Dla Polaków sugestia, że światowa polityka Trumpa może przypominać realizm Roosevelta, brzmi zniechęcająco. Jednak nasza przyszłość nie musi wcale być tak negatywnie zdeterminowana przez historię, tym bardziej że nasza obecna sytuacja jest pod wieloma względami inna – pisze prof. Marek A. Cichocki na łamach aktualnego wydania „Plus Minus”.

"Naprawdę niewielu mogło zakładać, że zaledwie w ciągu dekady – powiedzmy, od 2008 roku, a więc od pierwszych wydarzeń finansowego kryzysu i bardzo lokalnej przecież wojny między Rosją i Gruzją – liberalna koncepcja Zachodu jako gwaranta światowego porządku ulegnie tak szybkiej degradacji. Mówimy o koncepcji, która zakładała transatlantycką jedność Zachodu, Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej – nie tylko politycznej czy ekonomicznej, ale także ideowej" - pisze Cichocki. 

Jak pisze dalej autor, ta koncepcja została niedawno zakwestionowana, po pierwsze wyborem Trumpa, po drugie referendum ws. Brexitu.

Cichocki wskazuje, że po zwycięstwie Trumpa mocno uaktywnił się medialnie w USA Henry Kissinger, guru politycznego realizmu. To naturalne, pisze Cichocki, bo odejście od liberalnego porządku światowego musi oznaczać powrót do realizmu.

"Obie filozofie uprawiania polityki zagranicznej – liberalna i realistyczna – konkurują bowiem ze sobą od ponad wieku. Dzisiaj wyraźnie Zachód skręca w stronę realizmu, przynajmniej jego zasadnicza, anglosaska część i ma w tej zmianie wielu potężnych na świecie sprzymierzeńców, takich jak Rosja, Chiny czy Turcja" - czytamy na łamach "Plusa Minusa". Cichocki przekonuje, że według Kissingera liberalny porządek światowy "tał się w wielu przypadkach niebezpiecznym pozorem, jak pokazują napięcia między USA a Chinami i Rosją czy wojna w Syrii. Tak jak wiara w pozorną racjonalność finansowych rynków doprowadziła Zachód na skraj gospodarczej przepaści, tak samo wiara w to, że same reguły, umowy czy organizacje bez realnej siły i zaangażowania pozwolą uniknąć konfliktów, mogą doprowadzić nas do kolejnej wielkiej wojny. Bowiem zachowywanie pozorów, które są coraz bardziej odległe od rzeczywistości, może być śmiertelnie niebezpieczne". Dlatego zjawisko odchodzenia od polityki liberalnej jest czymś po prostu koniecznym i uzasadnionym.

Cichocki zwraca następnie uwagę na brytyjskiego historyka Nialla Fergusona, zafascynowanego polityczną postacią Kissingera. "Trump jako dealmaker, może więc – zdaniem Fergusona – faktycznie doprowadzić do nowego układu sił z Chinami w Azji oraz z Rosją, Turcją i Izraelem w kwestiach Bliskiego Wschodu, dzięki czemu groźba wielkich konfliktów oraz długotrwałej destabilizacji w tych regionach zostanie odsunięta" - pisze Cichocki. "Ekspansja Chin jest niebezpieczna i może się zakończyć wielką wojną o niewyobrażalnych konsekwencjach. Konflikt taki oznaczałby spadek amerykańskiego PKB przynajmniej o 10 proc., a chińskiego o 30 proc., co dla światowej gospodarki byłoby porównywalne do uderzenia w Ziemię sporej wielkości asteroidy. O stratach w ludziach raport mówi oględnie, że musielibyśmy je liczyć w milionach" - dodaje.

Co to wszystko oznacza dla Europy? "Realiści pokroju Kissingera czy Fergusona gotowi są przyjąć wszelką ekscentryczność Trumpa, wierząc, że zerwanie przez niego liberalnych pozorów pozwoli uchronić świat przed wybuchem wielkiego konfliktu w Azji czy na Bliskim Wschodzie. Ale czy uchroni nas przed małą wojną w Europie?

Tutaj oczywiście dochodzimy do problemu Rosji, której cele pozostają nieprzeniknione – być może nawet dla niej samej" - wskazuje Cichocki. 

"Skoro świat wchodzi w nową fazę realizmu i staje się bardziej skomplikowany, stawiając przed nami nowe zagrożenia, to należałoby życzyć polskiej polityce i polskim politykom, a także opinii publicznej, więcej chłodnego oglądu sytuacji, spokojnej kalkulacji, a mniej emocji. Są to niestety wszystko towary mocno u nas deficytowe, a jednocześnie absolutnie niezbędne do tego, by bezpiecznie poruszać się między nowymi rafami.

Dzisiaj Polska nie jest już tylko, jak kiedyś, usytuowana wyłącznie między Niemcami i Rosją, ale dodatkowo znajduje się także między Ameryką i Chinami oraz Ameryką i Bliskim Wschodem. Dlatego bardzo przydałaby się jej własna strategia na nowe czasy, chociażby po to, aby to, co w jej polityce wewnętrznej jest tak rozedrgane i pełne emocji, nie rzucało nią na wszystkie strony w polityce międzynarodowej. Ponieważ tam decydować się będzie nasza przyszłość" - kończy autor.

ol/plus minus