Z Melissą Ohden, działaczką pro life,  założycielką The Abortion Survivors Network rozmawia Agnieszka Gracz

Agnieszka Gracz: Dziękuję, że zgodziłaś się na rozmowę z nami. Masz dziś piękną rodzinę i aktywnie działasz na rzecz ochrony życia. W jaki sposób wspominasz swoje dzieciństwo? Przecież miałaś w ogóle nie istnieć…

Melissa Ohden: Wzrastałam w kochającej się rodzinie. Co prawda już od najmłodszych lat wiedziałam, że jestem dzieckiem adoptowanym, ale nie traktowałam tego w sposób szczególny, raczej była to dla mnie sytuacja normalna, a nawet bardzo pozytywna. Moi przybrani rodzice bardzo wspierali mnie oraz moją starszą, także adoptowaną, siostrę. Czułam, że adopcja to dar i szczęście. Rodzice otaczali nas ciepłem i miłością, a nad tym wszystkim była jeszcze miłość Boga. Dzięki Niemu czułyśmy, że nasi rodzice biologiczni też nas kochali. Dali nam przecież życie i chociaż nie mogli się nami zaopiekować, to jednak pozwolili, by każda z nas przyszła na świat, mogła zostać adoptowana i wychowywała się w szczęśliwej rodzinie. Wiedziałam też, że jestem wcześniakiem… ale dopiero wiele lat później dowiedziałam się, w jaki sposób przyszłam na świat.

Kiedy przybrani rodzice opowiedzieli Ci historię Twych narodzin?

Gdy miałam 14 lat, wyjawili mi, dlaczego jestem wcześniakiem – że urodziłam się w czasie aborcji, która się nie powiodła. Nie mówili mi tego wcześniej, ponieważ obawiali się, że taka wiadomość bardzo mnie zrani. Jak widać, Bóg miał jednak inny plan – chciał wprowadzić nieco „zamieszania” do mojej rodziny oraz na świecie. Moja adoptowana starsza siostra, będąc w szkole średniej, zaszła w nieplanowaną ciążę. Jak większość młodych dziewcząt w takiej sytuacji, rozważała wszystkie możliwości, niestety, z zabiciem dziecka włącznie. Na szczęście gdy strach i obawy minęły, przyszła po pomoc do naszych rodziców. Wówczas mama opowiedziała jej moją historię. Pamiętam tylko, że przyszła potem do mnie i powiedziała, że była dzieckiem bardziej oczekiwanym niż ja. Niezrozumiałe były dla mnie te słowa. Przecież wiedziałam, że obie zostałyśmy adoptowane, a przez cały czas dzieciństwa i dorastania rodzice kochali nas tak samo. Natychmiast poszłam więc do mamy. Czułam, że nie wiem wszystkiego o moim życiu, ale nie przypuszczałam, że usłyszę słowa: Missy, twoja biologiczna matka dokonała aborcji, ale tobie udało się ją przeżyć.

Jak przyjęłaś tę wiadomość?

Zareagowałam na to chyba jak większość dorosłych… Było we mnie wiele złości, żalu, ale też strachu i zawstydzenia. Czułam wstyd ze względu na to, kim jestem. Wiele razy słyszałam przecież o aborcji, o dzieciach przez rodziców niechcianych i zagrożonych aborcją. Na szczęście ta złość bardzo szybko mi przeszła, choć zapewne moja szorstkość i złe emocje były dla moich bliskich trudne do zniesienia. Na dłużej pozostały jednak wstyd, zażenowanie, nawet poczucie winy z tego powodu, że przeżyłam i jestem zdrowa. Pokonanie tego poczucia winy wymagało więcej czasu. Jestem przekonana, że pomagał mi w tym bardzo Duch Święty. Dość szybko uświadomiłam sobie, iż nie mogę skrywać w sobie złości i żalu. Przecież żyję! Jestem zdrowa i mam wspaniałą rodzinę. Pomyślałam też, że skoro tak się stało, to pewnie Pan Bóg ma dla mnie jakiś plan. Moje uczucia stopniowo przerodziły się w smutek, ale już nie z powodu historii moich narodzin, tylko z powodu tych, którzy pozbawiani są życia, a także moich biologicznych rodziców i innych, którzy dokonują aborcji.

Pierwsze dni Twego życia z pewnością były niezwykle trudne i mocno zagrożone. Czy masz jakieś informacje o stanie swego zdrowia w tym pierwszym okresie?

Możesz sobie zapewne wyobrazić, że pierwsze dni mojego życia były w zasadzie walką o przetrwanie. W latach 70. używanie roztworu soli było jedną z częstych metod aborcji. Toksyczny roztwór wprowadzany był do wód owodniowych i parzył ciało dziecka znajdującego się w łonie matki, a połykany przez nie niszczył organy wewnętrzne. Później następował zwykle przedwczesny poród martwego już dziecka. Cały ten proceder zabijania odbywał się w ciągu 72 godzin. Roztwór soli parzył moje ciało przez ponad 5 dni…

Przeżyłaś, mimo że tak długo narażona byłaś na działanie żrącego płynu?

Masz rację, z czysto medycznego punktu widzenia nie powinnam była przeżyć. Moja biologiczna matka zaszła w ciążę w wieku 19 lat, kiedy była jeszcze w szkole średniej. Niestety znalazła się pod presją rodziców, którzy nalegali na aborcję. Jej mama, a moja babcia była wówczas pielęgniarką w szpitalu. Wiem, że asystowała również przy dokonywanej aborcji. Kiedy jednak po pięciu dniach od wprowadzenia roztworu soli do łona mojej matki doszło do samoistnego porodu, okazało się, że aborcja się nie powiodła, a ja żyję. Wtedy moja babcia nakazała jednej z pielęgniarek pozostawić mnie, żebym umarła. Życie uratowały mi dwie pielęgniarki. Miałam możliwość bycia zaadoptowaną.

Twój organizm był bardzo silny, skoro przeżyłaś mimo działania śmiertelnych toksyn. W którym miesiącu dokonano aborcji?

Dotarłam do dokumentów i kart medycznych znajdujących się w szpitalu. Wynika z nich, że po nieudanej aborcji byłam pozostawiona bez opieki lekarza tylko kilka minut. Moja biologiczna mama sądziła, że jest w piątym miesiącu ciąży, ale kiedy przejrzałam dokumentację, okazało się, że lekarz odnotował, iż urodziłam się najprawdopodobniej w 31 tygodniu ciąży. Chociaż moje ciało powinno być poparzone na śmierć, to jednak na szczęście żyłam. Ważyłam tylko ok. 1,5 kg. Oprócz silnych poparzeń, także głowy, miałam niewydolność dróg oddechowych, zaburzenia czynności wątroby i innych narządów wewnętrznych, wypalone włosy. Ze względu na ciężki stan przeniesiono mnie na oddział intensywnej terapii, gdzie przebywałam przez trzy miesiące. Byłam karmiona sondami. Lekarze początkowo nie dawali mi szans na dłuższe życie. Twierdzili, że jeśli w ogóle przeżyję, będę miała wiele problemów zdrowotnych, będę niepełnosprawna. Wiele razy miałam transfuzje krwi. Stał się jednak cud. Przeżyłam i jestem zdrową kobietą, żoną i matką.

Melissa, czy kiedykolwiek myślałaś, że lepiej byłoby nie znać prawdy? Czy łatwiej byłoby ci wtedy żyć?

Na początku, jako nastolatce, ciężko mi było żyć z taką świadomością. Ale znając już prawdę o moim życiu, nie wyobrażam dziś sobie, by mogło być inaczej. Cieszę się, że wiem, co się wówczas wydarzyło, w jaki sposób przyszłam na świat. To wszystko wpisane jest w moją osobę, dotyczy mnie, stanowi część mojego życia… Czasami zdarzają się dni, kiedy wolałabym nie wiedzieć, jak bardzo aborcja rani, jaki ogrom cierpienia sprawia nienarodzonemu dziecku, jak wpływa na kobietę, na nas wszystkich, jak wiele zła przynosi w świecie. Ta przerażająca wiedza o metodach zabijania dzieci nienarodzonych oraz ból z powodu ich cierpienia czasami mnie paraliżują. Ale mimo to każdy z nas powinien znać prawdę. Nie powinniśmy od niej uciekać ani też jej ukrywać.

Często dzieci adoptowane chcą odnaleźć swą tożsamość, poznać swoje korzenie, dowiedzieć się czegoś więcej o biologicznej rodzinie. Czy Ty szukałaś swoich biologicznych rodziców?

Bardzo chciałam ich poznać. Myślę, że okoliczności moich narodzin wzmocniły jeszcze we mnie potrzebę podjęcia poszukiwań i pragnienie spotkania z biologiczną rodziną. Przede wszystkim zaś nurtowały mnie pytania: dlaczego byłam niechciana i dlaczego rodzice chcieli mnie zabić? Kiedy miałam 19 lat, rozpoczęłam poszukiwania. Wówczas nie miałam pojęcia nie tylko o tym, że moja biologiczna matka została zmuszona do dokonania aborcji, ale także, iż ukrywano przed nią fakt, że ja przeżyłam. Podejrzewałam, że również mój biologiczny ojciec mógł nie wiedzieć, że żyję, choć wiedział, że wykonano próbę aborcji. Chciałam tylko ich spotkać. Powiedzieć, że nie mam żalu, przebaczam im i kocham ich mimo wszystko.

Decyzje bliskich zdeterminowały Twoje życie i pozostawiły rany. Czy trudno Ci było im wybaczyć?

Wydaje mi się, że dziś żyjemy w świecie, w którym nawet ludzie wierzący mają problem z przebaczaniem innym. Tak wielu z nas chowa w sobie urazy albo też kocha tylko pod pewnymi warunkami. Miałam to szczęście, że wzrastałam w domu pełnym bezwarunkowej miłości i ciepła. Ono płynęło od naszych rodziców i miało swoje źródło w przebaczeniu Chrystusa. To właśnie Jezus pozwala mi kochać i przebaczać wszystko. Niekiedy zdarzały się trudne dni i chwile, a wtedy znów spoglądałam na Niego. Wiesz, może właśnie w tym czasie Wielkiego Postu warto, byśmy podjęli głębsze refleksje…

Długo szukałaś biologicznych rodziców? W jaki sposób udało Ci się ich odnaleźć?

Ze względu na studia musiałam przenieść się do Sioux City w stanie Iowa, ale kontynuowałam poszukiwania biologicznych rodziców. Trwały one 10 lat. Odwiedzałam szpitale, by odnaleźć dokumenty opisujące szczegóły przebiegu nieudanej aborcji oraz pierwsze dni mojego życia. Ostatecznie udało mi się dotrzeć też do rejestrów. Ojca odnalazłam dopiero w 2007 roku. Okazało się, że mieszkamy w tym samym mieście. Ani przez chwilę nie podejrzewałam, że jest tak blisko. Wysłałam do niego list. Nigdy jednak nie otrzymałam odpowiedzi. Skontaktowali się ze mną jedynie dziadek – jego ojciec – oraz ciocia. Okazało się, że ojciec mój zmarł w 2008 roku, nikomu nie mówiąc o mym liście. Cieszę się, że mogę utrzymywać kontakty przynajmniej z jego rodziną. Nadal jednak nie mam informacji o biologicznej matce. Odnalazłam tylko jej rodziców – tę samą babcię, która zmusiła ją do aborcji. Wysłałam do nich list, prosząc, by przekazali go mej biologicznej matce, by poinformowali ją, że żyję i że jej przebaczam. Nie spodziewałam się odpowiedzi, a jednak nadeszła. List przysłał dziadek – przekazał w nim kilka informacji o mej biologicznej matce i dołączył jej fotografię. To był nasz ostatni kontakt. W minionym roku udało mi się skontaktować również z kuzynostwem.

Dziś dajesz świadectwo swojego ocalenia. Działasz aktywnie, broniąc życia nienarodzonych dzieci. Nie jest łatwo mówić o swoich doświadczeniach, szczególnie gdy są tak trudne. Kiedy zdecydowałaś się na publiczne danie świadectwa?

Mówienie o zabijaniu dzieci i o aborcji jest trudne, tym bardziej jeśli dotyczy twojej osobistej historii. Przez wiele lat czułam lęk przed publicznym dawaniem świadectwa. Ale czułam też, że Bóg chce, abym podzieliła się z innymi tym, co się wydarzyło, opowiedziała, czym tak naprawdę dla dziecka jest próba przerwania jego życia. Na początku trudno było się przełamać, ale kiedy miałam 25 lat, po raz pierwszy poddałam się woli Boga i podjęłam to wyzwanie. Chociaż moja historia i te wydarzenia są pełne cierpienia i smutku, to cieszę się, że spotykając się z wieloma ludźmi, goszcząc w tylu miejscach na świecie, mogę mówić, jak wielkim cudem jest życie oraz o tym, ile cierpienia i zła niesie zabicie dziecka.

Powróćmy jeszcze do kwestii aborcji. Czy istnieją statystyki mówiące o liczbie dzieci, które przeżywają takie zabiegi?

Niełatwo ustalić dokładną liczbę aborcji przeprowadzanych w poszczególnych państwach, a także liczbę dzieci, które jednak ją przeżywają. Czytałam raporty z Kanady i Australii, są dostępne na stronie The Abortion Survivors Network (ASN). Tylko nieliczne państwa odnotowują przypadki nieudanych aborcji, ale wiem, że niektóre próby zabicia dzieci nie odnoszą sukcesu. Z danych, jakie prezentuje Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom w Stanach, wynika, że tylko w USA żyją 44 tys. osób, które przeżyły różne rodzaje aborcji. Mam kontakt z 175 takimi osobami. Co prawda pochodzą one z różnych państw świata, ale są w większości mieszkańcami USA.

Mówiąc o skali cierpienia dziecka podczas zabiegu dokonywania aborcji, jeden z ginekologów-położników, prof. Giuseppe Noia z Polikliniki Gemellego w Rzymie powołując się na badania słynnego neurologa, prof. Praveena Ananda, przypomina, że ból, jaki odczuwa abortowane dziecko, jest wielokrotnie większy niż u osoby dorosłej ze względu na niewykształcony obronny układ nerwowy…

Rzeczywiście cały czas prowadzone są badania, które sprawdzają stopień bólu, jaki może odczuwać dziecko, ale też i emocje, jakie towarzyszą mu w łonie matki podczas aborcji. Wyniki wielu z nich opisuje m.in. portal LifeNews.com. Mimo to dużo osób neguje lub pomija te informacje. Warto jednak o tym mówić, ponieważ wskazują one na straszne skutki aborcji, a także obrazują człowieczeństwo dziecka w łonie matki. Sama jestem matką, mam dzieci w wieku 5 lat i półtora roku; jedno dziecko niestety straciliśmy. Bardzo boli mnie fakt, że każdego dnia dzieci tracą życie, a kobiety i mężczyźni doświadczają skutków aborcji. Moich dzieci nigdy by nie było na świecie, gdyby aborcja przeprowadzona na mnie była skuteczna.

Dziennie przeprowadzanych jest tak wiele aborcji, rocznie w ich wyniku giną na świecie miliony dzieci, czy nasze społeczeństwa mają świadomość, czym naprawdę jest aborcja?

Niestety, żyjemy w świecie, w którym jest ona uznawana za rozwiązanie problemu – nie ma znaczenia, w jakim kraju. Zabicie dziecka nie stanowi dzisiaj problemu. Tymczasem aborcja nie rozwiązuje problemów, ona po prostu kończy życie dziecka oraz na zawsze zmienia życie kobiety i mężczyzny. Prezentowana jest jako rozwiązanie, z pominięciem prawdy o początku istnienia człowieka, o jego rozwoju psychofizycznym, emocjonalnym, duchowym. Nikt nie mówi o destrukcji, jaką aborcja wywołuje w życiu kobiety, mężczyzny i społeczeństwa. Organizacje broniące życia zmieniają tę rzeczywistość. Wspieramy osamotnione kobiety i rodziny. Mówimy o swoich doświadczeniach, wyjaśniamy, czym jest i co niesie ze sobą zabicie dziecka, organizujemy marsze, modlimy się za lekarzy i personel dokonujący aborcji, stoimy przed klinikami. Widzę, że Bóg błogosławi nam, a na naszej drodze stawia tych, którzy właśnie potrzebują pomocy.

Wspomniałaś mi o zbliżającym się ważnym dla Ciebie dniu przejścia na katolicyzm. Jak doszło do podjęcia takiej decyzji?

Tak, ten ważny i piękny moment w moim życiu już się zbliża – w wigilię Niedzieli Paschalnej przyjmę wiarę katolicką. Jestem bardzo szczęśliwa. Byłam wychowywana w wierze protestanckiej i prawdę mówiąc, nigdy wcześniej nie myślałam o konwersji. Jednak przez cały czas byłam otoczona przez katolików, także pracując w organizacjach broniących życia. Ich świadectwo zbliżyło mnie do wiary katolickiej, pomagało rozumieć i doceniać ją.

Jaka była Twoja droga do katolicyzmu?

Rok 2011 był dla nas trudny – oczekiwaliśmy dziecka, ale niestety straciliśmy je. Pogrążona w żalu, szukałam wsparcia, pomocy, odpowiedzi na pytania. Pewnego dnia przeglądałam jedną z szuflad i znalazłam tam dwa cudowne medaliki oraz „Dzienniczek” św. Siostry Faustyny – upominek, który kiedyś otrzymaliśmy, a ja o nim zapomniałam. To właśnie była odpowiedź na moje poszukiwania i na moją modlitwę, gdy prosiłam Boga, by dał mi znak, czy jestem wezwana do Kościoła katolickiego. To właśnie było wezwanie. Teraz wiem, że jestem w domu, że całe życie do niego należałam. Święta Faustyna jest potężnym przykładem dla nas wszystkich. Ma dla mnie szczególnie duże znaczenie, gdyż pozwoliła mi dostrzec sens Bożego Miłosierdzia, w którym widzę przebaczenie i cel mojej misji.

Wywiad ukazał się w miesięczniku WPiS (Biały Kruk)