Tomasz Wandas, Fronda.pl: Stacjonująca w obwodzie kaliningradzkim 152. brygada rakietowa jest wyposażana w nowe zestawy rakiet Iskander-M; wejdą one do służby na początku 2018 roku - podał w sobotę dziennik "Kommiersant", powołując się na źródło zbliżone do sztabu generalnego Rosji. Jaki jest Pana komentarz, to tego wydarzenia.

Prof. Przemysł Żurawski vel Grajewski, politolog: Myślę, że jest to element wojny informacyjnej, w tym konkretnym przypadku Rosja demonstruje siłę i ewentualną gotowość jej użycia. Oczywiście, ma to pewne znaczenie techniczno-wojskowe, jednak ponieważ nie stoimy w obliczu perspektywy bezpośredniego starcia zbrojnego, zatem nie jest to większym problemem, przynajmniej na chwilę obecną.

Ale czy o niczym nam to nie mówi?

Czyn ten podkreśla rosyjską determinację do rozwijania zdolności wojskowej u granic NATO i tym samym może być elementem jakiegoś przetargu zbrojnego. Jak wiemy, Polska jest teraz pod dość silną presją polityczną i gdyby doszło do decyzji użycia instrumentarium z dziedziny bezpieczeństwa jako narzędzia w grze na inne tematy, to Rosjanie pewnie byliby w stanie łaskawie zmniejszyć tempo wzrostu własnych zbrojeń u granic sojuszu - inną sprawą jest to, że pewnie by tego nie wykonali.

Czyli nie jest to aż tak ważna informacja?

Generalnie nie przeceniałbym tej informacji. Obwód kaliningradzki jest otoczony terytorium NATO. Samodzielnie odgrywa on rolę „bąbla” w zakresie systemu 2AD, czyli „antydostępowego” dla sił czy operacji powietrznych. To właśnie ten fakt rozstrzyga o problemie, który poruszamy. Natomiast, zdolności uderzeniowe rakiet manewrujących czy balistycznych mają znaczenie drugorzędne. Rosja dysponuje tego typu asortymentem, który nie koniecznie musi być rozmieszczony u granic, znaczenie ważniejsze jest to gdzie pociski są wymierzone, a nie skąd startują. 

"Według źródła wojskowego czasowe przerzucanie najnowszych operacyjno-taktycznych zestawów rakietowych do Czerniachowska stosowane było wcześniej jako demonstracyjna odpowiedź na nieprzyjazne kroki NATO, w szczególności USA. Stałe zaś rozmieszczenie Iskanderów było odkładane z przyczyn politycznych (...) władze polityczno-wojskowe utrzymywały takie środki jako  asa w rękawie na wypadek raptownego pogorszenia się stosunków" - pisze "Kommiersant". Ocenia, że do takiego pogorszenia stosunków doszło po kryzysie ukraińskim. Co Pan sądzi o tego typu opinii?

Trzeba pamiętać, że podnoszenie alarmu wokół Iskanderów trwa już wiele lat i generalnie niewiele z tego wynika. Myślę, że trzeba podkreślić fakt, że potencjał samego obwodu kaliningradzkiego w kontekście sił NATO w regionie nie jest rozstrzygający. Przy jakichkolwiek działaniach z tego terytorium atakujący znaleźliby się raczej w pułapce. Rosja musi mieć świadomość, że podjęcie jakiejkolwiek akcji skończyłoby się dla niej po prostu utratą tego regionu. Poza tym nie należy wchodzić w „koleiny” rozważań czysto wojskowych na tym etapie, albowiem rzeczą politycznie nieprawdopodobną byłoby bez ciężkiego kryzysu wywoływanie wojny przeciw państwom, które mają tak silne wsparcie Stanów Zjednoczonych.

Prezydent Litwy twierdzi, że rozmieszczenie rakiet Iskander-M zagraża nie tylko Polsce czy Litwie, ale połowie Europy. Rozumiem, że nie do końca podzieliłby Pan Profesor tę opinię pani prezydent Litwy?

W sensie technicznym techniczno-wojskowym tak, natomiast w sensie politycznym prezydent Litwy robi to, co do niej należy.

To znaczy?

Znaczy to, że uzmysławia pozostałym sojusznikom NATO, że ten krok rosyjski wymaga reakcji. Jeśli reakcji by nie było, to oczywiście stanowiłby zagrożenie poprzez wysłanie sygnału do Moskwy, że tworzenie zagrożenie wojskowego u wschodnich granic NATO nie spotyka się ze stosownym przeciwdziałaniem państw członkowskich – oczywiste, że Litwa z racji swojego potencjału sama – w sensie techniczno-wojskowym - nie byłaby w stanie przeciwdziałać. Tym samym powstałoby wrażenie osamotnienia, izolacji sojuszników na wschodniej flance. Takiego wrażenia tworzyć nie należy, stąd Litwa, czy Polska, Łotwa, Estonia w takiej sytuacji muszą alarmować i domagać się stosownego działania na szczeblu techniczno-wojskowym ze strony państw wiodących w sojuszu po to, aby takie kroki rosyjskie zniwelować wojskowo, a zatem i politycznie je zdezawuować.

Każde budowanie kontr-potencjału wobec potencjału rosyjskiego jest demonstracją, że nie będzie żadnego izolowanego konfliktu, żadne „zielone ludzki”, chronione przez parasol rakietowy Moskwy nie będą tolerowane – jednym słowem: „te gry nie z nami”.

Rzeczniczka NATO Oana Lungescu w komentarzu dla "Kommiersanta" podkreśliła, że "wszelkie rozmieszczenie w pobliżu granic Sojuszu rakiet, które mogą przenosić głowice jądrowe, nie będzie sprzyjać zmniejszeniu napięcia" w relacjach z Rosją. Dodała, że NATO ma nadzieję, "iż Rosja w duchu przejrzystości przedstawi więcej informacji na ten temat". NATO po raz kolejny ma na coś nadzieję, względem Rosji. Czy ten język, wyważony i spokojny jest głosem odpowiednim i czy te oczekiwania sojuszu mogą zostać spełnione choć w małym stopniu?

Odnośnie pierwszego pytania odpowiedź brzmi tak, oznacza to, że jest to język kultury politycznej NATO i nie należy się ani dziwić, ani oczekiwać jego zmiany. Natomiast na drugie pytanie odpowiedź brzmi nie – Rosja nie zmieni swojego postępowania. Faktycznym językiem jakim trzeba posługiwać się z Rosją nie są deklaracje, tylko kontr-działania, a zatem ten sygnał, który zostanie na Kremlu właściwie odczytany to nie takie czy inne, mocniejsze czy słabsze oświadczenie, tylko wzrost potencjału wojskowego, wzrost wydatków na armię, kolejne oddziały wzmacniające obecność wojskową na wschodniej flance NATO - to jest język, który Rosja rozumie.

Jak Polacy powinni odbierać tę grę prowadzoną przez Rosjan? Jak na razie jedni wpadają w panikę, inni natomiast wydają się do tej gry przyzwyczajać przez co totalnie ignorują ich posunięcia…

Myślę, że nasi współobywatele są dziedzicami dość długiej tradycji obcowania z Rosją i doskonale wiedzą co sądzić o niej i o jej zamiarach politycznych. Nie możemy ani lekceważyć ich posunięć, ani pokazywać strachu. Czym innym jest rozsądne przyjmowanie do wiadomości rzeczywistości, która wymaga kontr-działania, wymaga rozbudowy polskiego potencjału wojskowego, wzrostu wydatków wojskowych, rozbudowy jakościowej i ilościowej armii i przyciągania uwagi sojuszników, przede wszystkim USA, które jako jedyne mocarstwo dysponują realnym potencjałem odstraszania wobec Rosji. Rosja nie zdecyduje się na wojnę ze Stanami Zjednoczonymi.

Właśnie to pozostaje jako bieżące zadanie polityczne z uznaniem, że gdyby zagrożenie rosyjskie nie było równoważone, i zostało pozostawione same sobie, bez kontr-działania Polski w NATO, to urosłoby do rangi zagrożenia nie tyle realnego, co wręcz zmaterializowanego - mówiąc w skrócie po prostu uruchomiłoby konflikt.

Co robić, aby uniknąć tych problemów?

Stąd jeśli nie chcemy mieć problemów, to trzeba być w gotowości złamania pomysłów rosyjskich przez kolektywną obronę NATO i rozbudowę zdolności tej obrony nie poprzez deklaracje polityczne, a poprzez stosowne wydatki wojskowe i tworzenie odpowiednich zdolności sił zbrojnych. Myślę, że właśnie w taki sposób podchodzi do tego opinia publiczna. Nie należy się usypiać hasłem, że już cokolwiek zostało zrobione do poziomu ostatecznego, to wszystko trwa dopiero od ponad dwóch lat. Pozostało jeszcze wiele do wykonania i żaden z trwających procesów rozbudowy armii nie został zamknięty. Myślę jednak, że mamy ogólną zgodę na to, że to zadanie jest ogólnie ważne, że wymaga wykonania i istnieje gotowość do ponoszenia kosztów, zarówno ludzkich (przyjmowania ciężarów służby przez kolejne grupy obywateli) jak i finansowych. W tym zakresie odpowiedź społeczeństwa polskiego jest jak najbardziej właściwa. 

Dziękuję za rozmowę.