Patriotyzm. To słowo, które w ostatnich dniach było na ustach wielu. Czy jednak jest możliwe, aby wszyscy Polacy, którzy różnią się od siebie, czasem bardzo, światopoglądem czy pomysłami na przyszłość kraju, rzeczywiście wyróżniali się postawą prawdziwie patriotyczną? Dobre pytanie. Wobec tego, czy istnieje może jakieś kryterium, które pozwalałoby odróżnić prawdziwego patriotę od pozornego?

Postanowiłem podjąć się próby odnalezienia odpowiedzi na te trudne pytania, zwłaszcza, że po różnego rodzaju marszach patriotycznych, tych spokojnych i tych burzliwych, kiedy wiele osób jest wzburzonych emocjonalnie, właściwy osąd postawy patriotycznej może być znacznie utrudniony. A przecież oczywistym jest, że ta postawa powinna uwidaczniać się każdego dnia, a nie od święta, toteż sam fakt spokojnego lub burzliwego marszu nie może jeszcze definitywnie rozstrzygać o tym, czy ktoś patriotą jest, czy też nie. Jednak trzeba tu jasno powiedzieć, że jakiekolwiek akty agresji czy wandalizmu, bez względu z czyjej są winy, jako głupie z natury, są godne potępienia i domagają się zadośćuczynienia ze strony sprawców.

Dlatego, nie ograniczając się jedynie do wydarzeń z ostatnich dni, chciałbym spojrzeć nieco szerzej na problem patriotyzmu, a jako kryterium rozstrzygające o prawdziwości tej postawy, wziąłem fragment trudnej historii narodu wybranego, spisanej na kartach Pierwszej Księgi Machabejskiej. Jest takie powiedzenie, że „historia jest nauczycielką życia”. Ta Księga, oprócz tego, iż dla katolików jest natchnioną przez Boga, jest również księgą historyczną, a już po lekturze pierwszych rozdziałów tekstu okazuje się, że także dzisiaj może nas ona wiele nauczyć.

UPADEK OBYCZAJÓW

Po śmierci Aleksandra Wielkiego władze nad kilkoma narodami, w tym nad Izraelem, przejął król Antioch IV Epifanes. Tenże król rozkazał swym poddanym: Wszyscy mają być jednym narodem i niech każdy porzuci swoje obyczaje (1Mch 1, 41n). Żyjemy dziś w zjednoczonej Europie. Nie twierdzę, rzecz jasna, że jesteśmy jej poddani i znajdujemy się pod jej panowaniem. Jednak ta Europa, która pierwotnie miała, poprzez współpracę gospodarczą państw członkowskich, zapewnić pokój, stabilizację i rozwój, zwłaszcza po tragedii II wojny światowej, pomimo wielu zalet wciąż płynących z integracji, zaczyna ujawniać coraz więcej symptomów nieco przypominających Antiocha IV. Przykład? Porzucenie kultury i wartości chrześcijańskich.

Wiemy, że jednym z ojców – założycieli zjednoczonej Europy był Robert Schuman, a wartości chrześcijańskie tejże wspólnoty były czymś charakterystycznym. Nic dziwnego, wszak Robert Schuman to dziś kandydat na ołtarze, jego proces beatyfikacyjny trwa. Obecnie jednak, dla wielu państw członkowskich nie jest żadnym problemem radykalne odcięcie się od tychże wartości, jakby kraje Europy niczego im nie zawdzięczały. Nie twierdzę, że każdy Europejczyk winien być chrześcijaninem, ale przynajmniej powinien być świadomy, w czyje dziedzictwo się wpisuje.

Przekładając to na nasze polskie realia, sprawa ta jest jeszcze wyraźniejsza. Bo czy można się odciąć od chrześcijańskich korzeni, które są konstytutywnym elementem polskiej tożsamości, o czym świadczą, żeby daleko nie szukać – krzyże na grobach żołnierzy poległych za nasz kraj; czy można się od nich definitywnie odciąć, co więcej, ukazywać je jako coś złego, podejmując walkę z obecnością krzyża w miejscach publicznych i profanowanie ich w galeriach „sztuki”, podczas gdy na grobach ludzi, którym zawdzięczamy naszą wolność i niepodległość, postawione są takie sami znaki; czy prezentując tego typu postawy można być patriotą? Rozumiem, że ktoś powie o tzw. neutralności światopoglądowej, a mówiąc prościej, o postulacie prymatu ateizmu (czyli wiary w nieistnienie Boga) nad chrześcijaństwem. Tylko co my właściwie, jako naród, zawdzięczamy tzw. światopoglądowej neutralności? Czy nie jest to przypadkiem poprawny politycznie slogan zubażający patriotyzm i utrudniający rozsądne myślenie?

No ale, jak „król Antioch” odgórnie zaleca wycięcie korzeni, to musi mieć rację. I tak jak w kraju Machabeuszy byli, tak i w naszym są poplecznicy „króla”, jego „światłej” myśli i nowoczesnych postaw. Króla, który gardzi nimi i ich rodakami. Antioch okazał to okrutnie profanując jerozolimską świątynię, a dzisiejszy „król” okazuje to zuchwałym lekceważeniem sprawy katyńskiej, uznając siebie (wyrokiem strasburskiego trybunału) za zupełnie niekompetentnego w sprawie wyjaśnienia zbrodni na świętej pamięci żołnierzach pomordowanych w Katyniu w 1940 r. Natomiast uważa się za całkowicie kompetentnego, kiedy narzuca innym homo- i gender ideologię, za pomocą finansowych kar. A co na to królewscy poplecznicy? Podobnie jak w czasach Machabeuszy, tak i w naszych, postępowanie króla w ich mniemaniu uchodzi za dobre (1 Mch 1, 13).

Wszyscy mają stać się jednym narodem… Jeden naród ma jeden wspólny język, obok którego mogą, oczywiście, istnieć jakieś pomniejsze, lokalne. W naszym przypadku należałoby się zapytać, czy język polski jest wciąż naszym narodowym, czy staje się pomału lokalnym na rzecz innego? Patrząc na zmianę szkolnych lektur, gdzie subtelnie wyprasza się autorów polskojęzycznych i coraz śmielej zaprasza się np. anglojęzycznych (jak Agatha Christie, Arthur Conan Doyle, Ursula Le Guin); zauważając, jak coraz więcej nazw rodzimych firm, kierunków studiów, reklam i bilboardów jest w języku innym niż polski (np. ten reklamujący Szczyt Laureatów Pokojowej Nagrody Nobla), to nawet mieszkaniec stolicy (!) może dojść do wniosku, że językiem, jakim każdy Polak władać powinien, jest… angielski.

PRZEKUPSTWO

Oczywiste, iż wobec tak zmasowanej fali wyjaławiania tożsamości narodowej, powstaną opozycjoniści. Tacy na miarę Matatiasza czy Judy Machabeusza. Mówiąc prościej, patrioci, niezgadzający się z powyższymi, obcymi kulturowo, trendami, a zabiegający o troskę nad własnym dziedzictwem narodowym. A wiec, sprzeciwiający się ograniczaniu lekcji historii, jak również jej przekłamywaniu, protestujący wprowadzeniu obyczajów sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem, a także niezgadzający się na obecność wśród polskich elit ludzi aktywnie współpracujących z poprzednim systemem, którzy po 1989 roku nadzwyczaj miękko wylądowali na intratnych stanowiskach lub, dzięki starym znajomościom, wskoczyli na nie później.

Zatem, jak spacyfikować ten „ruch oporu”, a jeszcze lepiej, jak go pozyskać? Najlepiej przekupić. Ty jesteś zwierzchnikiem sławnym i wielkim w tym mieście (…). Wykonaj zarządzenie króla, a ty i twoi synowie będziecie należeli do królewskich przyjaciół, ty i twoi synowie będziecie zaszczyceni darami w srebrze i złocie oraz innymi podarunkami (1 Mch 2, 17b – 18). Będziecie ładnie nazwani nowoczesnymi, postępowymi i stawiani innym jako przykład walki z zacofaniem, a może nawet dostaniecie jakieś ekstra „królewskie” (np. unijne) fundusze albo dobre posady w służbie społeczeństwu, np. w jakimś państwowym urzędzie czy stowarzyszeniu.

A co, jeśli współcześni obywatele na miarę Matatiasza czy Judy postanowią inaczej? Najpierw trzeba ich zmarginalizować, żeby nie „psuli” reszty społeczeństwa. Pokazać, jako coś skrajnego, bo skrajne dla Polaka oznacza niedobre. Zatem, trzeba ich nazwać np. homofobami, nacjonalistami albo, jeszcze lepiej, faszystami. To powinno na początek zniechęcić innych do przyłączenia się do nich. Jednak w żadnym wypadku nie mogą być nazywani patriotami, bo ten termin ma kojarzyć się tylko z przyjaciółmi „króla”, stanowiącymi główny, postępowy nurt. Pytanie brzmi, czy taki patriotyzm jest prawdziwy? Pierwsza Księga Machabejska pokazuje coś innego…

MORDOWANIE DZIECI

Co jeszcze wyróżniało Antiocha IV Epifanesa? Oprócz prześladowania ludności, nade wszystko brutalne, a co gorsze - zgodne z prawem mordowanie małych dzieci, wieszanych na szyjach własnych matek. Dlaczego? Ponieważ miały skazę – były obrzezane (zob. 1 Mch 1, 60n; 2 Mch 6, 10). Niestety, ciąg dalszy dzieciobójczej mentalności ma miejsce także i dzisiaj. Jeżeli któreś z małych, nienarodzonych jeszcze dzieci ma jakąś skazę, tym razem rozwojową, np. zespół Downa, można je zgodnie z prawem uśmiercić. A jakie podaje się argumenty? Zamiast racjonalne - emocjonalne, mające wzbudzić litość… rzecz jasna, nie dla dziecka. Mówi się, że nie można zmuszać matek do tak trudnego zadania, jakim jest wychowanie chorego dziecka, a to przecież strasznie przewrotne tłumaczenie. Matka, która zabija, staje się ofiarą, a zabijane dziecko katem, bo to z jego powodu cały ten dramat. Oczywiście, o czymś takim jak „okno życia”, gdzie w parę sekund można oddać dziecko i zarazem zrzec się praw rodzicielskich, nikt nie wspomina, a przecież są one obecne w każdym większym mieście naszego kraju! Zatem, gdzie tu zmuszanie do wychowania? Czy patriotyzm może być postawą pozwalającą na zabijanie niepełnosprawnych Rodaków?

SŁUCHANIE NARODU

Ostatnią rzeczą jest sprawa słuchania głosu narodu. Juda Machabeusz stał się prawdziwym mężem stanu nie tylko dlatego, ponieważ był świetnym dowódcą i wojownikiem, ale także dlatego, bo słuchał, co trapi jego rodaków (zob. 1 Mch 5, 9 – 17. 24 – 35). Solidarność z własnym narodem jest nieodłącznym elementem patriotyzmu (zob. definicja patriotyzmu pod artykułem). A czy dzisiaj możemy mówić o solidarności z własnym narodem, który ostatnio, ponownie zresztą, w liczbie kilkuset tysięcy podpisów jego obywateli, zwrócił się z prośbą o ograniczenie prawa aborcyjnego; prośbą, która błyskawicznie trafiła do kosza? Rozumiem, iż każdy człowiek ma prawo mieć własne zdanie w tej sprawie, ale jak można potraktować głos tak ogromnej liczby własnych rodaków z aż tak wielkim lekceważeniem, a niekiedy wręcz z agresywnością?

Podobnie wygląda sprawa odrzuconego niedawno wniosku o referendum m. in. w sprawie posyłania sześciolatków do szkół. Tu prawie milion polskich podpisów wylądowało w koszu. Czy tak wygląda w praktyce solidarność z własnym narodem? Jeśli brakuje dziś mężów stanu, to właśnie dlatego, że brakuje woli słuchania głosu narodu. A przecież już sam szacunek do rodaków wymaga tego, aby przynajmniej raz jeszcze te postulaty dogłębnie przeanalizować. Bo jeśli naród tych rzeczy się domaga, to z pewnością nie dlatego, żeby zaszkodzić rządzącym czy komukolwiek, ale dlatego, ponieważ kieruje się troską o własny kraj. Czy to źle, że obywatele są świadomi własnych praw i wykazują się aktywnością w trosce o dobro wspólne?

Niestety, tego typu lekceważenie głosu narodu wychowuje Polaków do prezentowania biernej postawy, skoro i tak nic nie można wskórać. Poza tym, chcąc nie chcąc, stawia ich w pozycji obywateli niższej kategorii. „Dzieci i ryby głosu nie mają”. Wielu Polaków też (za wyjątkiem wyborów), skoro ci postawieni wyżej, bez rzeczowej dyskusji, błyskawicznie decydują za nich, wyrzucając ich petycje do kosza. Czy prezentując takie postawy można być patriotą w pełnym tego słowa znaczeniu?

***

Patriotyzm jest postawą, którą można poznać dopiero po uczynkach, czyli podobnie, jak to jest z wiarą. Zatem, w tym przypadku, również możemy mówić o „niepraktykujących”, „słabo praktykujących”, czy wręcz o „apostatach”. Pomiędzy patriotą a patriotą z etykietki istnieje spora różnica, którą, lepiej czy gorzej, niech to już Czytelnik oceni, starałem się ukazać w tym artykule. Z jednymi tezami można się zgadzać, z innymi niekoniecznie, ale trzeba przyznać, że także dzisiaj, Księgi Machabejskie mogą nam służyć wielką pomocą w odnalezieniu się w tym pogmatwanym świecie.

Patriotyzm – postawa łącząca przywiązanie i miłość do ojczyzny, solidarność z własnym narodem – z szacunkiem dla innych narodów i poszanowaniem ich suwerennych praw (Oryginalna A-Zetka. Encyklopedia PWN, Warszawa 2004, s. 651).

Ks. Rafał Kaniecki – archidiecezja warszawska