Prof. Maria Dzielska: Życie bez wiary jest pozbawione sensu i szkodliwe dla państwa 

 

Obecna bijatyka totalnej opozycji z obozem patriotycznym posiada u swoich podstaw stary konflikt ateistów z ludźmi wierzącymi. Osoby decydujące się na spędzanie Bożego Narodzenia w gmachu Sejmu i to na sali plenarnej, w ewidentny sposób lekceważą i kontrują zasady religii katolickiej. Oczywiście jest to również wyrażenie pogardy nie tylko wobec pięknej tradycji, ale po prostu wobec rozumu, ale to osobna sprawa… Ateizm i w ogóle bezbożność były już potępiane i karane przez starożytnych, jako postawy szkodzące państwu. Bardzo ciekawie na ten temat pisze wybitna znawczyni antycznego świata prof. Maria Dzielska w najnowszym, świątecznym numerze miesięcznika „Wpisu”. Oto obszerny fragment jej artykułu.

 

(…) Jest rzeczywiście jakąś tajemnicą procesu dziejowego, że właśnie wraz z powstaniem cesarstwa rzymskiego wyrosła w nim nowa religia, że to w państwie stworzonym trzydzieści lat przed Chr. przez pierwszego cesarza Oktawiana Augusta, a później jego następców, Jezus nakazał działać swoim uczniom – Apostołom i stworzonemu przez siebie Kościołowi. Że to właśnie w epoce cesarstwa nowa religia odniosła zwycięstwo i Kościół zyskał niezależną, autonomiczną w nim pozycję. Ale też zaraz może pojawić się pytanie dlaczego religia Tego, jak pisze prof. Roszkowski w swoim najnowszym dziele „Świat Chrystusa”, który „swoim życiem, nauką, śmiercią i zmartwychwstaniem wskazał sens i dał nadzieję i tę nadzieję stale daje”, stała się religią panującą w cesarstwie dopiero w 380 r.? Stało się tak na podstawie prawa wydanego dla mieszkańców Konstantynopola przez cesarza Teodozjusza I Wielkiego (347-395). (…)

Ażeby odpowiedzieć na powyższe pytania, musimy zdawać sobie sprawę, po pierwsze z ogromu cesarstwa obejmującego tereny od Szkocji do dzisiejszego Iraku, od piasków Sahary do Renu i Dunaju, z wielością wspólnot o własnych tradycjach i religijności. Po drugie trzeba pamiętać, że w imperium dominująca była grecko-rzymska tradycja i pojęcie boskości; pietas, czyli pobożność. Pobożność dla rządzących imperium Rzymian była od wieków podstawą cnót obywatelskich. Głęboko pobożni Rzymianie opierali swoją religię, czyli cultus deorum, na odziedziczonej od najdawniejszych przodków religijności, naznaczonej całym szeregiem niesłychanie skomplikowanych praktyk kultowych, ofiar krwawych i bezkrwawych, modlitw, hymnów, inwokacji do bóstw, konsultacji świętych ksiąg, nad którymi czuwali kapłani z większych i mniejszych kolegiów kapłańskich i różnych związków kultowych. Rzymianie byli tak pobożni, że obrzędy religijne przenikały nie tylko wszystkie elementy ich życia prywatnego, ale i całe życie polityczne państwa. Trudno było w ogóle określić, gdzie kończyły się sprawy religijne, a zaczynały państwowe. Musimy pamiętać o tym, że być Rzymianinem oznaczało skrupulatne, wierne przestrzeganie rytuałów przekazanych przez tradycję. To samo dotyczyło wszystkich, którzy otrzymali status civis Romanus, obywatela rzymskiego, czym z czasem objęci zostali wszyscy mieszkańcy imperium.

Religia oparta była na zasadzie wzajemności do ut des – daję ażebyś mi dał, na prośbie opartej na właściwie wypełnionym rytuale, co miało owocować nagrodą, spełnieniem prośby. Rzymianie wierzyli, że jak długo właściwy dla każdego boga rytuał, jego poprawna procedura, odpowiednie dni dla ofiar, były przestrzegane, tak długo pokój boży, pax deorum, w świecie nie będzie zakłócony. Świat przecież stanowił jedną wielką świątynię (hoc omne templum). Przeciwieństwem religii dla Rzymianina był nie ateizm, ale – zabobon (superstitio), niewłaściwa postawa wobec bogów. Starożytni okazywali im uczucia, ich postawa wobec bogów była żywa, to była wiara ufna, entuzjazm wiary, osobisty kontakt z bogiem, gotowi byli świadczyć życiem wierze, którą głosili. Tak jak czynili to chrześcijanie, wychodzą jednak z zupełnie innych podstaw. (…)

Natomiast atheismus dotyczył negacji sfery kultu, było to nieskładanie ofiar bogom, odrzucenie obowiązków kultowych. Dla Rzymian zatem największą zbrodnią było zerwanie z pradawnym dziedzictwem przodków i zastąpienie go czymś zupełnie innym, jakąś nowinką. Stąd chrześcijaństwo nie mieściło się w pojęciu religio, ale było dla nich początkowo jakimś bezbożnym, wcześniej nieznanym i złowieszczym zabobonem (superstitio nova et malefica). A także niedorzecznym i zuchwałym, opartym jeszcze do tego na nieustępliwej wobec nakazów władzy i prawa krnąbrności. Atheismus – pozbawiający bogów przynależnych im ofiar i czci był nie tylko obrazą bóstw, ale stanowił zagrożenie dla całej wspólnoty i był również zbrodnią szczególnie groźną. Naruszał pax deorum, pokój boży, i powodował, że gniew obrażonych bogów zwracał się przeciwko całej zbiorowości obywateli. Dlatego bezbożne praktyki chrześcijan były szczególnie karane wtedy, gdy bogowie objawiali swój gniew zsyłając na ludzi epidemie, powodzie, susze, najazdy, klęski wojenne. (…)

Gdy czytamy literaturę hagiograficzną, czyli życiorysy i opisy męki świętych męczenników, o tych płonących rożnach, zębach dzikich zwierząt, kołach, maszynach do tortur, na które byli skazani, z eksponowaniem straszliwości męczeństwa, to wydawać się nam może, że był to najbardziej dramatyczny okres dla chrześcijan. Tymczasem wystarczy zdać sobie sprawę, że w ciągu trzech wieków tych prześladowań zostało zabitych, zmarło w więzieniach czy przy ciężkich robotach ok. 10 tys. chrześcijan (a są uczeni, którzy twierdzą, że tylko 2 tysiące). Porównajmy to z tym, co dzieje się w naszych ponoć cywilizowanych czasach, na naszych oczach, gdy ginie rocznie 150-170 tysięcy wyznawców Chrystusa! Średnio 450 osób dziennie! To Rzymianie z ich karami i prześladowaniami chrześcijan za to, że ci porzucili wiarę ojców i oddali się zgubnemu zabobonowi i ateizmowi, że odrzucali obowiązki na rzecz społeczności, zakłócali zdaniem starożytnych boży pokój i porządek w świecie, jawią się nam obecnie jak łagodne owieczki w porównaniu ze współczesnym bandytyzmem skierowanym wobec chrześcijan, ze współczesnymi mordami, torturami, cierpieniami fizycznymi i duchowymi zadawanymi obecnie wyznawcom Chrystusa. Oczywiście bez żadnych procesów sądowych.

 Religijność rzymska z czasem przechodziła ewolucję, można by o tym długo mówić, ulegała zmianom w kierunku bardziej osobistego kontaktu z bogami, zaufania i podziwu wobec nich, zbliżała się do pojęcia jedynej boskości wznoszącej się ponad mnogością bytów boskich, miała swoich boskich mężów, z których Apolloniusz z Tiany, żyjący w I w. po Chr. był nawet porównywany z Chrystusem. A jednak pogański historyk Zosimos działający już w cesarstwie chrześcijańskim, w V wieku, pisał w swoim dziele historycznym z wielkim dramatyzmem, gdy Rzym chylił się ku upadkowi i ze wszystkich stron nacierali nań barbarzyńcy, że dopóki przestrzegano zasad religii państwowej, spełniano obrzędy zgodnie z prastarym, rodzimym zwyczajem „imperium Rzymian było strzeżone i mieli oni pod swym panowaniem cały świat”. Wyznawca tradycyjnej religii Zosimos powtarzał więc starą prawdę, że kryzys, który ciężko dotyka cesarstwo w V w., jest dowodem gniewu bogów, naruszenia pax deorum, któremu winni byli wrogowie porządku rzymskiego. Właśnie ta starożytna potrzeba pobożności, choć pogańskiej, jak dziś mówimy, umożliwiła rozprzestrzenienie się na terenie imperium, a potem byłego imperium, pobożności wobec jednego Boga i wobec Syna Człowieczego. Życie bez wiary uznawane było już przed wiekami za pozbawione sensu i szkodliwe dla państwa.

 

Cały artykuł znajduje się w aktualnym numerze miesięcznika „Wpis”. Więcej na http://www.bialykruk.pl/

Prof. Maria Dzielska