Często jest to tylko nasze własne pragnienie tego, by „Agatka, Tomek i wnuczek Staś chodzili do kościoła”. Ale czy na „chodzeniu do kościoła” ma polegać nawrócenie i czy tyle wystarczy?

Pewne dość religijne małżeństwo - ona co roku pielgrzymuje pieszo do Częstochowy, on słuchający „katolickiego głosu w twoim domu” miało dwójkę dzieci, które wychowywali w sposób religijny. Młodsze – student w wieku 20 lat, kiedy odwiedza rodziców w domu rodzinnym, nie ma potrzeby pójścia na Eucharystię. Oczywiście rodziców denerwuje ten fakt – choć wydaje mi się, że tak naprawdę to pewnie smuci, lecz ten smutek nie jest wyrażony odpowiednimi słowami – „w naszym domu panują takie zasady i jak przyjeżdżasz to musisz je przestrzegać” – mówią do syna (chłopak idzie więc na niedzielną Mszę, żeby uniknąć kłótni). Takie podejście sprowadza Mszę jedynie do przykrego obowiązku, zasady, prawa i tym samym jeszcze bardziej utwierdza syna w jego przekonaniu oddalając go od poznania Kościoła (albo raczej wykrzywiając obraz Kościoła w jego głowie).

Co najsmutniejsze, zapewne rodzice podani w przykładzie, sami mają wykrzywiony obraz Kościoła - widzą w nim tylko nakazy i zakazy. Może więc powinni modlić się najpierw o własne nawrócenie? A potem świadectwem własnego postępowania „zarażać” innych?

Modlić się o nawrócenie, to nie tylko modlić się o zbawienie danej osoby. Nie wspominając już nawróceniu pojmowanemu jako „chodzeniu” do kościoła.

Modlić się o nawrócenie to przede wszystkim – prosić, by dane osoby poznały Prawdziwą Miłość, Tego, Który naprawdę koi ból, wkracza w to miejsce naturalnej odczuwanej przez każdego człowieka pustki, wypełniając ją i przemieniając w niesamowitą Radość i Pokój.  Bo tego niedającego się opisać uczucia nie mają osoby niewierzące, nie mają osoby religijne, nie mają osoby niepraktykujące. Może więc najpierw pomyślmy o sobie? Ja pragnę swojego nawrócenia codziennie.

Mój najgłębszy kryzys wiary przeżyłem w wieku 10 lat, gdy jako ministrant służyłem podczas nabożeństwa, które nazywało się Godzina Święta. Ksiądz klęczał na klęczniku przed Najświętszym Sakramentem i czytał pobożne teksty, a potem śpiewało się <<ile minut w godzinie, a godzin w wieczności, tyle bądź pochwalon Jezu ma Miłości>>. Nic z tych tekstów nie rozumiałem, kolana mnie niesłychanie bolały, bo trzeba było klęczeć na posadzce i jeszcze jak sobie wyobraziłem wieczność spędzaną w niebie w postawie klęczącej przy czytającym coś niezrozumiałego Bogu, to po przyjściu do domu oświadczyłem mamie, że przestaję być ministrantem. Mama w płacz. Uratował mnie moj starszy o 12 lat brat Jerzy, który powiedział mamie <<zostaw go w spokoju, bo zrobisz z niego ateistę>> – pisał o. Jan Andrzej Kłoczowski OP w 2014 roku w „Tygodniku Powszechnym”.

To, że ktoś jest religijny, bo wypełnia wszelkie nakazy, nie oznacza, że jest wierzący. Bo jakie znaczenie ma fakt, że nie odkurzysz mieszkania w niedzielę, lub nie zjesz wędliny w piątek, jeśli nie wierzysz, że Jezus Żyje i jest obok Ciebie? I czeka na Spotkanie w Eucharystii...

Życzę Nam wszystkim, abyśmy doświadczali nawrócenia codziennie, nie tylko w Wielkim Poście, czy Adwencie.

Karolina Zaremba