Fronda.pl: Jak można według Pana ocenić znaczenie wizyty Donalda Trumpa dla Polski? Opinie są skrajne, od tych, które przydają wizycie historyczne znaczenie, po takie, które uznają ją za niemal nieistotny epizod.

Prof. Kazimierz Kik: Trudno skutki wizyty prezydenta Donalda Trumpa ocenić dzisiaj, bo to dopiero poznamy. Natomiast ta wizyta ma duże znaczenie dla obu stron: Polski i Donalda Trumpa. Dla Polski oznacza to, że zyskujemy w tym przypadku razem z Chorwacją rangę swoistego koordynatora współdziałania międzynarodowego w Europie Środkowo-Wschodniej. Na rosnące znaczenie Polski w naszym regionie musimy patrzeć poprzez pryzmat dwóch wydarzeń

O jakich wydarzeniach mowa?

Mam na myśli uzyskanie funkcji niestałego członka w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, a to drugie wydarzenie to odbywająca się wizyta prezydenta Trumpa. Pomijam szczyt NATO w Warszawie, który byłby trzecim wydarzeniem, poprzez pryzmat których to trzech wydarzeń należy spojrzeć na rosnące znaczenie Polski w Europie Środkowo-Wschodniej. Inicjatywa Polski jest tu bardzo istotna, a oprócz niej także zdolność dyplomacji polskiej do wykorzystania chwili z korzyścią dla międzynarodowego usytuowania naszego państwa. Ta chwila, ta sposobność to Donald Trump. Musimy pamiętać, że Polska stoi w obliczu przynajmniej pozornie niekorzystnych sytuacji. Mam na myśli chociażby spór z Brukselą, podjęty przez niektóre państwa Europy Zachodniej, zwłaszcza przez Francję i Niemcy.

Wizyta Donalda Trumpa wzmacnia naszą pozycję na forum UE?

Wizyta Donalda Trumpa wzmacnia Polskę w tym sensie, że utrudni niebawem działania przeciw interesom Polski, podejmowane przez Parlament Europejski czy Komisję Europejską, a w konsekwencji przez Francję i Niemcy. W tej chwili Polskę, która wyraźnie wyszła na forum międzynarodowe, będzie trudniej upokarzać. Polska doskonale wykorzystała moment, kiedy Donald Trump potrzebuje właśnie takiej Polski, która będzie koordynatorem działań większej liczby państw, na ściśle zdefiniowanym terytorium, czyli w Europie Środkowo-Wschodniej. Dla prezydenta Stanów Zjednoczonych jest to o tyle istotne, że jedzie do Europy na szczyt G20, gdzie spotka się z frontem państw rdzenia UE. Pamiętamy, że przed kilkoma dniami odbiło się spotkanie głównego rdzenia państw Unii Europejskiej, które ujednoliciły swoje stanowisko wobec Trumpa. Gdyby Trump pojechał na spotkanie G20 i spotkał się ze zdecydowanym frontem, a nie miał za sobą wsparcia ze strony 12 państw UE, jego pozycja wobec Angeli Merkel i Macrona byłaby słabsza.

Jakie wynikają z tego skutki dla obu stron?

Z jednej strony Trump wzmacnia pozycję polskiej dyplomacji, a z drugiej Europa Środkowa wzmacnia pozycję Donalda Trumpa w rozmowach z twardym rdzeniem Unii Europejskiej. Musimy pamiętać, że na szczycie G20 będzie jeszcze jeden blok.

Co ma Pan na myśli?

Oprócz bloku państw rdzenia unijnego i Donalda Trumpa wspartego blokiem 12 państw UE, jest trzeci blok, czyli wspólne stanowisko Władimira Putina i prezydenta Chin Xi Jinpinga. Rosja i Chiny ustami Putina nie bezpośrednio ale jednak poparły twardy rdzeń UE, czyli Francję i Niemcy. Wsparły te państwa w sławnym już sporze o sprawy klimatyczne. W związku z tym ten szczyt rysuje się jako wielka rozgrywka trzech centrów polityki międzynarodowej. Polska, praktycznie rzecz biorąc jest bezpośrednim uczestników tej rozgrywki. Jest rzeczą charakterystyczną, że Polska właściwie poparła stanowisko Stanów Zjednoczonych. To z kolei może mówić o dwóch rzeczach, a mianowicie o tym, że Polska może prowadzić samodzielną politykę w UE i nie pozwala sobie ustawić się w rządku państw mniejszych w UE, które mają podporządkować się decyzjom większych państw, czyli głównie Francji i Niemiec. Polska okazuje się w UE niezależna, a działania Polski, wspierające politykę Donalda Trumpa wynikają również z upokarzania Polski przez instytucje unijne. Polski nie słuchano, gdy wybierano przewodniczącego Rady Europejskiej, nie słuchano, gdy mówiliśmy o tym, że sprawy związane z Trybunałem Konstytucyjnym to wewnętrzny problem Polski.

Według Pana skończą się zatem próby upokarzania Polski w Unii Europejskiej?

Trudno powiedzieć, bo to zależy od tego, jaki kierunek przyjmą działania Donalda Trumpa. Istnieje znak zapytania, czy prezydent Stanów Zjednoczonych pójdzie na konfrontację z głównymi krajami UE. Wiadomo, że Trump jest biznesmenem i chce zamienić politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych z polityki opartej na ideologii na politykę opartą na rachunku ekonomicznym. Trump chce zatem, aby polityka zagraniczna była pragmatyczna, a piękne hasła o prawach człowieka, itd., choć są ważne, to za nimi kryją się interesy. Trump urealnia politykę, a Polska mniej więcej prezentuje podobne stanowisko, mówiąc o polskich interesach i potrzebie liczenia się z nimi. Mamy więc pewnego rodzaju współbrzmienie ducha polityki Donalda Trumpa i rządu Prawa i Sprawiedliwości. Wydaje mi się, że to stanowi podstawę do wspólnej platformy działań na arenie międzynarodowej.

Czy Polska ma coś do zaoferowania Stanom Zjednoczonym?

Jak najbardziej. Polska ma do zaoferowania na najbliższe dwa lata współpracę ze Stanami Zjednoczonymi w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Tak więc argumentów i instrumentów nam nie brakuje, a w związku z tym dzisiejsza wizyta to pewnego rodzaju gest, adresowany w pewnym sensie pod adresem Brukseli. To można skrótowo opisać jednym zdaniem: Nie lekceważcie Polski. Nie lekceważcie, a lekceważąc, nie upokarzajcie. Polska miała do wyboru albo dalej dać się upokarzać i zepchnąć do kąta, albo wykorzystać wszystkie swoje atrybuty, którymi dysponuje, żeby włączyć się do dużej gry międzynarodowej. Polska wybrała to drugie.

Dziękuję za rozmowę.