„Wczorajszy wieczór (niedziela, 22.02.2015r. – przyp. red.). Godzina 23.05. Dźwięk telefonu odrywa mnie od mrugającego kolorowymi reklamami bajecznych wycieczek do „ciepłych krajów telepatrzydła – pisze Małgorzata Mikayelyan. – „Małgonia to ty?”- spazmatycznie płaczliwy głos w słuchawce wybudza mnie z przyjemnego letargu bezmyślowego. Głos należy do koleżanki mojej mamy – opisuje swoje niecodzienną rozmowę, która jest jak zły sen.

Wróćmy zatem do głosu w słuchawce, dzwoniła Irenka Wróbel lat 84, mieszkająca od czasów powojennych w Sochaczewie (rodem z Warszawy). Potwierdzam zaskoczona: -„Tak. Co się stało ciociu (od 35 lat tak ją nazywam)” -Bełkotliwa lawina chaotycznych sylab przerywanych szlochem nie pozwala mi zrozumieć sensu przekazywanych informacji. Po ok.5 minutach udaje mi się ją uspokoić na tyle, by dowiedzieć się w czym rzecz.

Irenka ma zostać ” oddelegowana” do przytułka w Kutnie wbrew swojej woli. Syn Irenki, człek ok.60-letni,dobrze sytuowany,rodzinny postanowił pozbyć się mamusi, bo stara i bezużyteczna. Irenka ma swoje mieszkanie, które nieopatrznie aktem darowizny przekazała wnusiowi. Wnusiu mieszka z teściami w olbrzymim domu, ale warunki dla niego mało komfortowe – śmierdzi chodowaną trzodą i pomagać każą. Wnyczuś chce mieszkanie babci, które zamieni na większe, gdzie będzie rozwijał się duchowo i rodzinnie. Niestety babka jak na złość nie chce umrzeć, a i sprawna jakoś nadnaturalnie. Synuś ma upoważnienie do konta matki, więc Irenka i pieniędzy nie ma, bo wymyśliła, że zakupi bilet i przyjedzie do nas, do Piotrkowa.

Czyli babcia na „gigańcie”.

Kochany synuś i wnuczuś już trzykrotnie próbowali ją ubezwłasnowolnić. Niestety sąd nie dał się omamić rodzince. Co za pech. Więc umieszczą ją w przytułku. Irenka w mieszkaniu ma bojler elektryczny do grzania wody na np. kąpiel. Odłączyli jej. Ma kuchnię gazową na butlę. Butlę też odłączyli. Zabrali pościelowe, kołdry, itd. Zgłosili do opieki społecznej, że nie daje sobie sama rady, że brudas, niechluj. Synuś raz na kilka dni zaopatruje jej lodówkę, bo sama to za dużo „żre” i trwoni pieniądze. Obiady jej zamówił z dowozem. Jak ostygnie takie jedzonko to Irenka grzeje je na kaloryferze.

Przerażona, i na skraju wyczerpania psychicznego, pytamnie w ten niedzielny wieczór: -„Co oni chcą ode mnie? Dlaczego nie dają mi żyć?”- z płaczem dopytuje mnie. Opieka, dzisiaj zbiera opinię od Synusia i Wnuczusia o Irence. Irenka nie ma szans na…. przetrwanie w świecie szakali. Przeżyła wojnę, powstanie w Warszawie i nigdy nie wpadłoby jej do głowy, że najgroźniejszym wrogiem okażą się….. własne „dzieci”.

Głos Irenki łamiąc się, prosi: – „Małgonia zrób coś! Pomóż! Błagam zabierz mnie stąd!” – Głos w słuchawce milknie. Wychodzę do łazienki. Łzy mimowolnie nabiegają do oczu. Jedna, wolno spływa po policzku. Łza bezsilności. Patrząc w lustro rzucam przekleństwo na zwyrodniałe dzieci Irenki, w imię matczynej bezbronności i krzywdy. Tylko tyle mogę.

Małgorzata Mikayelyan

Źródło: http://pressmix.eu/