Marsze Pegidy odbywały się jak dotąd co poniedziałek. Nie dziś. Zgromadzenie odwołano, bo istnieje ryzyko zamachu islamskich terrorystów. Według niemieckich mediów  terroryści grozili jednemu z głównych organizatorów Pegidy, Lutzowi Bachmannowi. Decyzję o odwołaniu marszu obwieściła drezdeńska policja, wywołując zarazem falę krytyki – i to nawet wśród przeciwników antyimigranckiej retoryki.

Wielu niemieckich polityków podkreśla, że decyzja o odwołaniu marszu jest aktem tchórzliwym i swoistą kapitulacją przed terrorem. Policja twierdziła wprawdzie, że zagrożenie zamachem było wysokie i konkretne, jednak także w opinii lewicy zakazanie marszu jest poważnym ograniczeniem wolności słowa.

Przykładowo prominentny polityk „Zielonych” Anton Hofreiter nie ukrywa, że uważa Pegidę za ruch „obrzydliwy”. W kontekście decyzji policji z Drezna stwierdził jednak, że „nasze urzędy muszą pracować nad tym, by można było głosić nawet takie obrzydliwe poglądy”. Podobnego zdania jest rzecznika „Lewicy”, Ulla Jepke, podkreślająca konieczność zagwarantowania wolności słowa.

Policja tłumaczy jednak, że chodziło tu o bezpieczeństwo „wielu ludzi”, którzy mogliby ucierpieć w przypadku zamachu i z tego względu uważa swoją decyzję za uzasadnioną.

Innego zdania jest kanclerz Angela Merkel. "Jako kanclerz jestem głęboko zainteresowana w tym, żeby w każdym miejscu Niemiec mogłyby odbywać się demonstracje, niezależnie od tego, czy treść na nich głoszona mi się podoba, czy nie" - powiedziała. Wolność demonstracji nazwała "znaczącym dobrem", które "musi być chronione tak bardzo, na ile to możliwe". 

pac