Film „Bez wstydu” Filipa Marczewskiego wchodził do kin w glorii obrazu, który przełamuje tabu. Zaś samego reżysera okrzyknięto mianem utalentowanego, odważnego, który nie waha się sięgać po wyraziste problemy i kontrowersyjne tematy.
„Prostytucja, molestowanie seksualne czy sprzedawanie ciała w sieci, to tylko niektóre z motywów, które ostatnimi czasy przewinęły się przez nasze ekrany. Z lepszym, bądź gorszym skutkiem, zawsze jednak z rozgłosem. W końcu polskiego widza trzeba uprzedzić, że może być nago, brutalnie i ostro. Czy kiedyś dorośniemy do trudnych tematów?” – zastanawiała się na portalu Natemat.pl Olga Święcicka. Jej rozmówczyni, krytyk filmowa Anna Tatarska, jest przekonana, że choć w polskim kinie porusza się coraz odważniejsze tematy, to jednak „wciąż żyjemy w obyczajowym zaścianku”.
Film „Bez wstydu” miał być takim przełomem, ale chyba nie do końca się udało, bo po jego obejrzeniu nie sposób nie odnieść wrażenia, że to szokowanie dla samego szokowania. Jednak trudno tu mówić o obrazie szokującym, nad wyraz kontrowersyjnym, czy obfitującym w odważne sceny, bo w „Bez wstydu” prócz oczywistego niesmaku, jaki budzi romans pomiędzy rodzeństwem, nie ma nic głębszego, a cały film jest właściwie nudny i mdły.
Pisząc o najnowszym obrazie Marczewskiego trzeba sięgnąć pamięcią do jego etiudy „Melodramat”, za którą w 2006 roku dostał nominację do studenckiego Oscara. Młody reżyser opowiadał o fascynacji 14-letniego chłopaka swoją starszą siostrą. „Bez wstydu” to jakby kontynuacja tamtej historii. Tadek jest już prawie dorosły, kończy liceum i przyjeżdża na wakacje do swojej starszej siostry Anki. Ta jednak niezbyt cieszy się z takich odwiedzin, tym bardziej, że Tadeusz ma zamiar zostać dłużej. Co więcej, zaczyna bardzo agresywnie reagować na nowego chłopaka siostry Andrzeja.
Między rodzeństwem od początku widać jakieś niezdrowe napięcie. Anka nerwowo reaguje na wzmianki Tadeusza o dłuższym pobycie albo fantazje, że nie łączą ich więzy krwi, ten z kolei pełnym zafascynowania i zachwytu wzrokiem wodzi za siostrą i z ogromną wrogością odnosi się do Andrzeja. Próbuje zniechęcić do niego Ankę wypominając, że to żonaty mężczyzna, że sympatyzuje z neofaszystami, a kiedy to nie skutkuje z pomocą przychodzi mu sam Andrzej, który w głupi sposób daje się przyłapać na zdradzie.
Tadek ze we wszystkich sił próbuje zdobyć uznanie siostry – z wielkim trudem zbiera dla niej pieniądze na rachunki za prąd, który w końcu elektrownia odcięła, przynosi jej ulubione lody pistacjowe. Niby normalna życzliwość, w końcu rodzeństwo powinno sobie pomagać, ale Tadeusz zaczyna mieć także coraz większe oczekiwania względem siostry. Chce brać z nią kąpiel („przecież jesteśmy rodzeństwem, nie możesz się wstydzić!”), zasypiać przy niej, albo – jak bezpardonowo mówi sama Anka – „pieprzyć się z nią”.
Ona sama zresztą zachowuje się bardzo dziwnie – z jednej strony odtrąca brata, odpycha, każe mu wyjeżdżać, a z drugiej – kusi go prężąc się przed nim w seksownej sukience, uwodzi przebierając przy niedomkniętych drzwiach, a wreszcie – sama wchodzi do łóżka Tadka, by odbyć z nim stosunek.
Ot, cała szokująca fabuła filmu, która nie szokuje właściwie niczym, poza dotknięciem (a raczej jedynie liźnięciem, prześlizgnięciem się) przez kontrowersyjny, bo związany z dewiacją, temat. Pewnego kolorytowi filmu dodaje jedynie całkiem niezła gra aktorów (ciekawy epizod Pawła Królikowskiego w roli małomiasteczkowego karierowicza i Agnieszki Grochowskiej, która na tle grającego cały film na jednej minie Mateusza Kościukiewicza wypada wręcz świetnie). Ważne (może nawet ciekawsze od głównego) są wątki poboczne, na które narzeka gros recenzentów (że niby odwracają uwagę od tematu filmu). Ważne i ciekawe, choć także niepozbawione skażenia. Zwłaszcza jeśli chodzi o Andrzeja, który aspiruje do politycznej kariery, przewodząc jednocześnie bandzie miejscowych nazioli. Nie sposób nie dopatrzeć się tutaj karykatury na polską prawicę, która – w mniejszej lub większej mierze – sympatyzuje ze środowiskiem szeroko pojętych narodowców, w szeregach których nie trudno znaleźć neonazistowskie elementy (w filmie łysi chłopcy razem z materiałami opatrzonymi falangą trzymają fotografie Adolfa Hitlera). Kompromitujący wymiar ma także epizod oddania nowo wybudowanego boiska do piłki nożnej, podczas którego Andrzej (przypomnijmy, prawicowy polityk) namawia swoją dziewczynę na seks ze swoim przełożonym, dzięki któremu będzie mógł liczyć na pewne profity.
Drugim wątkiem pobocznym w filmie Marczewskiego jest historia młodej Romki, która zakochuje się w Tadziku. Niestety ten, wzdychając do własnej siostry, nie zauważa nawet, że dziewczyna jest w nim szczerze zakochana. Zrezygnowana Romka, widząc, że nie ma co liczyć na zainteresowanie chłopaka, wychodzi za mąż za kandydata, którego wybrali jej rodzice. Podczas wesela dochodzi do ataku nazistowskich bojówek na świętującą romską społeczność. I właściwie tyle – historie równoległe nie mają większego wpływu na główny wątek opowieści Marczewskego, praktycznie nic do niego nie wnoszą, ale bez nich „Bez wstydu” byłoby jeszcze bardziej nudne niż jest.
Samo jednak dotknięcie tematu tabu sprawiło, że obraz Marczewskiego wchodził do kin w glorii chwały, a dziennikarze mainstreamowych mediów rozcmokiwali się nad nim z zachwytem. Tak, jakby samo poruszenie problemu, o którym się mówi mało albo wcale klasyfikowało film na półkę z arcydziełami. W rzeczywistości, Marczewski nie powiedział w „Bez wstydu” nic poza tym, że czasem zdarza się chora relacja pomiędzy rodzeństwem. Nie pokusił się o dogłębną, psychologiczną analizę swoich bohaterów, nie zająknął się nawet słowem na temat ich przeszłości (a tu z pewnością można by się doszukiwać przyczyn choroby, która ich dziś trawi).
Film jednak uznaje się za przełomowy, bo nie opowiada o zwykłej miłości (seks pomiędzy mężczyzną i kobietą, w dodatku praktykowany w łóżku jest już dawno passe w kinie), ale dotyka czegoś chorego, wręcz dewiacji. Rodzi się jednak pytanie, czy sam fakt istnienia jakichś zboczeń przekłada się na konieczność robienia o nich filmów? Dewiacje zdarzały się od zawsze, jednak są to zjawiska na tyle marginalne, że zdumiewające jest zainteresowanie, jakie wzbudzają. Czy z samego faktu, że w jakiejś chorej rodzinie matka utrzymuje kontakty seksualne z synem, a w innej ojciec kopuluje z kozą oznacza, że widz chce to zobaczyć na dużym ekranie?
Dla Marczewskiego i zachwycających się jego dziełem odpowiedź jest chyba jednoznaczna. On sam zresztą na pytanie prezenterki „Pytania na Śniadanie”o sens robienia takiego typu filmu, odpowiedział: „Wydaje mi się, że jest to szalenie interesujące, chociażby to, że nikt o tym nie mówi. I to pokazuje, że warto się temu bliżej przyjrzeć. Poza tym to są ciekawe relacje brat-siostra, dlaczego do tego dochodzi.” Idąc logiką pana Marczewskiego, tematy do kolejnych filmów sypią się jak z rękawa – nekrofilii także mało się mówi, o zboczeniach, które każą ludziom wypróżniać się na siebie podczas stosunku podobnie. Czy starczy mu czasu na sfilmowanie tych wszystkich „tabu”?
Można by jeszcze jakoś próbować zrozumieć jego argumentację, gdyby naprawdę pokazał w filmie dlaczego dochodzi do tego typu chorych relacji. Ale w „Bez wstydu” nie ma choćby cienia takiej analizy. Jest za to przekonywanie, że miłość, która wydarzyła się między Tadkiem i Anką to efekt... samotności, „szukania jakiegoś plastra na ranę, która jest nieuleczalna”. Przekaz jest więc jasny - „Bez wstydu” to historia o wielkiej samotności. Tak wielkiej, że usprawiedliwiającej pójście do łóżka z siostrą/bratem.
„Młody reżyser podjął temat trudny, oryginalny i niespotykany w naszej kinematografii. Udało mu się zachować obiektywizm, uniknąć – jakże łatwego w takim przypadku – wartościowania” - zachwyca się filmem na stronie TVP Beata Zatońska. Rzeczywiście, bo Marczewski ani słowem nie zająknie się, że uczucie pomiędzy jego bohaterami jest po prostu chore. W efekcie czego, we wspomnianym już programie „Pytanie na Śniadanie” (który ostatnio kompromituje się nad wyraz często) na pasku pojawia się pytanie „Czy intymna relacja pomiędzy rodzeństwem jest wbrew naturze?”. Tak, jakby to można było arbitralnie stwierdzić. To jest, czy nie jest?
W dyskusji trwającej w „PnŚ” (przypomnijmy, nadawanego we wczesnych godzinach porannych, kiedy przed telewizorami przesiadują dzieci) praktycznie nie pada stwierdzenie, że kazirodztwo jest wbrew naturze, nie mówiąc już o tym, że jest grzechem. Wprawdzie, Wojciech Jagielski wtrąca coś o tym, że z takich związków mogą się rodzić dzieci z poważnymi genetycznymi wadami, ale przerywa mu druga prowadząca, która akcentuje, że w niektórych krajach, na przykład Portugalii, takiej relacje nie są zakazane.
Czyli co? Jeszcze kilka takich filmów o różnych dewiacjach i w myśl politycznej poprawności i dyktatury fałszywie pojętej tolerancji, oswojeni za pomocą obrazów, takich jak „Bez wstydu” widzowie uznają podobne relacje za normę. Trudno nie odnieść wrażenia, że film Marczewskiego to kolejna próba wciskania opornemu ciemnemu polskiemu widzowi kolejnego zboczenia do zaakceptowania. Po szeroko zakrojonej promocji homoseksualizmu (geje w ostatnim czasie pojawiali się w niemal w każdej polskiej komedii), przyszedł czas na kolejne anomalia. Był już głośny film Szumowskiej”, która miała nas oswoić ze sponsoringiem (czyli po prostu ładniejszym określeniem na prostytucję), jest „Bez wstydu”.
Olga Święcicka, recenzując na portalu Natemat.pl obraz Marczewskiego, stawia go na jednej półce właśnie obok „Sponsoringu” czy „Świnek”, jako filmów przełamujących tabu w polskim kinie. Wydaje mi się jednak, że zestawienie to jest ze wszech miar nieszczęśliwe. O ile „Świnki” czy „Galerianki” nie były obrazami skrojonymi jedynie na szokowanie i poruszały jakiś ważki problem społeczny, o tyle „Sponsoring” czy właśnie „Bez wstydu” jest prowokacją dla samej prowokacji. Rosłaniec czy Gliński próbują pokazać jakiś szerszy kontekst, w jaki są uwikłani ich bohaterowie, a który doprowadza ich na samo dno. Z kolei Szumowska, czy właśnie Marczewski nie tylko powierzchownie prześlizgują się po temacie, co próbują pokazać jakieś zboczenie w dobrym świetle, ucywilizować je. To najprostsza droga do tego, by jakąś dewiację przyjąć za normę. Nie zdziwię się, jeśli niebawem któryś z postępowych reżyserów zechce „ładnie” przedstawić pedofilię. Zresztą, niektórzy już postulują wykreślenie jej z listy przestępstw, argumentując, że to jedynie wyraz miłości do dzieci i wprowadzanie ich w dorosłe życie...
Marta Brzezińska