagandowy nie oparty na żadnych twardych podstawach, skoro tak dramatyczna jest dziś różnica w spojrzeniu na rezultaty II wojny światowej.

Przewiduję dalsze podgrzewanie emocji po obu stronach (już nie do opanowania) zakończone albo jakimś przełomem albo otwartą wojną (tym razem polityczno-ekonomiczną). Należy więc zapytać, czy to podniesienie przez Kaczyńskiego sprawy reparacji w tym właśnie momencie było dobrym ruchem politycznym, czy też błędem, który będzie brzemienny w negatywne dla nas konsekwencje.

Znaczna część Polaków, znaczna część elektoratu totalnej opozycji, uważa to za błąd (nawet tragiczny). Niektórzy dlatego, że nienawidzą Kaczora i poddając się zniewalającej narracji TVN, nie analizują nawet możliwych skutków. Tych pomijam. Inni dlatego, że naprawdę martwią się o konsekwencje: czyli koniec dobrych relacji i możliwą narastającą wobec nas wrogość zachodniego sąsiada. (Nawet minister Gowin się martwi).

To, że Polska została niesprawiedliwie (koszmarnie niesprawiedliwie) potraktowana w związku z rozliczeniami za II wojnę światową, to jest fakt, któremu nie przeczy nikt rozumny w Polsce. (Ale przeczy temu wielu poza Polską, a większość po prostu nic na ten temat nie wie — to konsekwencja tkwienia Polski przez pół wieku w obozie komunistycznym). Czy z faktem tym należy próbować dotrzeć do świadomości zachodnich społeczeństw czy lepiej tego nie ruszać, żeby nie narażać na szwank dobrych stosunków z Niemcami?

Otóż odpowiedź na to pytanie zależy od mentalności. Jeśli ktoś ma mentalność patrioty w starym stylu ("lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach") nie zaakceptuje drugiego podejścia, a jeśli ktoś ma mentalność niewolnika, to drugie podejście wyda mu się jedyne rozsądne. W środku są postawy emocjonalnie pośrednie próbujące znaleźć jakiś kompromis pomiędzy dumą narodową a pragmatyzmem. Rzecz dotyczy jednak emocji i mentalności. I tego czynnika nie można ignorować.

Odrzucając emocje, logiczna odpowiedź na to pytanie zależy od tego jak kto sobie wyobraża przyszłość Europy. Jeśli narody, państwa i ich interesy mają nadal odgrywać w Europie rolę, to musimy (prędzej czy później) podjąć walkę na płaszczyźnie prawdy historycznej. Jeśli jednak narody w Europie mają się mieszać i końcowym tego efektem ma być naród europejski zasilony imigracją, to podnoszenie kwestii reparacji byłoby rzeczywiście próbą zawrócenia biegu historii.

*

Ja osobiście wizję Europy wymieszanych narodów uważam za kolejną totalitarną utopię. Nawet jeśli silne państwa będą ją forsować, to skończy się na na takiej "dyktaturze tolerancji", która w realu będzie dyktatem niemieckim lub niemiecko-francuskim.
Natomiast wrzucenie na agendę sprawy reparacji, byle rozgrywane z rozwagą, może znacznie wzmocnić międzynarodową pozycję Polski, a szczególnie naszą pozycję wobec Niemiec (sama realna możliwość uzyskania odszkodowań finansowych nie jest tu nawet najważniejsza). Mam nadzieję, że nie tylko nie zaszkodzi to dobrym stosunkom z Niemcami, ale je polepszy, stawiając je na gruncie prawdy i większego partnerstwa. Bo obecnie, moim zdaniem, te stosunki wcale nie są takie dobre (Nord Stream, współpraca z Rosją, naciski w sprawie relokacji uchodźców, recenzowanie demokratycznego wyboru Polaków, wspieranie jednej strony politycznej w Polsce — czyli otwarte mieszanie się w jej sprawy wewnętrzne). Jeśli Niemcy w rezultacie podniesienia sprawy odszkodowań wojennych zaczną się zachowywać wrogo i agresywnie — to przynajmniej jasne się stanie ile warta jest ta dotychczasowa "przyjaźń".

Owszem, sądzę, że Niemcy zaczną się teraz wrogo wobec nas zachowywać, takich artykułów jak w SZ i połajanek polityków, otwartej krytyki polskiego rządu i prób przeciwstawiania go Polakom, będzie po stronie niemieckiej więcej. Umożliwia to niestety polska totalna opozycja, która gotowa jest wspierać w tej sprawie stanowisko niemieckie. Niemcy będą liczyć na to, że ewentualny ostracyzm polityczny i może nawet sankcje ekonomiczne, spowodują odwrócenie się elektoratu od PiS, i zwycięstwo w Polsce mentalności słabszej strony. Mam nadzieję, że się pomylą. Co więcej, gdy konflikt przybierze na sile, można liczyć na bardziej przychylne komentarze w innych krajach, w których też kryją się resentymenty związane z odradzającą się butą Niemiec.
Dopiero ponowne zwycięstwo PiS, a szczególnie uzyskanie konstytucyjnej większości powinno uświadomić Niemcom, jaki naród i jakiego partnera mają za Odrą. Sądzę że dopiero wtedy zarówno retoryka jak i polityka Niemiec wobec Polski ulegnie pozytywnej zmianie.

Gra jest ryzykowna. Jeśli PiS w sytuacji niemieckiej agresji politycznej przegrałby wybory, to zostaniemy na dobre krajem drugiej kategorii, który nie będzie miał żadnego wpływu na przyszłość Europy i naszą własna. Nadchodzi więc dla Polaków czas próby. Jaka mentalność ma w Polsce przewagę? Kim naprawdś dzisiaj jesteśmy?

jan mak/salon24