We wrześniu ubiegłego roku wszyscy politycy Prawa i Sprawiedliwości mieli na ustach reparacje wojenne od Niemiec. Partia zleciła Biuru Analiz Sejmowych sporządzenie ekspertyzy, która rozbudziła apetyty. Choć strona niemieckie od samego początku całkowicie jednoznacznie dawała do zrozumienia, że o wypłacie odszkodowań nie ma mowy, Polaków przez kilka tygodni mamiono złudnymi nadziejami.

„To nie jest sprawa beznadziejna od strony finansowej. Uważam, że mamy szanse” - deklarował prezes PiS Jarosław Kaczyński. Premier Beata Szydło przekonywała, że „Polsce to się należy” i „jesteśmy przygotowani, by takie postępowanie prowadzić”. Szef MSZ Witold Waszczykowski mówił o konieczności podjęcia z Niemcami „poważnych rozmów” i twierdził, że chodzi o kwotę „nawet wyższą” od biliona złotych. Żadnych twardych deklaracji, oczywiście. Kto zapoznał się choć pobieżnie z tematem od strony prawnej i historycznej, przyglądając się argumentom strony polskiej i niemieckiej, ten od samego początku nie mógł mieć wątpliwości, że nic z tego nie będzie. Wiedzieli o tym doskonale przedstawiciele „dobrej zmiany”, ale najwyraźniej uznali, że mogą w tej popularnej i dającej im wiele zysków na scenie wewnętrznej łudzić Polaków. Bo nie brakowało takich, którzy zaufali chwytliwym hasłom serwowanym nader gęsto w publicznych mediach.

Dziś okazuje się, że wszystko na nic, a emocje milionów Polaków – bo sprawą interesowali się wszyscy politycznie świadomi obywatele – rozpalono dość cynicznie na próżno.

Następca Witolda Waszczykowskiego Jacek Czaputowicz na krótko przed spotkaniem ze swoim niemieckim odpowiednikiem Sigmarem Gabrielem powiedział wprost, że „temat nie istnieje” w stosunkach rządów Polski i Niemiec.  Na późniejszej konferencji prasowej zorganizowanej po spotkaniu obu ministrów od Gabriela usłyszeliśmy, że „temat jest zamknięty”, bo Polska zrzekła się reparacji na początku lat 90-tych i reparacjami mogą zajmować się co najwyżej „eksperci”. Czaputowicz poparł to stanowisko.

We wrześniu Waszczykowski zapowiadał, że „za kilka tygodni lub miesięcy” poznamy stanowisko rządu. Poznaliśmy. zatem, ale część Prawa i Sprawiedliwości… nie chce tego przyznać. Nie chodzi wyłącznie o posła Arkadiusza Mularczyka, wnioskodawcę o ekspertyzę BAS, który uznał wystąpienie Czaputowicza za „szkodliwe”. Sam Jarosław Kaczyński pytany w czwartej o kwestię odszkodowań zapewnił, że PiS „zdania nie zmieniło”.

Oczywiście można przekonywać, że stanowisko Czaputowicza po prostu opisuje stan ,,na dziś'' i wkrótce wszystko może się zmienić. Można nazywać czarne białym. W jakim zakresie „nie zmieniło” się zatem stanowisko PiS? Chyba w takim tylko, że sprawa odszkodowań pozostaje „ważna moralnie”.

Partia rządząca nie zawahała się przeprowadzić dużej propagandowej operacji z góry nie tyle skazanej, co przeznaczonej na porażkę w świecie faktów. Niewątpliwie na gruncie krajowym wiele zyskała, bo wedle publikowanych w sierpniu i wrześniu sondaży lwia część Polaków popierała ubieganie się o reparacje. Łatwo pogrążono też opozycję, która, znana z sympatii do Niemiec, w kwestii reparacji od początku zajmowała stanowisko niepopularne, ale realistyczne i nie chciała podejmować tego tematu. Wreszcie w wielu zachodnich gazetach przypomniano o skali niemieckich zbrodni. podgrzewano antyniemieckie resentymenty. To teoretycznie jakiś zysk dla Polski, ale dość wątpliwy: krótkotrwała kampania medialna nie zastąpi poważnej polityki historycznej. Odwołując się do skandalicznego faktu, jedno muzeum historii europejskiej w Brukseli przedstawiające Niemców jako główne ofiary II wojny światowej jest na pewno bardziej skuteczne w utrwalaniu konkretnego obrazu, niż z natury rzeczy szybko zapominane artykuły prasowe.

Można byłoby machnąć ręką, stwierdzając, a niech tam, w końcu idziemy naprzód, PiS żeby wygrać wybory musi konsolidować wyborców, opozycja jest żałosna i w gruncie rzeczy antypolska, krótka kampania prasowa też się przydała, ostatecznie więc – same plusy. A jednak nie. Bo przy okazji reparacji wojennych, stawiając rzecz brutalnie, władza zrobiła z obywateli idiotów. Bez mrugnięcia okiem koncepcję nierealistyczną przedstawiano, owszem, jako realistyczną, jak się okazuje tylko po to, by po kilku miesiącach ze wszystkiego oficjalnie zrezygnować, ale propagandowo dalej głosić, że nie zrezygnowaliśmy.

Powiedzieć, że to względem Polaków nieeleganckie, to nic nie powiedzieć.

Paweł Chmielewski