Portal Fronda.pl: Maria Sokołowska z Gorzowa niespodziewanie stała się bohaterką części prawicowych mediów tylko dlatego, ze nazwała premiera zdrajcą, a później nie przyjęła od niego kwiatów. Licealistka pojawiła się nawet na okładce jednego z tygodników. Co Pan o tym sądzi?

Rafał A. Ziemkiewicz: Myślę, że jest to ze wszech miar niemądre. Po pierwsze, dziewczynka rzeczywiście wykazała się odwagą, ale nie powiedziała nic mądrego. Zarzut zdrady jest właściwie najcięższym, jaki można postawić. To, że ktoś źle rządzi (a nie ma żadnych wątpliwości, że Donald Tusk jest fatalnym premierem), że są w kraju rozliczne kłopoty, nie uzasadnia jednak takiego zarzutu. Zresztą, sama Maria Sokołowska, przedstawiając swój manifest, nie zdołała wymyślić niczego, co uzasadniłoby użycie takiej obelgi. Równie dobrze można się zachwycać, co zresztą swego czasu robił redaktor Tomasz Lis i jemu podobni, bezdomnym z Dworca Centralnego, którego uznano za wielce odważnego, bo nazwał śp. Lecha Kaczyńskiego słowem na "ch". Nastolatka z Gorzowa Wielkopolskiego nie zachowała się wprawdzie wulgarnie, ale nie było to wcale mądrzejsze.

A jak Pan ocenia reakcję premiera na jej słowa?

Była w tym oczywiście pewna śmieszność sytuacji, bo to pan premier zachował się nieprofesjonalnie. Zachodni polityk, zachowując kamienną twarz, powiedziałby po prostu "Myli się pani", dodając jeszcze coś grzecznościowego, że szanuje różne poglądy i będzie się starał, by Polacy nie uważali go za zdrajcę. Sytuacja z Gorzowa była do odnotowania jako przejaw pewnego nieprofesjonalizmu Donalda Tuska, który najwidoczniej jest przyzwyczajony do tego, że w czasie jego gospodarskich wizyt wszystko dzieje się zgodnie z planem, jak za wizyt Gierka. Wszystko jest ustawione, przygotowane a publiczność entuzjastyczna. Tu ewidentnie nie potrafił sobie poradzić z sytuacją, a późniejsza próba wręczenia kwiatów dziewczynce była jeszcze śmieszniejsza. Tyle tylko można było odnotować.

Zachwyt części prawicy nad Marią Sokołowską nie przyniesie w przyszłości krzywdy jej samej?

Robienie z Marii Sokołowskiej jakieś wielkiej bohaterki po pierwsze, wyrządza krzywdę samej dziewczynie, bo powinna jeszcze trochę dorosnąć i przemyśleć swoje poglądy. Nawet jeśli one są słuszne, to byłoby lepiej, aby były one bardziej ugruntowane. Krzykactwo nikogo nie przekonuje, a raczej ośmiesza tego, który krzyczy. Po drugie, o ile zdążyłem się zorientować, nastolatka ma poglądy bliższe raczej Januszowi Korwin-Mikke czy ONR, niż Prawu i Sprawiedliwości. Angażowanie się pisowskich mediów w popieranie Marii Sokołowskiej jest więc dla nich samych bardzo ryzykowne, bo jestem przekonany, że zaraz powie coś takiego, co do PiS nie będzie za bardzo pasować. Zresztą, fraza o Żydach pakujących się nawzajem do pieców jest niedopuszczalna w dyskursie publicznym. Daje przedsmak tego, czym jest lansowanie takiej niedojrzałej osoby, skłonnej do młodzieńczej nieodpowiedzialności w swoich wypowiedziach. Myślę, że to w ogóle dość mocno ośmiesza środowisko opozycyjne, bo kreuje dokładnie taki wizerunek prawicy, jaki od lat stara się lansować "Gazeta Wyborcza", "Newsweek", "Polityka" czy TVN: że prawicowcy to jacyś krzykacze, radykałowie o poziomie umysłowym nastolatków, z którymi nie można poważnie rozmawiać, bo potrafią jedynie używać najcięższych obelg bez umiejętności ich uzasadnienia. To wszystko razem sprawia, że bardzo głupio jest lansować Marysię z Gorzowa jako nową ikonę prawicy. Z całym szacunkiem dla licealistki, której oczywiście życzę jak najlepiej.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk