Luiza Dołęgowska, fronda.pl: Co Pan Profesor sądzi na temat dymisji Michaela Flynna, który zrezygnował - po ujawnieniu jego rozmów tel. z rosyjskim ambasadorem - ze sprawowania urzędu doradcy ds. zagranicznych prezydenta Donalda Trumpa?

Prof. Zbigniew Lewicki (Kierownik Katedry Amerykanistyki UKSW): To jest bardzo niepokojąca sytuacja - oczywiście nie chodzi mi o samego Flynna, bo to jest inna kwestia i możemy ubolewać nad jego zachowaniem, jego niedojrzalością czy też nad jego- przede wszystkim wręcz - głupotą, bo nie można oczekiwać, jeżeli się dzwoni do ambasadora rosyjskiego, że te rozmowy nie będa podsłuchiwane i nagrywane. To on w końcu był szefem jednej z agencji wywiadu i powinien to wiedzieć bez żadnych problemów. Bardziej znamienne jest co innego - mianowicie to, co się dzieje w tej chwili z Trumpem i z prezydenturą.

Ewidentnie widzimy w tym momencie, że Trump zderza się z rzeczywistością, do jakiej nie był przyzwyczajony. On jest osobą, która zarządza przez konflikt -  przez zastraszanie, przez ośmieszanie. Ten typ zarządzania jest znany i opisany w różnych podręcznikach. I to mu się sprawdzało w jego prywatnej firmie, natomiast w Waszyngtonie trafił na ludzi mających swoje zdanie, swoje ambicje, swój status i okazuje się, że to nie wychodzi.

Przede wszystkim -  nie ma swoich ludzi, mało kto chce z nim współpracować. Proszę zauważyć, że w większości departamentów - co prawda są sekretarze departamentów, czyli ministrowie, ale nie ma ludzi na niższych poziomach. Nie mianował zastępców w żadnym ważnym ministerstwie - ani obrony, ani stanu, a przecież jest ich dwudziestu w samym tylko departamencie stanu. Nie ma tych ludzi i on musi w tej sytuacji korzystać z nieprzychylnych mu urzędników poprzedniej ekipy. No i efekt jest taki, jaki jest. Jenocześnie obraża ich, jak np. obrażał wywiad amerykański, CIA; chce z nich korzystać, a jednocześnie ich obraża. Jest to groźne nie tyle dla Trumpa, co dla świata, bo mechaniznm waszyngtoński zaczyna coraz poważniej szwankować.

I to, co się stało z Trumpem to oczywiście nie było żadne śledztwo dziennikarskie - to już wiadomo - tylko ktoś z pułkowników wywiadu powiadomił o tym dziennikarza i dopiero stąd to się zaczęło. Czyli trwa walka podjazdowa a Trump może nie umieć sobie z tym radzić, bo ci ludzie tak się nie boją, jak jego pracownicy. To bardzo niepokojący objaw tego, czego możemy się w tej chwili spodziewać po Waszyngtonie.

Czyli Flynn odchodzi w niesławie jako sprzymierzeniec Rosji i osoba, która spiskowała za plecami Donalda Trumpa?

To co powiedział Flynn ambasadorowi rosyjskiemu na pewno w takiej czy w innej postaci było zgodne z tym, co ustalał z Trumpem. To jest jasne, że Flynn tego nie zrobił wbrew Trumpowi, wszyscy to wiedzieliśmy i o tym było głośno, że sankcje, które narzuca i wprowadza Obama, Trump na pewno zmieni i to samo w sobie nie było tajemnicą.

Rzeczą nie do przyjęcia był ten telefon - kilka telefonów, tak jakby się tłumaczył ambasadorowi - to była rzecz nie do przyjęcia i zrobił to w najgłupszy z możliwych sposobów. To wskazuje, że dobór ludzi przez Trupa nie jest zawsze trafny, a jak mówię - ma tylu wrogów (których sam sobie narobił w dużej mierze), że sam nie jest w stanie efektywnie rządzić.

Czy jego autorytaryzm nie obróci się ostatecznie przeciwko całemu gabinetowi, a najbardzoej przeciw samemu prezydentowi USA?

Czy przeciwko niemu - to już jego problem, ale jeśli nie może zarządzać, to mnóstwo spraw może utrudnić. Tak samo jest w przypadku jego zarządzenia, dotyczącego zakazu wjazdu dla ludzi z wybranych państw. Ja rozumiem jego argumentację, zgadzam się z nim i rzeczywiście jest przepis, który mu to umożliwia w kodeksie amerykańskim. Miał prawo to zrobić,  ale nie przewidział innej interpretacji tego, co powiedział. Gdyby tylko zakazał wjazdu, pewnie by to uszło, natomiast zapomnial o swoich wypowiedziach z kampanii, kiedy mówił o zakazie wjazdu dla muzułmanów - i własnie to mu sędzia powiedział. Wprawdzie w tym zakazie nie ma nic o muzułamanach, ale wcześniej mówił, że to ma dotyczyć muzułamanów i nikt mu nie powiedział - albo on nie chciał słuchać - że jego wczesniejsze wypowiedzi będą znaczące.

Czy spotyka się z ostrym sprzeciwem urzędników?

Trump nie zrozumiał siły klasy urzędniczej, po angielsku mówi się biurokracji, choć po polsku zupełnie co innego to co znaczy - nie docenił tzw. czwartej władzy, czyli urzędników. Uznał ich za podporządkowanych sobie pracowników 'firmy Trump'. Nie zrozumiał, że mają oni zupełnie inny sposób myślenia i inną pozycję - i na tym polega problem.

Na postulat Trumpa w sprawie zwrotu Krymu Ukrainie, Rosja odpowiedziała, że nie ma takiej możliwości. Czy można było się spodziewać jakiejkolwiek innej odpowiedzi Putina?

Paradoksalnie - to co się wydarzyło z Krymem, może mieć efekty dobre dla nas - chodzi o relacje z Rosją, ponieważ teraz prawie na pewno Trump i jego ludzie będą stawali na głowie,by nikt ich nie oskarżył, że sprzyjają Rosji.  I ten tekst  - bardzo mocny - o Krymie, właśnie na to wskazuje, czyli wszystko poszło w  drugą stronę.  Z Krymem, wiadomo, że jest to kwestia reczej werbalna niż realistyczna, bo kto zmusi Moskwę, żeby oddała Krym Ukrainie? -  jest to trudne do wyobrażenia.

Oczywiście, trzeba o tym mówić, przypominać, werbalizować, ale jakie są narzędzia, które miałyby zmusić Rosję, by wyszła z Krymu? Ja takich narzędzi nie znam niestety. Dobrze, że się o tym mówi i że się nie udaje i nie zapomina. W sferze deklaracji z pewnością jest to mocne i pożądane, ale Moskwa nie może stracić twarzy, co oczywiście nie znaczy, że nie należy jej ciągle o Krymie przypominać.

Dziękuję za rozmowę.