O nieznanej szerszej publiczności grupie The Krasnals pewnie nikt (włącznie ze mną) dziś by nie napisał, gdyby nie ich patent na wdarcie się do mainstreamu i przypucowanie salonowej młodzieży. Otóż, z okazji drugiej rocznicy katastrofy pod Smoleńskiem „artyści” opublikowali serię prowokacyjnych fotografii przedstawiających stylizowaną na Chrystusa półnagą kobietę leżącą na różowym krzyżu i palącą papierosa.

 

Już sam różowy krzyż, pokryty napisami "Kobiety równouprawnione", "Stairway to Heaven" czy... "Poznań stawia na sport 2012" oraz symbolami uśmiechniętej twarzy i serca może szokować. Ale The Krasnals posunęli się jeszcze dalej i na symbolu chrześcijaństwa położyli prężącą się nagą kobietę stylizowaną na Chrystusa, z papierosem w dłoni.

 

Rzekomo, to głos „artystów” w dyskusji na temat obecności krzyża w Sejmie, szkołach i po prostu w przestrzeni publicznej. Co więcej, jak sami przekonują, nie jest to z ich strony ironia. Bez cienia żartu piszą o "dyktaturze kapitału korporacyjnego" oraz o "hipokryzji sfer rządzących, głównie pseudolewicowych", budzących sprzeciw młodego kolenia. Odnosząc się do tekstu piosenki "Mrs. Robinson" duetu Simon&Garfunkel ze smutną powagą konstatują, że "obojętnie na kogo nie zagłosujemy, nic się nie zmieni".

 

Sęk w tym, że w gruncie rzeczy nie jest to ani ironia, ani żaden poważny głos w dyskusji, tylko tania prowokacja. Coś na zasadzie brzytwy, której chwytają się tonący „artyści”, żeby przedrzeć się do szerszej publiki. I nie pisałabym o tej żenadzie gdyby nie to, że „news” o wyczynach The Krasnals stał się dla mnie punktem wyjścia do refleksji nad tym, od którego momentu to wszystko się zaczęło.

 

Bo tak naprawdę za to, że dziś w Polsce można bezkarnie powiesić nagą laskę na krzyżu, oblać ją czerwoną farbę i zrobić fotki w wyuzdanych pozach, jesteśmy winni także my, katolicy. Mogłabym wymienić szereg spraw, w których zawiniliśmy bezczynnością, biernością, niemym przyzwoleniem albo – w drugą stronę – ostrą, radykalną, ale nieprzemyślaną reakcją. Nie mam wprawdzie skutecznego patentu na to, jak słusznie reagować, kiedy Doda opowiada o naprutych winem Apostołach, a Nergal drze na scenie Pismo Święte z okrzykiem „żryjcie to g****o”. Być może o koncercie w gdyńskim klubie Ucho rzeczywiście nikt by się nie dowiedział, gdyby nie cyrk rozkręcony Ryszarda Nowaka. Być może zawiniliśmy także my, dziennikarze prawicowych mediów, poświęcając tyle miejsca na łamach naszych pism/portali panu Adamowi Darskiemu, co de facto było tylko wodą na jego młyn i podbijało jego popularność. Ale z drugiej strony – czy mogliśmy milczeć, kiedy taka osoba, zamiast ponieść karę, powołując się na wolność „artystycznego wyrazu” jest promowana w telewizji publicznej? Całym sercem jestem przekonana, że nie. Dlatego, że prócz nauki o nastawianiu drugiego policzka, Jezus zostawił też inny przykład, kiedy rozwścieczony przepędził kupców ze świątyni. „Gorliwość o dom Twój pożera mnie” - czytamy w Księdze Psalmów. I taką samą gorliwością powinniśmy się kierować w kontekście krzyża – najważniejszego symbolu wiary chrześcijańskiej.

 

Ale pisząc gorzkie słowa o winie nas, katolików, kierowałam się pamięcią o wydarzeniach na Krakowskim Przedmieściu z sierpnia 2010 roku. To wtedy zaczęło się instrumentalne wykorzystywanie znaku chrześcijaństwa, i to przez polityków wszystkich frakcji bez wyjątku. I to dokładnie wtedy Kościół w postaci warszawskich hierarchów pozostawił ten krzyż samemu sobie. Osobiście byłam zdania, że w tym samym momencie, kiedy pod Pałacem Prezydenckim doszło do profanacji krzyża, powinien on zostać stamtąd zabrany. Bez jakiejkolwiek dyskusji, że jest upamiętnieniem tego czy tamtego, albo formą zastępczą dla pomnika, na który nie godzą się warszawskie władze. Krzyż nie jest żadnym erzacem i nigdy nie będzie. Jednak, nie umiejąc znaleźć wyjścia z tej sytuacji, z jednej strony broniąc krzyża pod Pałacem, a z drugiej – pozwalając na to, by był szargany, sami przyłożyliśmy rękę do tego, że dziś jakaś kretynka kładzie się na krzyżu nago.

 

„Zamiast walczyć z Krzyżem, może warto odnaleźć w nim to, co jest nam bliskie?" - napisali „artyści” z The Krasnals. Oczywiście, nie warto walczyć z krzyżem, bo z nim nikt nigdy nie wygra (a nawet jeśli, to pozornie, tylko na chwilę). Nie ma co walczyć ze znakiem, który sam w sobie jest znakiem zwycięstwa. Ale ja nie znajduję w krzyżu niczego, co byłoby mi bliskie z tym, co odnaleźli obrazoburcy z The Krasnals. Bo nic takiego wspólnego nie ma.

 

Marta Brzezińska