Kolejne wielkie protesty antyputinowskiej opozycji raczej nie wpłyną na wynik wyborów prezydenckich w Rosji 4 marca. Co z tego, że przeciwnikom Władymira Putina udało się otoczyć Kreml żywym łańcuchem, skoro najnowsze badania niezależnego Centrum Jurija Lewady wskazują, że może on liczyć na 63-66 proc głosów. Czyli w Rosji już wszystko pozamiatane?


Nieporządki w Rosji i to poważne, dopiero się zaczynają. Świadczy o tym skala działań opozycji i manifestacje organizowane od kilku miesięcy w setkach rosyjskich miast. Bierze w nich udział setki tysięcy osób. A to, w kraju rządzonym w taki, a nie inny sposób zasługuje i na uwagę i na szacunek. I na niepokój władz rosyjskich.


Ale czego mają się bać rosyjskie władze skoro Putin najprawdopodobniej dostanie jeszcze lepszy wynik niż jego Jedna Rosja podczas niedawnych wyborów parlamentarnych? Na nic się zdały protesty, aktywacja wielu środowisk, walka z reżimem w Internecie, przyłapywanie władz na jawnych kłamstwach i fałszerstwach. W innym sondażu przeprowadzonym przez Centrum Lewady wynika, że 70 procent Rosjan uważa, że przedstawiciele władzy działają na szkodę państwa, zmniejsza się też procent obywateli wierzących w uczciwość urzędników. Więcej niż co drugi respondent uważa, że wśród elit władzy panuje większa korupcja niż dekadę temu. I co? I nic?


Wydaje mi się, że mimo wszystko nie należy przesądzać z oceną skali tych protestów. One są bardzo poważne, ale nie ośmieliłbym się stwierdzić, że większość społeczeństwa odrzuca władzę Putina. Dane, które pan przywołał, pochodzące z najbardziej wiarygodnego centrum badania opinii publicznej w Rosji, pokazują, że on wygra te wybory w demokratycznym głosowaniu, pomimo wszystkich fałszerstw, które zapewne będą miały przy tej okazji miejsce. O nim wielu przeciętnych Rosjan wciąż myśli, jako o polityku, który zrobił porządek, który kradnie, ale w miarę. W myśl zasady, że dawniej zabierali 95 proc. a on zabiera 90. Nie używam tych komentarzy ironicznie, gdyż sam się z takim sposobem myślenia spotkałem podczas moich wyjazdów do tego kraju. Pamiętam, że wielu Rosjan słysząc informację o majątku Putina reagowało tak: „no dobrze, ale to i tak nie jest tak wiele jeśli porównamy ze skalą kradzieży w poprzednich latach”. Do tego rodzaju resentymentów Putin nadal może się odwoływać. Poziom niezadowolenia wśród ludzi, którzy gotowi są to okazać i tak należy oceniać jako bardzo poważny. Natomiast nie ma dla Putina alternatywy politycznej dlatego, że czuwa nad tym wyjątkowy w skali światowej system. Zadam panu redaktorowi pytanie-zagadkę: ilu było etatowych funkcjonariuszy FSB, kiedy Władymir Putin rozpoczynał swoje urzędowanie jako prezydent?


Strzelam, jedna dziesiąta tego, co dziś?

 

Nie trafił Pan, jedna szósta, było nieco ponad siedemdziesiąt tysięcy, teraz jest nieco ponad 400 tys. Proszę sobie wyobrazić miasto wielkości Poznania, składające się wyłącznie z etatowych funkcjonariuszy policji politycznej. Wraz z rodzinami, to jest pewnie jakieś dwa miliony osób. Czyli potwornie duża liczba, nawet w kraju liczącym ok. 140 mln mieszkańców. Nie było drugiego państwa o tej skali zdominowania przez służby specjalne. Pamiętajmy, że mówimy tylko o jednej służbie, a przecież w tym państwie są jeszcze inne. Stąd wielka trudność przeciwstawienia się władzy.


To jak można pokonać Putina? Czy trzeba czekać na załamanie gospodarcze w Rosji, by ludzie ostatecznie odwrócili się od kliki dzierżącej przez tyle lat władzę? Czy są jakiekolwiek szanse na to, żeby w tym kraju doszło do czegoś na wzór Pomarańczowej Rewolucji. Czy nikt w środowisku okołoputinowskim nie miałby ochoty wykorzystać protesty do zaatakowania go i zrzucenia z tronu?


To, że doszło do tych protestów świadczy o tym, że toczy się najprawdopodobniej jakaś gra wewnątrz służb. Najbardziej na tą tezę wskazuje obecność Michaiła Prochorowa, jako zalegalizowanego kontrkandydata Putina. Jest on jedynką niespodzianką wśród żelaznych, niewybieralnych kontrkandydatów, których zarejestrowała państwowa komisja wyborcza w Rosji. Giennadij Ziuganow, Władymir Żyrinowski, Siergiej Mironow – to są wszystko ludzie z putinowskiego establishmentu.


Jak to się stało, że stał się on jednym z kandydatów, czy władzy nie udało się go „wyeliminować” już na etapie rejestracji do wyborów? Czy nie obawia się, że występując przeciwko władcy Kremla może stracić wszystko?


Jego majątek szacuje się na ok. 18 mld dolarów, to i tak niewiele przy ok. 130 mld dolarów Putina. Skoro człowiek na tyle bogaty może przeciwko niemu wystąpić to znaczy, że ktoś mu na to pozwala. Przypomnę w tym kontekście losy innego miliardera, który rzucał wyzwanie Putinowi i na razie szyje spodnie przy granicy z Mongolią w obozie pracy. A Prochorow najwyraźniej nie boi się takiego losu.


Czyli ten „ktoś” daje mu zapewne gwarancje, że nie spotka go podobny los. Musi to być potężny „ktoś”.


Oczywiście, jest to jedno z możliwych założeń. Drugim jest to, że on też jest człowiekiem Putina, ale byłaby to bardzo pokrętna logika.


Pewnie tak, ale pamiętajmy, że najlepszymi zmianami są te, które powodują, że nic się nie zmienia.


Oczywiście, ale trzeba zauważyć, że to wystąpienie Prochorowa przeciwko Putinowi na pewno pobudziło bardzo dużą liczbę ludzi do wystąpień publicznych po wyborach parlamentarnych. Byłaby to więc ryzykowna gra. Przyjmuję założenie, że wewnątrz obozu władzy następuje lekkie zmęczenie Putinem i że ktoś lub raczej, jakaś grupa ma ochotę np. uszczknąć trochę tego majątku, który tak skrzętnie udało się zebrać Władymirowi Władymirowiczowi.


Czy z takim knuciem za plecami Putina można łączyć Dmitrija Miedwiediewa. Praktycznie od samego początku świat Zachodu patrzył na niego, jak na „demokratyczną, lepszą twarz Rosji”. Szansę na przeprowadzenie reform, rezygnację z użycia siły i gróźb. Niestety, nic z tych zapowiedzi się nie ziściło.


O prezydencie Miedwiedwie można mówić tylko w kategoriach „były”. On już się nie liczy. W Polsce cześć opinii publicznej łudzono założeniem, żebyśmy broń Boże nie upominali się o wyjaśnienie sprawy zachowania władz rosyjskich po katastrofie w Smoleńsku, bo zaszkodzimy demokratycznemu prezydentowi w jego walce z premierem.


Prezydentowi liberałowi…


Oczywiście, liberałowi. Chociaż i o Putinie m.in. nasz minister spraw zagranicznych mówił 1 września 2009 roku, że jest wzorowym demokratą, niespotykanym w historii Rosji. Jeśli chodzi o Miedwiedwiewa to bardzo rozbudzono nadzieję, że jest to liberalna alternatywa. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że była to gra. To powiedziawszy muszę dodać, że taka gra, prowadzona na dużą skalę, zawsze niesie za sobą pewne ryzyko. Jednak wokół Miedwiediewa skupiali się inni ludzie niż wokół Putina. Konstytucyjne uprawnienia prezydenta w Rosji są ogromne, w naturalny sposób tworzyła się druga elita, podgrupa w elicie władzy, nieco mniej związana ze służbami.


Po czym pan profesor to wnioskuje?


Wiemy, śledząc biografie gubernatorów mianowanych przez Miedwiedwiewa, że to nie zawsze byli ludzie wywodzący się z dawnego KGB czy GRU. Być może część z nich miała ambicje wysunąć Miedwiediewa przeciwko Putinowi, ale widocznie okazało się to niemożliwe do zrealizowania.

 

Rozmawiał Aleksander Kłos