Ruszył proces przeciw dawnemu strażnikowi obozowemu w KZ Auschwitz Reinholdowi H.

Jak pisze portal rp.online.de  z Północnej Nadrenii-Westfalii, to jeden z ostatnich procesów przeciw zbrodniom narodowo-socjalistycznym.

94-latek staje dziś przed Sądem Krajowym w Detmold – czytamy w gazecie. - Jak podaje Międzynarodowy Komitet Oświęcimski (Auschwitz), 71 lat po wydarzeniach ocalałe ofiary Auschwitz z całego świata śledzą rozpoczęcie procesu także, jako oskarżyciele posiłkowi. Z punktu widzenia ocalałych z obozu oraz ich potomków, proces ten od dawna jest spóźnioną korektą trwającego dziesiątki lat nieprawidłowego działania prawa. Możliwość ukazania przed niemieckim sądem, jaką krzywdę Holocaust wyrządził ofiarom i ich rodzinom, ma szczególne znaczenie.

Zdaniem www.spiegel.de prokuratura zarzuca oskarżonemu, że jako członek specjalnej brygady tzw. Totenkopf - Sturmbann w Auschwitz, należał do grupy strażników obozowego kompleksu wspierając w ten sposób masowe mordy na więźniach i deportowanych Żydach. Zarzuty dotyczą lat 1943-1944. Sam oskarżony przyznaje, że w czasie wojny służył w formacji SS w niemieckim obozie zagłady w Oświęcimiu, o masowych mordach miał jednak nic nie wiedzieć ani nie brać w nich udziału.

 

Co wiadomo o świadkach?

www.tagesschau.de podaje, że w procesie uczestniczy m.in. 90 - letni ocalały z Holocaustu mieszkaniec Chemnitz, który przyjechał do Północnej Nadrenii-Westfalii, aby świadczyć przeciwko byłemu SS-manowi Reinholdowi H. Zdaniem portalu nie ma znaczenia, czy ci dwaj mężczyźni kiedykolwiek się spotkali. Sama okoliczność, że H. służył jako strażnik w Auschwitz, jest wystarczająca do oskarżenia go o współudział w zamordowaniu co najmniej 170 tys. osób.
Na niekorzyść procesu działa czas, który minął od tych dramatycznych wydarzeń. Oskarżony, wiekowy już człowiek, z przyczyn zdrowotnych w procesie uczestniczyć może tylko 2 godz. dziennie. Rodzi się jednak pytanie: dlaczego ofiary musiały tyle lat czekać na sprawiedliwość? Odpowiedzieć na nie próbuje Westdeutscher Rundfunk (WDR), publiczny regionalny nadawca radiowo-telewizyjny.
Jeszcze niedawno Reinhold H. (Hanning) miał wszelkie szanse na to, by nie zostać pociągniętym do odpowiedzialności – informuje WDR. - Wcześniej bowiem prawodawstwo niemieckie interpretowało termin "współudział" tak, że oskarżonemu musiał zostać udowodniony udział w konkretnym mordzie. Było to trudne do wykonania, ponieważ większość świadków nie żyła. W konsekwencji z 6,5 tys. SS-manów pełniących służbę w obozie zagłady Auschwitz-Birkenau, jedynie mniej, niż 50. odpowiadało przed niemieckim sądem za swoje czyny.

Jednak od 2011 roku niemiecki wymiar sprawiedliwości nie obstaje już przy udowadnianiu bezpośredniego udziału w aktach mordu w obozach zagłady. Od tego czasu do odpowiedzialności mogą również zostać  pociągnięci „pomocnicy" narodowego socjalizmu, którzy nie popełniali przestępstw „aktywnie". Przed Temidą może więc stanąć także personel medyczny i pracownicy obozowej kuchni. 

Co takiego się wydarzyło, że niemiecki organ sprawiedliwości zmienił wieloletni model działania?

Zdaniem WDR powodem do nowego prawnego oszacowania rodzaju czynu miał być proces przeciw ukraińskiemu "pomocnikowi" SS - Iwanowi "Johnowi" Demianiukowi, skazanemu przez Sąd Krajowy w Monachium w 2011roku za współudział w mordzie na 28 tys. Żydów w niemieckim obozie zagłady Sobibor.  Sąd swój wyrok miał wtedy uzasadnić słowami: „Bez tych poszczególnych trybów aparat zagłady nie mógłby funkcjonować".

I chociaż sprawiedliwość dosięga zbrodniarza po tylu latach, świadkowie są podobnego zdania co, Justin Sonder, nastoletni więzień Auschwitz, dziś 90-letni oskarżyciel posiłkowy.

Ten proces powinien był odbyć się 40, 50 lat temu – mówi mężczyzna. - Ale i dzisiaj nie jest za późno, by ujawnić to, co wówczas się działo.

Przez dziesięciolecia ofiary Holocaustu nie mogły doprosić się sprawiedliwości, choć trudno po tym, co przeszły określić, jak miałaby ona wyglądać. Można założyć, że proces i skazanie byłych pracowników i żołnierzy niemieckich obozów zagłady w Polsce oraz innych krajach, choć w ułamku zrekompensowałoby ich krzywdy oraz utwierdziłyby w przekonaniu, że godziwość istnieje.

Wraz z procesem H. rodzi się także pytanie o prawdziwą motywację niemieckich sądów. Czy po latach prawa chroniącego niemieckich zbrodniarzy, akt nowego prawnego oszacowania rodzaju czynu jest swego rodzaju aktem pokuty i przyznania się do błędu? Czy może w związku z czasem, który upłynął od tych drastycznych zbrodni, po prostu nie ma już kogo chronić...?

Iza Małkowska/sdp.pl