Grupa, na czele której - według śledczych - stał Arkadiusz Ł. ps. Hoss mogła liczyć nawet 300 osób; wśród jej liderów byli najbliżsi członkowie rodziny mężczyzny, w tym jego trzej synowie - wynika z nieoficjalnych informacji PAP. Prokuratura złożyła już zażalenie do sądu na odmowę aresztowania mężczyzny.

Arkadiusz Ł., zatrzymany pod koniec ubiegłego tygodnia na warszawskiej Woli, jest według śledczych pomysłodawcą jednej z najpopularniejszych metod oszustw - na tzw. wnuczka i liderem jednej z największych i najprężniej działających w Polsce i z terenu Polski grup zajmujących się tym procederem. Jej członkowie mają na swoich kontach wielomilionowe wyłudzenia; średnio, przy jednorazowych oszustwach były to kwoty sięgające 40-50 tys. euro.

Według nieoficjalnych informacji w skład grupy wchodziło nawet 300 osób - trzon stanowili polscy i niemieccy Romowie. "Gang był zhierarchizowany. Każdy pełnił w nim określoną funkcję. Trzon grupy stanowili członkowie rodziny Arkadiusza Ł., m.in. jego synowie, żona, brat - to oni werbowali kolejne osoby i przejmowali pieniądze. Najniżej w hierarchii stały tzw. odbieraki czyli ludzie wynajmowani za stosunkowo niewielkie pieniądze do odbierania wyłudzonej kwoty od ofiar. Te pieniądze trafiały następnie do kurierów. Byli też telefoniści i organizatorzy niższego szczebla. Ważne było to, by w przestępstwo zaangażowanych było jak najwięcej osób, to zmniejszało ryzyko +wpadki+" - mówi PAP jedna z osób zajmujących się sprawą.

Grupa początkowo działała na rynku polskim, kiedy jednak okazało się, że zyski mogą być wielokrotnie wyższe zagranicą swoim działaniem objęła Szwajcarię, Niemcy, Austrię i Luksemburg. "Jej członkowie biegle znają niemiecki. Baza nadal była w Polsce. To tutaj w różnych miastach - Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku wynajmowano apartamenty, w których +pracowało+ po kilka osób dzwoniąc na wybrane zagraniczne numery" - dodaje informator PAP.

W jaki sposób ofiary były typowane nie do końca jest jasne. Informatorzy PAP podkreślają, że kluczem mogły być książki telefoniczne. "Są często wykorzystywane w oszustwach na wnuczka. Z dwóch powodów; po pierwsze przestępcy zakładają, że skoro coraz mniej osób korzysta z telefonów stacjonarnych, to te, których numery znajdują się w takich książkach są osobami starszymi. I po drugie wybierają abonentów z imionami, które były popularne przed laty. Niewykluczone jednak, że w tym przypadku, dodatkowo, ktoś na miejscu sprawdzał czy typowane osoby są bogate. Chodziło o jak najwyższe zyski" - zaznacza rozmówca PAP.

A te - jak dodaje - były ogromne. "Mieliśmy przypadek m.in. Szwajcara, od którego jednorazowo wyłudzili 400 tys. franków, potem próbowali wyłudzić kolejne 50 tys. ale zostało to udaremnione przez policję. O tym jak intratny był to interes świadczy choćby jedna z urodzinowych imprez zorganizowanych przez członków grupy w Cannes - wydano na nią 100 tys. euro" - mówi.

emde/Źródło: www.kurier.pap.pl