"Właściwie moglibyśmy na początek podziękować Putinowi za jego nieokrzesanie, a następnie tak prowadzić politykę zagraniczną i bezpieczeństwa, by wyciągnąć jak najwięcej zysków z rosyjskiego awanturnictwa" - pisze w tekście pt. "Przekłuć Krym w polski sukces" Andrzej Talaga.

Jak pisze Talaga doktryna Obamy zakłada, że Europa jest stabilna.

"Główna korzyść to przesunięcie uwagi Waszyngtonu na Europę. Doktryna Obamy zakłada, że Stary Kontynent, w tym jego środkowa i wschodnia część, jest już stabilny, nie ma dla niego żadnych zagrożeń. Dlatego też, po pierwsze, można skoncentrować zaangażowanie polityczne i militarne na rejonie Pacyfiku, po drugie zaś – zostawić sprawy bezpieczeństwa europejskiego Europejczykom. Rosyjska „asertywność" właśnie podważyła ten opis świata".

"Teraz nie tylko Pekin, ale też Moskwa jest potencjalnym zagrożeniem dla interesów USA" - zauważa komentator.
W tym momencie Talaga dostrzega szansę na sukces dla Polski.

"Otwiera się znowu szansa, by wrócić do idei specjalnych relacji z USA. Do niedawna była ona mrzonką, bo nie życzyła ich sobie Ameryka, teraz można ponownie spróbować „przytulić się" do Waszyngtonu, gdyż pojawił się ku temu tak zwany moment dziejowy".

"Co zatem można by ugrać?" - pyta. "Sytuacją idealną byłby dwustronny sojusz militarny USA i Polski lub jednostronne gwarancje obrony Polski udzielone przez Waszyngton (kazus Tajwanu), choć to bardzo mało prawdopodobne" - chłodno podsumowuje idealne, domniemane rozwiązanie Talaga.

"Putin popełnił błąd, narażając się Ameryce. Europa przełknęłaby jego podboje, ale Stany Zjednoczone nie. To jedyna potęga globalna zdolna realnie zaszkodzić Rosji, a do tego ma czas, pieniądze, polityczne i technologiczne możliwości, by ją nękać całymi dekadami, jeśli będzie trzeba" - stwierdza Andrzej Talaga.

Ab/rp.pl