Damian Świerczewski, Fronda.pl: Minister spraw zagranicznych Turcji poinformował, że jego kraj może jednostronnie położyć kres porozumieniu ws. uchodźców. Co by to oznaczało dla Unii Europejskiej?

Prof. Zdzisław Krasnodębski, europarlamentarzysta, PiS: W Parlamencie Europejskim słyszałem już opinię, wedle której nie jest to groźne, bo główny szlak prowadzi obecnie przez Morze Śródziemne, szlak Bałkański został zamknięty, a więc zagrożenie jest dzisiaj mniejsze niż choćby pół roku temu. Broń, którą Turcja może zastosować, wydaje się mniej groźna. Jednak przytoczone przeze mnie opinie są próbą uspokojenia nastrojów oraz odpowiedzenia Turcji, że Unia Europejska już się jej nie obawia się, bo problem przestał być poważny, choć takim był, gdy wspomniane porozumienie było negocjowane. Wbrew tym zapewnieniom sądzę, że poważne zagrożenie istnieje, mimo że tak wiele się od 2015 r. zmieniło.

Co przede wszystkim uległo zmianie?

Nikt już o „kulturze gościnności” nie mówi, raczej o kontroli granic i odsyłaniu tych, którzy nie uzyskali azylu. Gotowość Niemiec czy Holandii do tego, by przyjmować rzesze uchodźców, jest dziś zdecydowanie mniejsza niż w 2015 roku. Może oczywiście zdarzyć się, że ów strumień uchodźców, którzy są w Turcji, będzie na tyle duży, że wszelkie środki, jakie podjęto w celu ochrony granic okażą się niewystarczające. Wtedy z pewnością zwiększy się nacisk, by uprawiać „solidarność europejską” w tej sprawie, a więc powrócimy do rozmów o relokacji uchodźców. Wtedy też okaże się, że wybór Donalda Tuska z punktu widzenia krajów, które do tej relokacji będą dążyć, był jak najbardziej słuszny. Nie przypuszczam, żeby jako szef Rady Europejskiej takim planom się przeciwstawił.

Jeśli jednak okaże się, że Turcja zrobi to, czym teraz tylko grozi, Europa jest sobie w stanie poradzić z kolejnym napływem imigrantów, czy też raczej należy spodziewać się powtórki z poprzednich lat?

Tak jak wspomniałem – polityka Unii Europejskiej w tym względzie nieco się zmieniła. Dziś już stosuje się środki, które jeszcze 2-3 lata temu traktowano z oburzeniem – choćby budowanie zapór, zamykanie granic, odsyłanie do krajów nieuchodzących za stabilne. To wszystko dokonywane jest przez państwa, które wcześniej uprawiały ową kulturę gościnności. Przecież w przypadku Holandii mieliśmy brutalne stłumienie protestów tureckich w Rotterdamie, nie wpuszczono też przedstawicieli Turcji do własnych placówek dyplomatycznych. Mieliśmy także decyzję Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie noszenia przez muzułmanki chust w miejscu pracy. Zgodzono się, że pracodawca może tego zakazać. Tak zwana „liberalna demokracja” czuje się zagrożona i o swoim liberalizmie nieco zapomina. Ta nachalna ideologia i propaganda „otwarcia”, którą uprawiano od 2015 roku, należy już do przeszłości. Istnieje możliwość, że w przypadku wielkiego nacisku imigracyjnego podejmie się działania, które jeszcze kilka lat temu byłyby uznane za, jak to się mówiło, „faszystowskie”. Sceny, w których policja z psami naciera na demonstrantów były jeszcze niedawno niewyobrażalne. Przypuszczam, że ta twarda polityka Marka Rutte spowodowała, że ostatecznie wygrał wybory w Holandii, ponosząc tylko niewielkie straty. Zbliżamy się do epoki bezwzględnego łamania reguł, które dotychczas uważano za niemal święte. Zarówno tych dotyczące kwestii imigrantów, jak i relacji wewnątrz samej Unii Europejskiej.

To znaczy?

Podczas debaty w Parlamencie Europejskim, która dotyczyła ostatniego szczytu Unii Europejskiej, nie padło ani jedno słowo na temat tego, że jeden z członków nie podpisał protokołu tegoż szczytu. Nie zapadły więc formalnie żadne z decyzji na nim ustalonych, a sam wspomniany przeze mnie fakt - zupełnie pominięty tak przez Tuska, jak i Junckera. Sądzę, że to wycofanie się z pewnych ustaleń będzie jeszcze narastać w kontekście konfliktu z Turcją. Skupia się on w końcu na bardzo negatywnym przedstawieniu strony tureckiej – być może słusznym. Zapomina się niemal o krytyce wewnętrznej, która jeszcze rok temu byłaby bardzo głośna.

Sądzi Pan, że w obliczu tych zmian Europie nie grozi już tak wielki napływ imigrantów?

Tego nie wiem. Myślę jednak, że tym razem starcie byłoby znacznie bardziej gwałtowne. Teraz Unia, trwając przy pewnej retoryce, będzie łamać pewne reguły, które do tej pory obowiązywały. Nie będzie już głoszenia haseł w stylu „otwartych granic”. Jaki będzie tego efekt – nie wiem. Starcie będzie na pewno mocniejsze, być może zachwieje podstawami Unii Europejskiej. Wiemy w końcu, że ruchu imigracyjnego nawet teraz nie udało się zupełnie zahamować. Na pewno jednak ewentualny kolejny napływ imigrantów będzie wyglądał inaczej, nikt już nie będzie robił sobie „selfie” z imigrantami, nie powie, że przyjmie wszystkich bez wyjątku i nie wygłosi przemówienia takiego, jakie wówczas wygłosiła Angela Merkel. To już minęło.

Sądzi Pan, że dzięki wspomnianym zmianom wypali się paliwo, które napędza ruchy takie jak AfD w Niemczech, partia Wildersa w Holandii czy wreszcie zwolenników Le Pen?

Kryzys jest wciąż silny. Partie głównego nurtu przejmują część z tych postulatów, którymi posługują się wspomniane ruchy – wystarczy wskazać na Holandię i wygraną Rutte, który był bardzo twardy w stosunku do Turcji. Gdy w 2015 ktoś mówił o tym, aby zatrzymywać i odsyłać łodzie z imigrantami, to tego typu propozycja uchodziła za godny najwyższego potępienia populizm. Dzisiaj już się o tym mówi. Jeszcze niedawno polityka węgierska wzbudzała silne reakcje sprzeciwu, dziś po cichu wielu się z nią zgadza. Wspomniane ruchy poniekąd odniosły zwycięstwo, bo zmieniły dyskurs, gdy same bardzo ostro wyartykułowały problem imigrantów. Oportunistyczne, ale dominujące partie głównego nurtu, po części te wątki przejmują, choć oficjalnie do tego się nie przyznają. Wiemy, że wielu wyborców AfD odpływa, paradoksalnie, na przykład do SPD, zaczyna popierać Martina Schulza. Na tym polega to osłabienie. W przypadku Holandii w trakcie wyborów okazało się, że cała scena polityczna przesunęła się na prawo. W Niemczech, jeśli CDU, CSU będą twardsze w sprawach imigracyjnych, to odbiorą część poparcia ugrupowaniom bardziej skrajnym, jak AfD właśnie, jednocześnie realizując niektóre z ich postulatów, różniąc się często tylko w retoryce, a nie w konkretnym działaniu. Z pewnością to wzmocni napięcia w samej Unii Europejskiej. Ci, którzy głosili do tej pory model wielokulturowy, borykają się teraz z jego skutkami. To z kolei nasili się jeszcze bardziej, jeśli rzeczywiście Turcja zerwie wspomniane porozumienie. Wtedy też Grupa Wyszehradzka znów zacznie się skupiać wokół naszego kraju.

Bardzo dziękuję za rozmowę.