Kilka miesięcy temu scenarzysta Andrew Klavan powiedział w wywiadzie dla CNSNews, że konserwatyści w Hollywood muszą się ukrywać ze swoimi poglądami. Dotyczy to nawet tych najsławniejszych gwiazdorów, którzy nie podzielają lewicowego odchylenia w "Fabryce Snów". Jednak jego przypadek pokazuje, że twórcy deklarujący swoje przywiązanie do konserwatywnych wartości zaczynają ponownie odgrywać znaczącą rolę w Hollywood.

Jane Fonda wśród żołnierzy Vietcongu.

Sean Penn, Oliver Stone, George Clooney, Robert de Niro, Jack Nicholson, Matt Damon, Meryl Streep, Charlize Theron, Brad Pitt i dziesiątki innych gwiazd Hollywood, które podziwiamy na kinowych ekranach, są zdeklarowanymi lewicowcami, lewakami czy nawet neo-komunistami. Twórca "Plutonu" i "Urodzonych morderców", zdobywca kilku Oscarów, Oliver Stone, zrobił w prawdziwie stalinowskim duchu propagandowy film dokumentalny o Fidelu Castro. Jeden z najzdolniejszych reżyserów młodego pokolenia w Hollywood Steven Soderbergh popełnił żałosną laurkę o zbrodniarzu Che Guevarze. Uważany słusznie przez wielu za najwybitniejszego aktora wszech czasów Robert De Nito zagrał w skrajnie komunistycznym (i skandalicznym ze względu na porno sceny) filmie Bernardo Bertolucciego "Wiek XX". Jane Fonda sfotografowała się z komunistami z Vietcongu tuż obok więzienia "Hanoi Hilton", gdzie Wietnamczycy torturowali amerykańskich żołnierzy. Przykładów takich można mnożyć w nieskończoność. Większość najznakomitszych aktorów filmowych pracujących w USA poparła w ostatnich wyborach prezydenckich Baracka Obamę. Jednak po drugiej stronie barykady zostało kilka gwiazd, które manifestują swoją niechęć do głównego prądu myślowego, który opanowuje od 60 lat Hollywood. Okazuje się, że mimo tego, iż nie jest im łatwo w przemyśle filmowym, to powoli podnoszą głowę. Znany publicysta Nile Gardiner napisał w "Daily Telegraph", że: "Hollywood może i jest bastionem liberalizmu, ale czasami pojawiają się w nim filmy promujące konserwatywne wartości".

Lewicowa presja

Przed II wojną światową do Komunistycznej Partii USA należało bardzo wielu znanych filmowców. Komuniści przez pewien czas wywierali wielki wpływ na swoich kolegów mających odmienne poglądy na zbrodnie czerwonej ideologii. Wojnę wytoczył im jednak późniejszy prezydent USA Ronald Reagan, który w końcu zniszczył bardzo silne związki zawodowe w Hollywood. Jego krucjata uderzyła w komunistów na tyle mocno, że podczas zeznań w Kongresie członek Komunistycznej Partii USA, aktor Sterling Haydn przyznał, że słynne strajki z lat 40-tych nigdy by nie upadły, gdyby nie "jednoosobowy batalion" - Ronald Reagan. W 1948 roku na spotkaniu z Reaganem i gwiazdami Hollywood Henry Fondą i Jamesem Cagneyem, pisarz Artur Koestler tak określił amerykańskich liberałów (lewicowców w rozumieniu amerykańskim) z Hollywood: "To nie lewica. To jest Wschód". F. Scott Fitzgerald pisał: "Bez względu na to, co powiesz, znajdą sposób, aby nadać temu znaczenie, które zakwalifikuje cię do ludzi niższej kategorii, takich jak faszyści i liberałowie". Okazuje się, że metody lewicowych ideologów z Hollywood nie zmieniły się do dziś.

- Istnieje prawdziwa presja na nielewicowych aktorów w Hollywood. Ja na przykład nie mam nic przeciwko lewicującym filmowcom czy ateistom. Mają oni prawo robić filmy, jakie sobie tylko chcą. Jednak ich nastawienie do moich poglądów jest zupełnie inne. Presja, którą się wywiera na filmowcach o konserwatywnych poglądach, niszczy sztukę i możliwość artystycznej polemiki - powiedział nominowany w tym roku do Oscara scenarzysta Andrew Klavan. Według niego filmowcy o lewicowych poglądach mogą swobodnie manifestować swoje poglądy. - Jeśli jednak jesteś konserwatystą, szczególnie religijnym, musisz spotykać się z ludźmi potajemnie. Osoby takie szepczą do siebie na imprezach. To jest absurd - dodaje scenarzysta.

Denzel Washington.

Bardzo znamienne było pytanie, jakie usłyszał dwukrotny zdobywca Oscara, notabene przyjaciel Baracka Obamy, Denzel Washington, który zagrał ostatnio w post- apokaliptycznym filmie "Księga ocalenia". Film opowiada o człowieku, który szuka w zniszczonym świecie ostatniego istniejącego egzemplarza Biblii. Washington był również producentem filmu i szefowie studia co chwilę pytali go, czy nie mógłby wyciąć z obrazu niektórych odniesień do Biblii i religii. - Denzel, który deklaruje się jako chrześcijanin, pytał w czym jest problem i dlaczego szefowie studia nie chcą zarobić więcej pieniędzy. Należy pamiętać, że pro-rodzinne filmy, które promują wartości religijne, zarabiają krocie w USA - opowiada Klavan. Publicysta Wes Vernon sugeruje nawet, że w Hollywood istnieje "czarna lista konserwatywnych filmowców". Vernon pisze, że zacietrzewienie antyreligijne i antypatriotyczne lewicy w świecie filmu jest tak wielkie, że gotowa ona jest tracić pieniądze na swoich produkcjach, byleby tylko dokuczyć konserwatystom. Jednak mimo wszystko wielu twórców nie boi się mówić o swoich prawdziwych przekonaniach. Publicystka prawicowego pisma "Human Events" Rachel Madsen opisała moment, gdy przekonała się, że konserwatyści w Hollywood zaczynają "wychodzić z cienia": "Pierwszy raz zadałam sobie takie pytanie, gdy oglądałam wywiad na stronie internetowej magazynu «Rolling Stone» ze scenarzystką filmu «Juno», Diablo Cody. Pod koniec wywiadu Peter Travers dał autorce filmu koszulkę z wizerunkiem Baracka Obamy. «Każdy taką od nas dostaje» – powiedział Travers. Jednak 30-letnia Cody, nagrodzona Oscarem za «Juno», powiedziała, że ona głosowała na McCaina. Ta sytuacja pokazała, że każdy, kto odnosi sukces w Hollywood, jest automatycznie traktowany jako lewicowiec. Jednak Cody nie bała się wyrazić swojego prawdziwego zdania".

Kto po Gibsonie?

Przez lata najodważniejszym twórcą filmowym w Hollywood, który manifestował swój konserwatyzm i niechęć do lewicy, był Mel Gibson. Niestety, twórca "Pasji" upadł w ostatnim czasie bardzo nisko i przez najbliższe lata będzie się zapewne zmagał ze swoimi demonami. Trudno też wierzyć, by swoje wpływy z lat 80-tych odzyskał Sylvester Stallone, choć jego ostatni "Rocky Balboa" i czwarta odsłona "Rambo" pokazują, że twórca "najbardziej antykomunistycznych agitek reaganowskich", jak pisała lewica o jego filmach, jest w niezłej formie. Jego kolega Arnold Schwarzenegger jako republikański gubernator próbuje ratować pogrążoną w kryzysie finansowym Kalifornię i raczej do aktorstwa nie wróci zaś Chuck Norris nigdy poważnie traktowany nie był, choć prywatnie popiera w wyborach prezydenckich fundamentalistów protestanckich.

Clint Eastwood w "Gran Torino"

Jedynym głosem "starej konserwatywnej gwardii", uważnie słuchanym dziś w Hollywood, jest głos Clinta Eastwooda, który mimo 80-tki na karku jest obecnie w szczytowej formie artystycznej. Jego "Gran Torino" sprzed dwóch lat jest najbardziej "niepoprawnym politycznie filmem dekady" - jak pisał jeden z krytyków; uderza w dogmaty amerykańskich lewicowców dotyczące polityki imigracyjnej i socjalnej. Zresztą "Brudnemu Harry'emu" dostało się niedawno od Spike’a Lee, który zarzucił Eastwoodowi rasizm, gdyż ten nie pokazał w filmie "Sztandar chwały" walczących na Iwo Jimie czarnoskórych żołnierzy. Nie pomogły tłumaczenia historyków, że Murzyni na tej wyspie nie walczyli. Eastwood skomentował to krótko: "Pieprzę Lee. Jestem już tak stary, że może mi naskoczyć. Co mi zrobi?". Clint Eastwood był w latach 80-tych burmistrzem miasteczka Carmel w Kalifornii. Jednak dziś, mimo że John McCain proponował mu wice-prezydenturę w ostatnich wyborach, oficjalnie odcina się od polityki. Nie omieszkał jednak przyznać w niedawnym wywiadzie dla FOX News, że od 1952 roku głosuje na Republikanów, bo bliska mu jest wizja ograniczonego rządu i wolność obywatelska. "Człowiek bez imienia" z filmów Sergio Leone woli promować bliskie mu wartości w kinie i nie przejmuje się tym, że za swoje poglądy i filmy był przez lewicowe media nazywany w przeszłości nawet faszystą. Nie można zapominać również, jak przez lata był wyśmiewany jako aktor i reżyser. Dopiero wybitny film "Bez przebaczenia" wprowadził go do ekstraklasy reżyserów. Jednak Eastwood nie jest tylko propagatorem twardej polityki wobec przestępców, liberalnej gospodarki i libertariańskiej wizji wolności. Jego oscarowy film "Million dollar baby" jest uważany za głęboko religijny i pełen trudnych pytań moralnych oraz egzystencjalnych. Twórca "Rzeki tajemnic" nie należy jednak do grupy twórców, którzy, jak Mel Gibson, robiłaby filmy tylko w celu promocji swojej wiary i poglądów.

"Juno"

Konserwatyści zadają więc sobie pytanie, kto po upadku moralnym twórcy "Pasji" będzie teraz bronił bliskich ich sercu wartości w Hollywood. Odpowiedź na to pytanie może dać film "Juno". Ten skromny i niezależny obraz był poważnym wstrząsem dla lewicy. Bohaterką filmu jest szesnastoletnia Juno, która zachodzi w ciążę z kolegą ze szkoły. Z początku decyduje poddać się aborcji, z której rezygnuje jednak po wizycie w klinice zajmującej się uśmiercaniem dzieci. Z pomocą swojej przyjaciółki podejmuje więc próby znalezienia przyszłych rodziców zastępczych. Chrześcijańskie środowiska okrzyknęły film pro-life'owym, natomiast lewica obarczyła go odpowiedzialnością za to, że amerykańskie nastolatki, które zachodzą w ciążę, niszczą sobie życie, nie decydując się na zabicie niechcianego dziecka. Doszło nawet do tego, że gdy w niewielkim portowym miasteczku Gloucester w Massachusetts siedemnaście dziewcząt z jednej ze szkół umówiło się, że jednocześnie zajdzie w ciążę i o zapłodnienie poprosiły m.in. bezdomnego, ich rodzice całą winę zwaliły na film "Juno", który według nich "zachęca młode dziewczyny do rodzenia dzieci". Scenarzystka filmu Diablo Cody jest znaną blogerką i byłą striptizerką, która wie z autopsji, czym w rzeczywistości jest liberalizm obyczajowy, przy czym nie odcina się od poglądów feministycznych. Jak już wspominałem wyżej, nie bała się ona jednak w popularnym programie przyznać, że popiera prawicowego polityka. "Juno" znalazł się zresztą na 8 miejscu listy "konserwatywnych filmów wszechczasów" prestiżowego "National Review". Film może jednak być tylko początkiem powrotu do promowania rodzinnych wartości przez Hollywood. Jego reżyser Ivan Reitman w swoim kolejnym obrazie "W chmurach", również obsypanym nominacjami do Oscara, kontynuował pochwałę silnych więzów rodzinnych. Ciekawostką jest to, że główną rolę w filmie gra czołowy lewicowiec - George Clooney.

"American Carol"

"W zeszłym roku pojawiło się kilka filmów krytycznych wobec wojny z terroryzmem. Jednak mimo obsadzenia w nich takich gwiazd jak Tom Cruise czy Reese Witherspoon, nie odniosły one sukcesu komercyjnego. Komedia «American Carol» pozytywnie przedstawia działania US Army i odniosła sukces w box-office" - czytamy w magazynie "Time". Film Davida Zuckera, twórcy slapstickowych komedii w stylu "Nagiej broni", opowiada o antyamerykańsko nastawionym reżyserze "zaangażowanych filmów dokumentalnych" Michaelu Malone, który w przypływie nienawiści do tradycji postanawia znieść święto 4 lipca. Tak jak w "Opowieści wigilijnej" Dickensa, bohatera nawiedzają trzy duchy, starające się pokazać lewicowemu oszołomowi, czym jest prawdziwy duch Ameryki. Film jest miażdżącą krytyką lewicowej ideologii i Michaela Moore’a, obrzydliwego propagandysty i twórcy takich gniotów, jak "Fahrenheit 9/11" czy "Sicko", gdzie chwali Fidela Castro i gromi Georga W. Busha. Reżyser "American Carol" jest zdeklarowanym republikaninem i obsadził w swoim filmie również "prawicowych" aktorów, na czele z ojcem Angeliny Jolie, Jonem Voightem, grającym ducha Georga Washingtona, który bierze Malona na wycieczkę po miejscach budujących amerykańską tradycję. By przekonać lewackiego dokumentalistę do zaprzestania walki z patriotyzmem, duchy straszą go demonami lewicowych prawników, profesorami znanymi z rewolucji lat 60-tych czy… Jimmym Carterem. "Jeśli pokażesz, że król jest nagi, to masz publiczność za sobą" - przekonuje Zucker. Jednak jego film jest satyrą bardzo bezpośrednią i prostą w przekazie. Nie dorównuje poziomem "South Parkowi", którego twórców lewica oskarża o "kryptokonserwatyzm". Trudno też uwierzyć, by "zgrywus" Zucker miał podobny wpływ na poglądy widzów, jak niegdyś John Wayne, Jimmy Steward czy Mel Gibson. Jednak to właśnie grający w filmie Zuckera Jon Voight naraził się niemiłosiernie lewicy rok temu, gdy skrytykował na zjeździe konserwatystów Baracka Obamę. - Podziękujmy wszystkim zebranym, że nie poddali się w tych mrocznych czasach. Nie zaprzestaniemy naszych działań i niebawem doprowadzimy do obalenia fałszywego proroka, jakim jest Obama - powiedział, ku zdumieniu dziennikarzy, gwiazdor "Nocnego kowboja". Voight zagrał również w zeszłym roku w 7 sezonie niezwykle popularnego serialu "24 godziny", który jest uznawany za propagandę bushowskiej polityki wobec terrorystów.

"Havana - miasto utracone"

Kilka lat temu bardzo mocnym antykomunistycznym manifestem popisał się Andy Garcia, znany z takich filmów jak "Ojciec Chrzestny III" czy "Rzeczy, które robisz w Denver będąc martwym", który napisał, wyreżyserował i zagrał główną rolę w filmie "Hawana - miasto utracone". W przeciwieństwie do lewicowej "Hawany" Sydneya Pollacka z lat 80-tych czy infantylnego "Che" Soderbergha, Garcia pokazał zbrodniczą twarz rewolucjonistów Fidela Castro, którzy niszczą nie tylko samą Kubę, ale przede wszystkim więzy rodzinne mieszkańców tej wyspy. Jako jedyny twórca Hollywood Garcia ukazał również Che jako bezwzględnego mordercę. Film został odrzucony przez większość festiwali w krajach Ameryki Łacińskiej. Liberalni krytycy amerykańscy zmiażdżyli obraz swoimi mocno agresywnymi recenzjami. "New York Times" zamieścił recenzję, w której autor kpił z Garcii, że ten pokazał Kubę jako kraj sielankowy i zniszczony dopiero przez Castro. Reakcje krytyków były bardzo znamienne dla lewicowego odchyłu intelektualnych "elit" amerykańskich i spowodowały, że wybitny film Garcii został zupełnie pominięty przy prestiżowych nagrodach filmowych. "Ten film by się podobał, gdyby masy Kubańczyków były przedstawione jak niewolnicy wyzwoleni przez Spartacusa albo Garcia pokazałby, jak wyzyskują ich posiadacze ziemscy" - kpił Humberto Fontova na portalu Big Hollywood.

Patrząc na to, jak lewicowe zacietrzewienie może zniszczyć najlepsze dzieło filmowe, aktor Gary Sinise zorganizował w 2008 roku grupę, która miała zmienić lewicowe prądy myślowe panujące w "Fabryce Snów". "Grupa, której członkowie nazywają siebie «Przyjaciółmi Abe» (na cześć Abrahama Lincolna), została zorganizowana jako podziemna organizacja, ponieważ jej członkowie obawiają się o przyszłość swoich karier" - podał "Washington Times". Grupa aktora znanego m. in. z filmu "Forrest Gump" wspiera wojnę z terroryzmem i walczy o przywrócenie tradycyjnych wartości w amerykańskiej TV. Strach jej członków przed reperkusjami ze strony lewicy w Hollywood tylko potwierdza słowa Andrew Klavana o potrzebie ukrywania się konserwatystów w "Fabryce Snów". Gdy spojrzy się na listę aktorów z Hollywood, którzy uważają się za konserwatystów, można odnieść wrażenie, że ci najwięksi już nie żyją albo są w zaawansowanym wieku. Jednak kilka nazwisk na "liście prawicowców" może być zaskakujących dla kinomanów. Znany z niewybrednych komedyjek i tanich sensacji aktor Stephen Baldwin (czwarty z aktorskiej rodziny braci Baldwinów) poparł w wyborach prezydenckich duet McCain/Palin i powiedział, że przeniesie się do Kanady, jak Obama wygra wybory. Jego dużo bardziej znany brat, Alec Baldwin, jest natomiast zagorzałym demokratą, porównywanym w swoim radykalizmie do Seana Penna. Wybitni aktorzy James Caan i Robert Duvall, którzy stworzyli niezapomniane role w "Ojcu Chrzestnym", pojawili się przed wyborami na jednym ze zjazdów konserwatystów i również od lat popierają prawicę. Duvall zapytany, dlaczego popiera McCaina, powiedział: "On jest bohaterem wojennym. Ma charakter. A ten drugi koleś? Nic o nim nie wiem".

James Woods.

Jeden z filmowych twardzieli, James Woods, znany z "Dawno temu w Ameryce" czy roli znienawidzonego przez lewicę Roya Cohna, który pomagał senatorowi McCarthy'emu walczyć z wpływami komunistów w latach 50-tych, powiedział w jednym z wywiadów, że rozmawianie publicznie o polityce nie jest dla niego dobre. "Myślisz, że chcę być jedynym głosem sprzeciwu wobec lewicowego establishmentu Hollywood?". W wywiadzie Woods nie bał się jednak skarcić tych, którzy nazywali Georga W. Busha idiotą i nazwał Billa Clintona kłamcą, który wsadził kobiecie między nogi cygaro. "Normalni ludzie, którzy nie mieszkają na wschodnim i zachodnim wybrzeżu, pytają mnie często: «Stary, co ta prasa wypisuje? Co oni wygadują w tej telewizji o Bushu? Dlaczego wy aktorzy nie macie zdrowego rozsądku i za co tak atakujecie naszego prezydenta?» To jest prawdziwa Ameryka" - dodał Woods. Widać, że Polska nie jest jedynym krajem, gdzie "elita" myśli inaczej niż społeczeństwo, szczególnie gdy rządzi prawica.

Niestety, niewielu młodych aktorów deklaruje się jako konserwatyści. Jednak zarówno Klavan jak i Diablo, którzy dopiero zaczynają karierę w świecie filmu, już odegrali dużą rolę w Hollywood w ciągu ostatnich dwóch lat. Nie boją się również głośno wyrażać swoich poglądów, jak niegdyś Henry Fonda, Frank Sinatra, Charlton Heston czy zmarły miesiąc temu Dennis Hopper. Gwiazda "Pulp Fiction", Samuel L. Jackson, powiedział niedawno, że to Bóg wyrwał go z nałogu kokainowego i alkoholowego. "Wierzę, że Bóg troszczy się o cały świat. Wszystko dzieje się z jakiegoś określonego powodu - nie wiem, czy aby spełniło się przeznaczenie, czy też dlatego, że w życiu dostajemy jakąś ilość możliwości i wyborów i w zależności od każdej z podjętych decyzji idziemy jakąś określoną drogą. Ja codziennie dziękuję Bogu za wszystko, co mi dał, bo widzę w tym ogromną wartość" - podsumowuje jeden z najpopularniejszych aktorów amerykańskich. Kto wie, może mamy do czynienia z nowym Melem Gibsonem?

Łukasz Adamski

 

 

/

Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »