Specjalnie dla nas publicysta Piotr Zaremba komentuje, dlaczego nie doszło do porozumienia między PiSem a partiami Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina.

Myślę, że ta pierwotna propozycja, żeby podzielić się miejscami na listach w stosunku do wyniku wyborów europejskich - 32:4:3 była bardzo sensowana. Ona była wysunięta także ze strony Kaczyńskiego i była już z Gowinem dogadana. Później nastąpiło jakieś cofnięcie się w tych negocjacjach, PiS bardzo się uszczelnił. Wydaje się, że Jarosław Kaczyński wycofał się z tego projektu na skutek oporu swoich działaczy, posłów, szefów regionów, etc. Oni do niego przychodzili i przekonywali go, żeby nie szedł na ustępstwa, gdyż obawiają się, że jeżeli się wpuści tych polityków na listę PiS-u, to dla pisowców, dla tego „prawowiernego”, zasadniczego PiS-u miejsca już nie starczy.

Propozycje Gowina były bardziej wyważone i co najważniejsze, początkowo akceptowane przez Jaroslawa Kaczyńskiego. Trzeba mieć tu też na uwadze, że w przypadku relacji Kaczyńskiego z Ziobrą jest obecny element odwetu, w relacji z Gowinem tego nie ma. Zbigniew Ziobro bez wątpienia formułuje daleko idące roszczenia, aby we wszystkich okręgach wyborczych Solidarna Polska dostała czwarte miejsca na liście. Kaczyński słusznie więc obawia się perspektywy, że ze wspólnej listy wyłoni się dodatkowe ugrupowanie w Sejmie, działające niezupełnie zgodnie z linią PiS-u.

Ale Kaczyński ma jeszcze inny dylemat - jeżeli udałoby mu się Ziobrę i Gowina przyłączyć do siebie, to oni by na pewno startowali w wyborach prezydenckich. Dla PiS-u byłby to poważny problem, choć sam Kaczyński nie chce startować. Prawdopodobie ten kandydat, który zostanie wysunięty, nie będzie tak charyzmatyczną postacią jak Ziobro czy Gowin. Zwłaszcza Ziobro mógłby w wyborach prezydenckich dostać dość dobry wynik. A taki dobry wynik może być z kolei punktem wyjścia do zawalczenia o dobre miejsce w wyborach parlamentarnych. Mniejsze partie zaś obawiają się, a dotyczy to zwłaszcza Solidarnej Polski, że w nagrodę za miejsca na listach, będą zależne od partii Kaczyńskiego.

Dylematy obu stron są moim zdaniem uzasadnione. Per saldo można powiedzieć, że brak porozumienia, skoro ani Solidarna Polska ani Polska Razem nie wezmą udziału w kongresie zjednoczenia prawicy, to skutek decyzji Prawa i Sprawiedliwości. A mam wrażenie, że te partie jednak są skazane na współpracę. Widać zresztą, że Jarosław Kaczyński ma takie poczucie, że chciałby wygrać wybory sejmowe i że wolałby mieć 40 proc. wynik niż 32 proc. Ale z drugiej strony, ci liderzy też chyba sobie uświadomili, że takie całkowicie samodzielne wypłynięcie jest bardzo trudne. Dlatego Ziobro był dość ustępliwy. Nawet jeśli postawił wygórowane warunki dotyczące miejsc na listach, to gotów był nie kandydować do Sejmu, a to wydaje się być bolesną decyzją dla kogoś, kto był liderem partyjnym.

W tej chwili moim zdaniem nastąpi pewne zamrożenie po tym załamaniu się negocjacji. Myślę, że ten temat wróci po wyborach samorządowych. Na pewno, jeśli zjednoczenie partii prawicowych miałoby się powieść, to obie strony musiałyby trochę odpuścić. Liderzy tych dwóch mniejszych partii musieliby uznać, że są o wiele słabsi, że koalicja to trochę ratowanie ich wizerunku politycznego. Natomiast Kaczynski musi się wyzwolić z oglądania się na własnych posłów, bo oni myślą kategoriami bardzo doraźnymi, a tu jest stawką zwycięstwo prawicy w następnych wyborach. Politycy PiS-u powinni sobie uświadomić, że jeśli wyślą taki komunikat do wyborców, że się otwierają i poszerzają, to na pewno będą mieć wyższe wyniki.

not. ED