Marta Brzezińska-Waleszczyk: Siódmego września zakończyły się wybory parlamentarne w Australii, w których miażdżącą porażkę odniosła Partia Pracy. Co oznacza koniec sześcioletniej epoki rządów laburzystów?

Br. Marcin Radomski OFM Cap: Oznacza bardzo wiele dla Australii ale nie tylko. To sygnał dla świata polityków, czego mają się obawiać i jaki styl jest ostatecznie ważny w życiu społeczno-politycznym. Koniec rządów laburzystów to przede wszystkim sygnał, że partia niemająca stabilnej osobowości nie może być godna zaufania. Tak działo się z tą partia od 2010 roku. To jest w pewnym sensie owoc ich niestabilności. Ale nie tylko to. Zdecydowana wygrana koalicji na czele z Abbottem to kwestia postawienia akcentu na gospodarkę z niskimi podatkami, kontrola budżetu (jakże to podobne to sytuacji w Polsce!), nastawienie na rozwój rodziny, także poprzez uwolnienie jej z tzw. "carbon taxes", czyli swoistego podatku od zanieczyszczenia środowiska, nastawienie na pomoc w rozwoju małych przedsiębiorców i tworzenie nowych miejsc pracy, reforma ochrony zdrowia z akcentem na zaangażowanie lokalnych władz w tworzenie struktur, akcent na edukację, oraz bardzo ciekawa kwestia związana z emisja CO2 nie poza granicami kraju ale w samej Australii. Zdecydowanie podkreślam kwestię rodziny. W 1994 roku Tony Abbott powiedział, że trzeba wspierać rząd, który stoi za rodziną operując konkretami, a nie frazesami! Koniec rządów pana Kevina to także zmiana na ekonomię i społeczna moralność.

Wyborczy sukces odniosła koalicja Partii Liberalnej  i Partii Narodowej, na której czele stanął Tony Abbot (prawdopodobnie zostanie nowym szefem rządu). Co leżało u podstaw zwycięstwa frakcji liberalno-narodowej?

U podstaw tak zdecydowanego zwycięstwa niewątpliwie leży zmęczenie rządami socjalistów i powrotem do historycznych korzeni. Liberal Party powstała w 1944. Ówczesny lider Robert Menzies (był premierem w latach 1939-41) uznał, że Australia zasługuje na coś więcej niż tylko powojenny plan według socjalistów. Tak powstała opozycja. Myślę, że ludzie po wielu latach rządów nowoczesnych socjalistów widzą, że to nie prowadzi do pełni szczęścia. Swoisty polityczny efekt jojo w dobrym guście.

Na czym polega fenomen Abbota? Odnosi sukces w kraju, który przecież uznawany jest za ateistyczny.

Fenomen Abbotta polega na jego stałym i konsekwentnym myśleniu o polityce, ekonomii i rodzinie. Od 1994 roku ma stałe poglądy i je realizuje. To wzbudza zaufanie i daje poczucie stabilności. Pamiętam, jak byłem kapelanem na Uniwersytecie w Sydney i młodzież bardzo go popierała, bo był konserwatywny, a przez to wyraźny w sowich poglądach, prorodzinny, przeciw aborcji, przeciwny związkom partnerskim. Wszyscy płynęli z nurtem, a on nie! To było dla młodych pociągające. Dziś są polityczne owoce. Sytuacja podobna obecnej w Polsce. Posłowie Gowin, Żalek, Godson, Kowal - to są postaci, które pokazują, że mają plan i że nie interesuje ich styl zdechłej ryby. Wolą pod prąd. Nie z nurtem. I to jest piękne.

Mógłby Brat krótko scharakteryzować program koalicji liberalno-narodowej?

Po części o programie wspomniałem na początku. Najważniejsze są trzy rzeczy: Rodzina, rozwój małych przedsiębiorstw oraz obniżenie podatków, co ma wzmocnić działalność przedsiębiorców krajowych.

Co w tym programie jest najistotniejsze z punktu widzenia Kościoła?

Myślę, że dla kościoła każdy z tych trzech elementów jest ważny. Jednak z akcentem na rodzinę. Warto wspomnieć, że w sondażu z października 2012 roku partia pracy była pewnym zwycięzcą, o ile będzie wspierać małżeństwa homoseksualne. Tak też zrobili za głosem sondaży. Jaki efekt? Dziś są partią przegraną. Pokazuje to, że jednak są granice wolności i stawia je natura oraz moralność, i to właśnie chrześcijańska, a nie politycy. Warto wspomnieć po raz kolejny, że Tony Abbott był i jest zdecydowanym przeciwnikiem takich małżeństw. Dla mnie przykład Australii i tego, co tam się wydarzyło w świecie politycznym, jest znakiem, że w Polsce takie zmiany też są możliwe.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk