Fronda.pl opisywała niedawno przypadek Martina Pistoriousa, który przez bez mała 12 lat przebywał w stanie wegetatywnym, by wreszcie się z niego wybudzić i zacząć normalnie żyć. Martin jednak przez wiele lat nie mógł się ruszać, chodzić ani utrzymywać nawet z innymi ludźmi kontaktu wzrokowego. Lekarze sugerowali jego rodzicom, że powinni „pozwolić mu umrzeć”. Na szczęście nikt nie zdecydował się, by  zabijać „warzywo” – okazało się, że Martin, choć nie mógł o tym nikomu powiedzieć, był przez lata wszystkiego świadom.

Dziś Martin tłumaczy, że w przetrwaniu pomogła mu wiara w Boga. Przekonuje, że gdyby nie Boża łaska, nigdy nie udałoby mu się znaleźć w sobie tyle siły i odwagi, by wytrzymać lata osamotnienia i wreszcie wydostać się z stanu, w jakim się znajdował. Martin wyjaśnia też, że nie wie, w jaki sposób „dotarł” do siły, którą daje Bóg. „Bóg po prostu zawsze był ze mną” – twierdzi. Podczas gdy w pewnej części swojej duszy cierpiał z powodu całkowitego osamotnienia, to z drugiej strony cały czas był świadomy, że Pan jest tuż przy nim. Martin cały czas rozmawiał z Bogiem i modlił się do Niego; dziękował mu za wszystkie dobre rzeczy, jakie spotykały go w jego sytuacji – nawet, jeżeli była to tylko drobna pomoc ze strony innych ludzi, jak ułożenie go w innej, wygodniejszej pozycji.

"To niewiarygodne, ze jakie rzeczy można być wdzięcznym Bogu. Większość ludzi w ogóle nie pomyśli, by mogło być to istotne" - mówi Martin. I dodaje, że, choć nie wie dlaczego, nigdy nie robił Bogu wyrzutów, nigdy nie pytał Go: "dlaczego ja?". Zawsze ufał Panu i to tylko dzięki Jego łasce i pomocy może być teraz "nowonarodzonym" człowiekiem.

pac/life news