Kiedy Pan Jezus dowiedział się o śmierci Jana Chrzciciela – czytaliśmy o tym w sobotniej Ewangelii – chciał oddalić się na modlitwę. Pan Jezus wiedział, że śmierć Jana Chrzciciela była zapowiedzią Jego śmierci.
Wobec takich tajemnic trzeba przed Bogiem szukać swojej tożsamości, sensu tego, co się dzieje. Ale nie dano Mu tego zrealizować. Bardzo szlachetny zamiar nie doszedł do skutku. Stało się zupełnie inaczej.
Pan Jezus umiał to jednak odczytać w kategorii znaku – inne fragmenty Ewangelii mówią o tym, że pragnął, aby ludzie umieli odczytać znaki, jakie im dawał. On sam odczytał, że tłum, który się zebrał wokół Niego, jest Mu dany od Ojca. Pustynne odludzie także stało się dla Niego znakiem. Zrozumiał zatem, co miał uczynić. Dał im chleba, którego im było potrzeba. Był to bardzo wielki znak, którego, jak wiemy z Ewangelii według św. Jana, nie zrozumieli. Zaraz po śmierci Jana Chrzciciela Jezus objawił się jako nowy Mojżesz. W ten sposób misja Jezusa weszła powoli w decydującą fazę, w której czekała Go bezpośrednia konfrontacja z władzą zarówno religijną, jak i państwową. Zdumiewające jest to, jak był samotny w swojej misji, jak ludzie, nawet Jego uczniowie, niewiele rozumieli z tego, co się działo!
Mojżesz wobec takiej małoduszności ludzi wylał swoją pretensję przed Bogiem, skarżąc się, że otrzymał za duży dla siebie ciężar dźwigania tego ludu. Jezus wobec o wiele większego braku zrozumienia znosił to z cierpliwością i nigdy się nie żalił przed Ojcem, choć czasem jako Człowiek wyrażał swoje zniecierpliwienie (zob. Mt 17,17).
Włodzimierz Zatorski OSB | Jesteśmy ludźmi