PAWEŁ BEHRENDT

"NOWA KONFEDERACJA"

Zwycięstwo Donalda Trumpa może oznaczać trzęsienie ziemi w układzie sił w Azji Wschodniej. Swoją szansę dojrzały Chiny, jednak ich zdolność do zastąpienia USA w regionie nie jest taka pewna

Amerykański prezydent elekt zapowiedział, że odstąpi od Partnerstwa Transpacyficznego (TPP), jednego z filarów polityki pivotu zainicjowanej przez Baracka Obamę. Negocjacje nad kompleksowym porozumieniem, tworzącym największą na świecie strefę wolnego handlu, ruszyły już w lutym 2008 roku. W 2015 roku porozumienie zostało podpisane przez dwanaście państw: Australię, Brunei, Chile, Japonię, Kanadę, Malezję, Meksyk, Nową Zelandię, Peru, Singapur, USA i Wietnam. TPP jednak od samego początku budziło olbrzymie kontrowersje u wszystkich potencjalnych członków. Obawiano się „niezdrowej” konkurencji ze strony sygnatariuszy o niższych kosztach pracy, zalewu towarów czy wreszcie zbytniego uprzywilejowania amerykańskich koncernów, poprzez wymuszoną zmianę przepisów i wprowadzenie sądów arbitrażowych. Dlatego też negocjacje były kilkakrotnie zawieszane i wszędzie towarzyszyła im zażarta dyskusja.

Chińska alternatywa

Pierwszym poważnym sygnałem, że TPP znalazło się w niebezpieczeństwie była niechęć ze strony amerykańskiego kongresu i opinii publicznej. Porozumienie stało się jedną z kwestii poruszanych w kampanii prezydenckiej, przy czym jego przeciwnikiem był nie tylko Donald Trump, ale także Hillary Clinton, za której kadencji jako sekretarz stanu rozpoczęto negocjacje. Warto tutaj zauważyć, że jeszcze w 2012 roku zachwalała ona TPP jako wzorzec i „złoty standard” umów o wolnym handlu. W związku z taką sytuacją wiele państw, w tym sojusznicy Waszyngtonu – Wietnam i Singapur – przyjęło postawę wyczekującą, a chęć ratyfikacji umowy w obecnym kształcie deklaruje stale jedynie Japonia.

Przywódca ChRL wielokrotnie mówił o jeszcze szerszym otwarciu Chin na świat oraz woli do dzielenia się „owocami rozwoju”

TPP od początku miało służyć wzmocnieniu pozycji USA w regionie i ograniczeniu ambicji Chin. Także ta kwestia była dla wielu krajów Azji dyskusyjna. Już w dzień podpisania porozumienia, czyli 4 lutego 2016 roku, premier Japonii Shinzō Abe stwierdził, że liczy na rychłe dołączenie do umowy także ChRL. Trudno zresztą sobie wyobrazić pozostawienie największej gospodarki Azji Wschodniej poza taką umową. Te sprzeczne dążenia dały o sobie znać w połowie listopada na forum Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku (APEC) w Limie, kiedy wynik amerykańskich wyborów był już znany. Po zapowiedzi Trumpa pozostali sygnatariusze TPP mieli rozpocząć rozmowy w sprawie ratyfikacji porozumienia bez udziału Stanów Zjednoczonych, chociaż według powszechnej opinii ekonomistów mija się to z celem. Rozważano także rozpoczęcie negocjacji od początku, a według dziennika „The Australian” nawet dołączenie do układu Chin w miejsce USA. Dyskusyjne jest jednak, czy Pekin będzie zainteresowany takimi rozmowami, skoro posiada własną kontrofertę.

Chiny niemal od początku starały się przedstawić alternatywę dla TPP, występując w listopadzie 2011 roku z ideą Regionalnego Wszechstronnego Partnerstwa Ekonomicznego (RCEP – Regional Comprehensive Economic Partnership). Porozumienie miałoby objąć oprócz Chin jeszcze piętnaście państw, w tym: Indie, Japonię, Koreę Południową, Australię, Nową Zelandię oraz państwa ASEAN. Według doniesień medialnych zainteresowanie chińską propozycją wyraziły także Peru i Chile. Czy jednak Chiny będą w stanie wypełnić próżnię powstałą po ewentualnym odejściu Stanów Zjednoczonych?

RCEP jest w swoim założeniu dużo skromniejsze niż TPP. Porozumienie ogranicza się do zniesienia barier celnych i to nie wszystkich. Za pełną liberalizacją handlu opowiadają się Japonia, Australia i kraje ASEAN, z kolei Indie i Korea Południowa za bardziej protekcjonistyczną polityką. Sam Pekin proponuje trzystopniowe podejście i selektywne znoszenie barier, opierające się na już istniejących porozumieniach o wolnym handlu, co stoi w sprzeczności z deklaracjami Xi Jinpinga z Limy. Przywódca ChRL mówił tam o jeszcze szerszym otwarciu Chin na świat oraz zaawansowanej integracji gospodarczej regionu Azji i Pacyfiku oraz o budowie otwartych gospodarek. Zaznaczył przy tym, że jakiekolwiek plany handlowe o skali regionalnej powinny posiadać szerokie poparcie i – podobnie jak na wrześniowym szczycie G20 w Hangzhou – podkreślił wolę Chin do dzielenia się „owocami rozwoju”. Mimo takich deklaracji RCEP pozostaje w dużym kontraście do TPP, które – oprócz ingerencji w krajowe prawodawstwo – miało ambicję stworzyć ramy dla przyszłych umów handlowych, zawieranych przez Waszyngton na całym świecie. Niezależnie od tych rozważań Australia, Brunei, Japonia, Malezja, Nowa Zelandia, Singapur i Wietnam, ale również Peru, przystąpiły także do negocjacji nad RCEP.

Trump Pacific Partnership

Zdolność Chin do przejęcia roli Stanów Zjednoczonych jest jednak mocno dyskusyjna. Pierwszym powodem wskazywanym przez ekonomistów jest słaby jeszcze rozwój chińskiego sektora finansowego, niezdolnego do objęcia roli centrum, zrzeszającego państwa odpowiadające za około jedną czwartą globalnego PKB i 40% światowego handlu. Kolejną słabością Chin jest mała transparentność prowadzenia interesów, co utrudni głębszą integrację z bardziej uregulowanymi gospodarkami, choćby Australii czy Japonii. Pozostaje jeszcze kwestia polityczno-gospodarcza: azjatyckie państwa zaangażowane w TPP widziały w nim szanse na zrównoważenie wpływów Chin, a w przyszłości zapewne ujęcie ich w pewne ramy. Trudno się jednak spodziewać, aby Pekin dobrowolnie dał sobie nałożyć jakąkolwiek uprząż...

CZYTAJ WIĘCEJ NA ŁAMACH "NOWEJ KONFEDERACJI"