Zgodnie z art. 186 Konstytucji RP, Krajowa Rada Sądownictwa „stoi na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów”.

Po skrajnie niezrozumiałym i surowym wyroku sędziego Wojciecha Łączewskiego na byłe kierownictwo CBA, Mariusza Kamińskiego i jego współpracowników, jako członek KRS-u, spytałam 15 kwietnia członków Rady jak rozumieją „niezawisłość sędziowską”. Czego konstytucyjnie „strzeże” KRS?  Prosiłam o przystępne wyjaśnienie zdezorientowanej opinii publicznej, jaka jest treść „niezawisłości” sędziego? Czy są i jakie jej granice? Czy może żadnych granic tu nie ma, a niezawisłość sędziego jest absolutna i nienaruszalna? Czy „niezawisłość” to tylko niejasny parawan dla niekontrolowanej, niekiedy aroganckiej i krzywdzącej dowolności sędziów wobec bezbronnych adresatów ich wyrokowania. Liczne ostatnio, krzywdzące wyroki niekontrolowanych sędziów, oburzające swą stronniczością opinię publiczną, wpisują w państwowo legalizowaną przemoc wobec obywateli, a nawet odbierane są jako przejaw zemsty na politycznych przeciwnikach środowisk z którymi orzekający sędzia wyraźnie niekiedy sympatyzuje. Podobnie działa zresztą państwowy aparat skarbowo – podatkowy.

            Konstytucja w artykule 178 definiuje „niezawisłość” sędziego formalnie jako: „podleganie tylko konstytucji i ustawom”. Jednak to, w oczywisty sposób, nie wyjaśnia problemu skrajnie krzywdzących i niesprawiedliwych wyroków „niezawisłych” sędziów. Sędziowie PRL-u też byli „niezawiśli” i zgodnie z ówczesną Konstytucją z 1952 roku i ustawami mordowali opozycję polityczną dokonując sądowych zbrodni w majestacie prawa. Czy więc uczciwe, sprawiedliwe wyrokowanie pozostaje w konflikcie z sędziowską „niezawisłością”, czy też właśnie powinno być elementem „niezawisłego orzekania”.

            Formalna „niezawisłość” tworzy ramy orzekania przez sędziego, ale ważniejsza jest przecież treść, kryteria, wartości moralne i etyczne kierujące „niezawisłym sędzią”, a na to, ani konstytucja, ani procedury powoływania sędziów, nie zwracają uwagi.

U kandydata na sędziego ocenia się stopnie ze studiów, z aplikacji, datę urodzenia, przebieg pracy, odbyte szkolenia, ewentualnie publikacje, zaświadczenie o niekaralności, jednozdaniowe, ogólnikowe zaświadczenie o stanie zdrowia fizycznego, czasem równie ogólnikowe zaświadczenie o stanie zdrowia psychicznego oraz różne liczne statystyki szczegółowe dotyczące pracy (terminowość, „efektywność”, „stabilność”, itp.), a także ewentualnie oświadczenie lustracyjne. Dotychczasową pracę kandydata na sędziego (tj. referendarza, asystenta sędziego, pracownika administracji urzędniczej, radców, adwokatów czy prokuratorów) charakteryzują także w swych opiniach wyznaczeni sędziowie, tzw. wizytatorzy, z punktu widzenia także tylko formalnego (statystyki, zakres wiedzy itp.). Ich oceny kończy formułka „spełnia formalne wymogi, by objąć stanowisko sędziego”.

            A formalne tylko kryteria wyboru na stanowisko sędziego nie są jednak wystarczające. Aby orzekać sprawiedliwie nie wystarczy bowiem podlegać jedynie prawu i spełniać jego formalne wymogi. Konieczna jest przede wszystkim podległość sumieniu, prawemu sumieniu, które jest fundamentem sprawiedliwego, niezawisłego orzekania.

Podleganie prawemu sumieniu rozumiane jako podległość i wierność uznanym zasadom moralnym i etycznym, jako zdolność rozróżniania dobra od zła, jako zdolność oceny własnego postępowania, jako zgodnego, bądź nie, z przyjętymi normami moralnymi.

Pytanie jednak, jak zbadać czy kandydat na sędziego ma prawe, czy nieprawe sumienie? Czy badać życiorysy? Czy robić testy? Nie wiem jak to zrobić. Z pewnością jednak, brak moralnego fundamentu zmienia sędziego w bezkarnego krzywdziciela innych, w „sądowego przestępcę”, chowającego się za prestiżem urzędu, za niejasnym pojęciem „niezawisłości” orzekania, oczekującego niemal boskiej czci. Czy można mieć pełne zaufanie do osób wychowanych w środowiskach dawnych służb bezpieczeństwa, milicji i dyspozycyjnych sędziów?

            Moje pytania o sens, treść sędziowskiej „niezawiłości” spotkały się na posiedzeniu Rady z ostrą reprymendą ze strony I Prezesa Sądu Najwyższego, prof. Małgorzaty Gersdorf, która skarciła mnie jako pracownika naukowego za wpisywanie się w „publicystyczną nagonkę polityczną na sądownictwo”. Oświadczyła, iż: „każdy wie, na czym polega niezawisłość” oraz, że „nie jesteśmy przygotowani, by filozoficznie się wypowiadać na posiedzeniu Rady, na temat moralnych wartości” i aby „w ogóle zakończyć dyskusję na ten temat”. Od Przewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa prof. Romana Hausera otrzymałam jego artykuł o konstytucyjnej zasadzie niezawisłości sędziego. Kilku jeszcze sędziów Rady broniło sędziego W. Łączewskiego, chwaląc jego „niezawisłość” i odwagę, a nawet łagodność, bo za przestępstwa urzędnicze dał „tylko” 3 lata bezwzględnego pozbawienia wolności, chociaż mógł dać 8 lat (taka jest maksymalna wysokość kary za te przestępstwa).

Dyskusji o granicach i treści „niezawisłości” nie było. Rada bezpiecznie zdecydowała zorganizować na ten temat – jesienią – konferencję naukową i podtrzymała uchwałą wcześniejsze stanowisko prezydium KRS-u z 2 kwietnia 2015 „w związku z niektórymi komentarzami po wyroku sądu >>w sprawie byłego kierownictwa Centralnego Biura Antykorupcyjnego<<”.

Rada potrzymała więc pogląd, iż: „sądy stoją na straży demokracji, są niezależne, a sędziowie niezawiśli i niepodatni na naciski czy wpływy polityczne. Sugerowanie orzekania przez sędziów na „zamówienie” jest całkowitym brakiem odpowiedzialności za prawidłowe funkcjonowanie demokratycznego państwa (…). Działalność taka zasługuje jedynie na zdecydowany sprzeciw (…). Podważanie autorytetu sądów godzi w fundamenty demokratycznego państwa”.

I tak się skończyła w Krajowej Radzie Sądownictwa „sprawa” mego pytania o treść i granice niezawisłości sędziowskiej. Problemem są więc, zdaniem członków KRS, nie niesprawiedliwe wyroki, lecz antyustrojowe ataki polityczne na sędziów takie wyroki wydających. Pytania o moralne, weryfikowalne kryteria, którym winni odpowiadać kandydaci na sędziów okazały się „zbyt filozoficzne”.

Osobiście jednak mimo mego 40- letniego stażu w obszarze prawa, nadal nie rozumiem orzeczeń wielu sędziów, którzy przed oburzeniem opinii publicznej chronią się za „sędziowską niezawisłością”. Trzeba jednak się zgodzić z poglądem, iż funkcja sędziego nie może być pierwszą poważną pracą młodego prawnika.

Sławni, młodzi, doświadczeni (?) życiowo (?) i zawodowo (?) sędziowie I. Tuleya i  W. Łączewski śmiało rozprawiający się z polityczną opozycją, określeni zostali przez środowiska obecnej władzy jako prawdziwe niezawisłe „wilki” polskiego wymiaru sprawiedliwości. Ale, znając bajkę o „Czerwonym Kapturku” nie chciałabym się znaleźć ich łapkach.

Krystyna Pawłowicz