„Liczni obserwatorzy, zarówno na Ukrainie, jak i za granicą, zdążyli już nazwać rozejm w Mińsku porażką Ukrainy i osobistą klęską prezydenta Petra Poroszenki. Nie spieszyłbym się z wyciąganiem wniosków, choćby dlatego że Władimir Putin może w każdej chwili wznowić agresję przeciw Ukrainie, a wtedy nikt już nie będzie pamiętał o Mińsku” – pisze Witalij Portnikow, ukraiński publicysta, na łamach „Wyborczej”.

Jego zdaniem jeżeli rozejm rzeczywiście byłby przestrzegany przez obie strony, to wcale nie oznacza to klęski Kijowa, a zwycięstwa Moskwy. Putinowi nie chodzi bowiem wcale o kontrolę nad niewielkim obszarem, stanowiącym ok. 2 proc. terytorium Ukrainy. „Putin chce odwrócić bieg historii oraz zmusić rosyjskie społeczeństwo, by wyrzekło się europejskich aspiracji i zrezygnowało z prób zbudowania demokratycznego państwa - przeciwieństwa obecnej, marginalizującej się, upadającej Rosji. Celem aneksji Krymu było powstrzymanie Ukraińców po Majdanie. Z tego właśnie powodu w "krymskim przemówieniu" prezydenta znalazła się wzmianka o ‘Noworosji’” – twierdzi publicysta.

Wyjaśnia, że według niektórych kremlowskich ideologów „Noworosja” miałaby objąć w zasadzie cały wschód Ukrainy. Tymczasem jak dotąd Rosjanie nie stworzyli na terenie samozwańczych republik ludowych „nawet quasi-państwa”. Użyty w mińskim protokole zwrot o „tymczasowym samorządzie lokalnym” nie oznacza „federalizacji”, na co naciskał jeszcze niedawno Władimir Putin. „Co znamienne, przedstawiciele Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej zmuszeni byli złożyć podpisy pod protokołem bez zaznaczenia swych stanowisk obmyślonych dla nich w siedzibie FSB na Łubiance” – pisze Portnikow.

Jego zdaniem jeżeli Moskwa podejmie próbę odbudowy terenów, na których chciałaby zbudować „nowe Naddniestrze na Ukrainie”, to przybliży to „upadek nieodpowiedzialnego reżimu Władimira Putina, co w ostatecznym rozrachunku jest istotniejsze dla bezpieczeństwa Ukrainy niż dwa procent jej terytorium.”.

Według publicysty pokój, nawet kruchy i nietrwały, jest zwycięstwem Kijowa, nie Putina. „Kreml nie ma już żadnych argumentów oprócz siły militarnej. Jeśli reżim Putina zakończy wojnę – zginie” – kończy Portnikow.

bjad/wyborcza.pl