Ostatnie słowa prezydenta Federacji Rosyjskiej zaszokowały wielu obserwatorów i choć były tylko sugestią, mogły napawać przerażeniem. 

Putin niedawno stwierdził, że ma nadzieję na to, że w Syrii nie zaistnieje konieczność zastosowania broni atomowej. Wszyscy z niedowierzaniem i trwogą przyjęli tak otwarte wyłożenie na stół kart z bronią jądrową i zastanawiają się - jeżeli nie przeciw ISIS, to przeciw komu?

W rozmowie z rosyjskim ministrem obrony Siergiejem Szojgu Putin powiedział dokładnie: 

"Naturalnie w walce z terrorystami nic takiego nie jest potrzebne i mam nadzieję, że nigdy nie będzie konieczne".

Słowa te można więc odebrać nie jako groźbę, co raczej jako sygnał dla zachodu mówiący, że Rosja posiadająca arsenał jądrowy nie będzie bała się go użyć, jeżeli zmusi ją do tego rozwój sytuacji. Tu oczywiście słowa te padły w kontekście Syrii, ale w podtekście implikowany jest fakt, że Rosja może użyć atomówek również w innych okolicznościach.

Igor Korotczenko, rosyjski ekspert wojskowy, komentując słowa Putina, stwierdził, że był to znak wysłany zachodowi wskazujący, że Rosjanie dysponują ogromną siłą, której nie zawahaliby się użyć.

Eksperci wskazują przy tym, że Rosjanie mogliby użyć broni atomowej w przypadku, gdyby w prowadzonej przez nich wojnie (tej, czy innej) przestaliby sobie radzić za pomocą konwencjonalnych środków. Wtedy jednak naraziliby się na ewentualny kontratak z użyciem takiego samego arsenału. Czy Putin byłby skłonny otworzyć tę puszkę Pandory?

emde/rp.pl