27 kwietnia 2014 r. – data kanonizacji Jana XXIII i Jana Pawła II. To dobra okazja, żeby zastanowić się nad kwestiami społecznymi dotyczącymi polskiej wiary i niewiary. Tym bardziej że transformacja ustrojowa, przemiany społeczno-gospodarcze i technologiczne czynią polski krajobraz tak innym od tego z początków lat 90., gdy papież Polak po raz pierwszy odwiedził zmieniony kraj. Państwo, które z PRL przemianowało się na III Rzeczpospolitą.

Ból Karola Wojtyły

To był 1991 r. Podczas homilii w czasie mszy świętej odprawianej na lotnisku w podkieleckim Masłowie Jan Paweł II zagniewany wypowiedział słowa, które wielu musiało przełknąć jako bardzo gorzką pigułkę. I chyba w dużej części zostały one wyparte do społecznej podświadomości, do katalogu prawd niewygodnych.

W pamięci ostała się z reguły ta fraza: „To jest moja matka, ta ziemia! To jest moja matka, ta ojczyzna! To są moi bracia i siostry! I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć! Łatwo jest zniszczyć, trudniej odbudować. Zbyt długo niszczono! Trzeba intensywnie odbudowywać! Nie można dalej lekkomyślnie niszczyć!”.

Jednak gniew papieża rodził się wcześniej, gdy w trakcie tamtego kazania wypowiadał zdania opisujące ówczesne problemy polskiego społeczeństwa, polskich rodzin: „Za analizami i opisami stoi tu zawsze żywy człowiek, tragedia jego serca, jego życia, tragedia jego powołania. Rozwody… wysoka liczba rozwodów. Trwałe skłócenie i konflikty w wielu rodzinach, a także długotrwałe rozstania na skutek wyjazdu jednego z małżonków za granicę.

Prócz tego coraz częściej dochodzi też do zamykania się rodziny wyłącznie wokół własnych spraw, do jakiejś niezdolności otwarcia się na innych, na sprawy drugiego człowieka czy innej rodziny. Zanika czasem prawdziwa więź wewnątrz samej rodziny: brakuje niekiedy głębszej miłości nawet między rodzicami i dziećmi czy też wśród rodzeństwa. A ileż rodzin choruje i cierpi na skutek nadużywania alkoholu przez niektórych swoich członków”.

[koniec_strony]

Nowy antykatolicyzm

Potrzebny był ten dłuższy cytat, by wskazać, jakie problemy społeczne w zmieniającej się III RP dostrzegał u jej zarania Jan Paweł II. Z wielu przyczyn było to nie w smak bardzo wielu środowiskom w Polsce. Z jednej strony „Gazeta Wyborcza” i o wiele bardziej poczytne wówczas „NIE” Urbana straszyły (każde na swój sposób), że papież chce uczynić z Polski kraj wyznaniowy.

„Czarna mafia zastąpi czerwoną” – każdy, kto pamięta lata 90., wie, jak nośne było to hasło nie tylko na polskich ulicach, ale także w bardziej wyrafinowanej formie „wysokiej publicystyki”. To wtedy Piersi wyśpiewywały swój przebój na melodię pieśni kościelnej: „ZChN zbliża się” opisujący wizytę księdza po kolędzie: „O, szczęście niepojęte, / ksiądz wypił flaszki dwie. / Sprowadzę go po schodach / bo sam wywróci się”. Takie były początki antykatolicyzmu/antyklerykalizmu w III RP.

Z drugiej strony piewcy rodzącego się realnego liberalizmu woleli udawać, że nie znają analiz ówczesnego kapitalizmu, zamieszczonych przez Jana Pawła II na kartach encykliki „Centesimus Annus” (1991), wydanej w setną rocznicę ogłoszenia przez Leona XIII „Rerum novarum”. Krytyczny ton papieskich wypowiedzi nie pasował do dość powszechnego entuzjazmu, jakie rodziły wizje uszczęśliwiających wszystkich liberalizmu – czy to gospodarczego, czy to obyczajowego.

Papież, którego perspektywa na świat była o wiele szersza niż naszych rodzimych publicystów i polityków rozkochanych w neoliberalizmie, stwierdzał jasno, że kapitalizm nie jest odpowiedzią na wszelkie bolączki społeczne. Więcej, w swych bardziej bezwzględnych formach, podobnie jak komunizm, może powodować wzrost niebezpiecznych tendencji kulturowych i atrofię etyczną społeczeństw, zabijać człowieczeństwo.

A warto dodatkowo zwrócić uwagę, że w swoim kazaniu na lotnisku w Masłowie papież chyba jako jeden z pierwszych ośmielił się skrytykować polską, familijną wsobność, tę rodzinność utożsamioną tylko z egoizmem rozciągniętym na najbliższe grono osób. Myślę, że o tym z kolei woleli zapomnieć prawicowi piewcy rodziny, traktujący związane z nią problemy jako tabu. Czy Jan Paweł II był zatem rozczarowany Polską z początków III RP? Z całą pewnością nie traktował jej kremówkowo…

Niedługo minie ćwierćwiecze od tamtych wydarzeń. Zmiany społeczne przybrały na gwałtowności: emigracja zarobkowa jest dziś o wiele większa niż ta wspomniana przez Jana Pawła II. Liczba rozwodów wciąż rośnie. Zmiany obyczajowe są faktem. Polacy na ogół akceptują liberalizację norm etycznych dotyczących choćby wspólnego życia młodych przed ślubem. Także związki homoseksualne, szczególnie w młodym pokoleniu, traktowane są jako akceptowalne, nawet jeśli hasła ich legislacji wciąż są istotne dla dość nielicznej grupy aktywistów.

To, co w mediach czasem wygląda jak wielka wojna obyczajowa, społecznie traktowane jest z pewną pobłażliwością. Często na zasadzie: rodzice idą do kościoła, a później odwiedzają swoje dwudziestokilku-, trzydziestoletnie pociechy, zwykle żyjące bez potomstwa, w nieformalnych związkach, radząc sobie z kantami Polski wysokiego bezrobocia i niewielkich szans na solidny, materialny sukces. A niezgoda Kościoła choćby na antykoncepcję jest dyskretnie przemilczana, także dlatego, że tak łatwo jej nie zauważać – o czym łatwo się przekonać w aptekach, kioskach i na stacjach benzynowych. Obecność przybytków płatnych usług erotycznych choćby w centrum Warszawy czy Krakowa pokazuje natomiast, że społecznie, obyczajowo i politycznie Kościół ma coraz mniejsze możliwości przeciwdziałania tendencjom, które uznaje za niezgodne ze swoim nauczaniem.

[koniec_strony]

A dzisiejszy polski antyklerykalizm/antykatolicyzm? Wciąż odnosi się do obecności Kościoła w życiu publicznym i tych norm legislacyjnych, które udało się katolikom wprowadzić jeszcze w latach 90. Równocześnie nie bazuje już na szoku transformacji i zachłyśnięciu nowością kapitalistycznych/zachodnich wolności obyczajowych. To antyklerykalizm albo czasem agresywny antychrystianizm pokolenia, które wychowało się już w zmienionych warunkach kulturowych i chce wywalczyć dla siebie politycznie i ideologicznie to, co uważa za oczywistość w sferze obyczajowej.

„Chcemy naprawdę laickiego kraju, bez archaicznych wpływów instytucji religijnej” – taki przekaz płynie od aktywistów działających na rzecz jeszcze bardziej świeckiego państwa. Wciąż stanowią mniejszość, owszem, radykalną, ale po części wynika to pewnie z faktu, że Polacy w swojej masie są bierni i wolą „po cichu robić swoje”. Młodzi żyją zatem bez ślubu, a jeśli ich rodziny stać – biorą w końcu ślub kościelny, obrzęd wciąż społecznie prestiżowy, choć jak przyznają czasem księża, traktowany nierzadko bez większej refleksji.

W poszukiwaniu JP II

A co ze słynnym pokoleniem Jana Pawła II? Czy w ogóle go nie było? Nie można popadać w przesadę w żadną stronę. Nie stało się ono masowym katolickim „ruchem oporu”. Ale zwrócę uwagę na sprawę, którą znam dość dobrze z własnego, publicystycznego doświadczenia. Otóż przynajmniej jedna trzecia pism/środowisk idei to w Polsce środowiska okołokatolickie. Reprezentowane już często przez ludzi, którzy w okolicach 1991 r., gdy zagniewany papież Polak zwracał się do swoich rodaków, mieli tych kilka lub kilkanaście lat.

Spójrzmy, bo to naprawdę ważne: od „Christianitas” przez „Teologię Polityczną”, „Frondę” i „Pressje” po „Więź”, „ZNAK”, „Kontakt”. To pisma i środowiska wprost, choć w różnym ujęciu, odwołujące się do katolicyzmu. A przecież znajdziemy wiele innych tytułów, dla których sprawy chrześcijaństwa są ważnym i traktowanym z powagą punktem odniesienia. Pamiętajmy również o polskich tradycjonalistach. Ani środowiska lewicowe, ani liberalne, ani nacjonalistyczne nie mają – każde z osobna – tak wielu znaczących, ważnych intelektualnie tytułów.

Także rodzime społeczeństwo obywatelskie jest głęboko przeniknięte przez licznych, często bardzo dobrych, katolików. Weźmy choćby przyparafialne grupy, które ożywiają naszą rachityczną tkankę społeczną. W tych środowiskach: inteligenckich, zawodowych, grup wsparcia, nakierowanych na ubogich, czy wreszcie stricte religijnych funkcjonują wciąż ludzie, dla których katolicyzm nie jest jedynie obyczajem, odkurzanym na Wigilię i Wielkanoc. I tam także, choć nie zawsze, są ludzie, którzy z całą świadomością odnajdują się w terminie „pokolenie JP II”. Wiara katolicka jest dla nich w sposób najbardziej elementarny doświadczeniem duchowym, czyli naśladowaniem Chrystusa.

Celowo kończę ten felieton optymistyczną puentą. Z jednej strony są powody do przekonania, że Jan Paweł II, gdyby spojrzał dziś na Polskę, miałby powody do gniewu. Z drugiej – zmiany obyczajowe i kulturowe nie mogą zaskakiwać w świecie, który w okolicach 90. nagle wyszedł z „PRL-owskiej zamrażarki” i ze wszystkimi tego konsekwencjami uznał zachodni kapitalizm za swój. A z trzeciej strony – potencjał polskiego katolicyzmu jest wciąż znacznie większy, niż przekonują o tym i wrogowie Kościoła, i miłośnicy religijnych i patriotycznych okrzyków „Koniec Polski, koniec katolicyzmu”.

Krzysztof Wołodźko

Artykuł ukazał się w Tygodniku "Nowa Konfederacja"