"Niespodzianką, jaką powinniśmy sprawić Rosjanom, powinno być przesunięcie części amerykańskich rakiet średniego zasięgu z Niemiec na terytorium krajów flanki wschodniej, żeby Rosjanie poczuli się autentycznie zagrożeni” – powiedział w rozmowie z Onetem były ambasador Polski na Łotwie i w Armenii Jerzy Marek Nowakowski.
Dyplomata jako możliwe lokalizacje rakiet Tomahawk podaje Łotwę, Estonię i Rumunię. - To oznaczałoby, że one dolecą do Moskwy w ciągu pięciu minut – tak jak straszył Władimir Putin – mówi Nowakowski.
Nowakowski uważa, że takie posunięcie „zmieniłoby sytuację strategiczną, a jednocześnie byłoby twardą, ale niekonfrontacyjną odpowiedzią, nieprowadzącą do tego, żeby – przynajmniej na tym etapie – żołnierze NATO-wscy i rosyjscy mogli do siebie strzelać".
Dyplomata uważa, że po agresji Rosji na Ukrainę relacje krajów Zachodu do Rosji zmienią się już na stałe.
„Większość zachodnich partnerów Rosji, szeroko rozumianego Zachodu, zdała sobie sprawę, że model model wciągania Rosji w świat demokratyczny poprzez handlowanie z nią, zwiększanie zależności, okazał się być kompletnie chybiony” – stwierdza dyplomata, określając Rosję jako „rewizjonistyczne imperium”.
Fakt ten w jego opinii powoli przebija się do świadomości krajów Zachodu i na przykład w Niemczech „elity czują się naciskane przez opinię publiczną i robią kroki, które niekoniecznie chciałyby wykonać, gdyby nie miały tego nacisku".
Nowakowski podkreśla także, że agresja na Ukrainę oraz tocząca się obecnie wojna doprowadzą do osłabienie pozycji Władimira Putina.
"W wypadku porażki rosyjskiej – zarówno pełnej, jak i częściowej – gdy Rosjanie musieliby przyjąć warunki ukraińskie, to byłby szybki i zdecydowany koniec Putina. Czy to w wyniku przewrotu pałacowego, czy w wyniku nacisków np. wojskowych. W przypadku jakiegoś zgniłego kompromisu wydaje się, że Władimir Putin też wyjdzie z tej wojny niesłychanie osłabiony" – stwierdził polski ambasador.
mp/onet.pl