Prof. Andrzej Friszke, członek Rady IPN, wybitny historyk opozyzycji PRL, na ogół kojarzony raczej z obozem liberalno-lewicowym, potwierdza autentyczność dokumentów z szafy Kiszczaka.

"Nie mam wątpliwości, że te dokumenty są autentyczne. Świadczy o tym np. ich wielkość i szczegółowość. Nie ma możliwości, żeby tak obszerny szczegółowy opis sytuacji w stoczni odtworzyć po latach, np. po to, żeby skompromitować Wałęsę jako przywódcę "Solidarności". Nikt nie byłby w stanie tego zrobić" - powiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Zapewnia, że choć trzeba przeprowadzić analizę grafologiczną, to bez wątpienia chodzi tu o Wałęse. "- Analiza musi być przeprowadzona, np. w sprawie odręcznie napisanego zobowiązania do współpracy. Nie mam jednak wątpliwości, że w tych materiałach chodzi o Wałęsę" - mówi Friszke.

Historyk przyznaje, że dokumenty na Wałęsę mają mocny wydźwięk:

"Mamy więc podstawy sądzić, że zaszkodził konkretnym ludziom" - mówi.

"Jeżeli pytamy o postawę moralną przyszłego przywódcy "S", która się z nich wyłania, to jest ona trudna do obrony [...]. Można go bronić, że informuje przede wszystkim o nastrojach, o tym, co ludzie myślą o partii, ale to słaba obrona" - wskazuje.

Friszke zauważa też, że nie ma mowy o przymuszaniu Wałęsy do współpracy. I dodaje, że dokument jest "zdecydowanie więcej", niż się spodziewał. "Myślałem, że odbył może kilkanaście spotkań z SB. Teraz wiemy, że tylko w pierwszej połowie 1971 roku było ich kilkadziesiąt. Później stają się rzadsze" - mówi Friszke.

wbw/wyborcza.pl