Janek Rodowicz urodził się 7 marca 1923 roku w Warszawie. Jego ojciec – Kazimierz Rodowicz - był profesorem Politechniki Warszawskiej. Matka Zofia pochodziła z rodziny Bortnowskich. Edukację rozpoczął w prywatnej Szkole Powszechnej Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej, gdzie został członkiem 21. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. gen. Ignacego Prądzyńskiego. Naukę kontynuował w Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego. Należał do słynnej „Pomarańczarni”, czyli 23. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. Bolesława Chrobrego. Kiedy wybuchła wojna miał 16 lat… Od początku okupacji zaangażował się w działalność konspiracyjną. Przyjął pseudonim „Anoda”. Brał udział w akcjach Małego Sabotażu, a jednocześnie kontynuował naukę. W 1941 roku na tajnych kompletach zdał maturę. Pracował w warsztacie elektrotechnicznym inż. Tadeusza Czarneckiego, i w Zakładach Radiowych Philipsa. Po ukończeniu kursu budowy maszyn i elektrotechniki zaczął się uczyć w Państwowej Szkole Elektrotechnicznej II stopnia. W 1942 roku ukończył Kurs Szkoły Podchorążych „Agricola”. Razem z nim ukończyli go m.in. Tadeusz Zawadzki „Zośka”, Jan Bytnar „Rudy” oraz serdeczny przyjaciel Józef Saski „Katoda”. „Anoda” był uczestnikiem wielu akcji bojowych. W akcji pod Arsenałem dowodził sekcją „Butelki”. To on, jako pierwszy rzucił butelką w więźniarkę. I to jego opanowanie pozwoliło na odpowiedni przebieg akcji.

 

Po reorganizacji Grup Szturmowych wszedł w skład Batalionu „Zośka”. Brał udział w wielu akcjach bojowych. Od maja do lipca 1944 roku przebywał ze swoim plutonem w bazie leśnej w Puszczy Białej niedaleko Wyszkowa, gdzie prowadził intensywne szkolenie wojskowe. Koledzy wspominają jak urządzał im kąpiel świętego Szczepana, czyli bieg przez jałowce w spodenkach gimnastycznych. O jego niesamowitym poczuciu humoru pisze też w swoich wspomnieniach Bogdan Deczkowski „Laudański”: „Uważano go za duszę towarzystwa . Trwające kilka dni deszcze nie popsuły nam humoru, mimo mokrych ubrań, kocy. Janek „Anoda” opowiadał dziesiątki dowcipów. Był znakomitym „pajęczarzem”. Jego własnej roboty mikroskopijne radio na baterie, chwytało fale: „Tu mówi Londyn…”. Ale poza tym był wzorem dla młodszych kolegów, doskonale wypełniał swoje obowiązki.

 

 Do Warszawy powrócił w lipcu 1944 roku, tuż przed oczekiwanym przez wszystkich powstaniem. Rozpoczął je jako zastępca dowódcy 3. plutonu „Felek” 2. kompanii „Rudy” Batalionu „Zośka”. Walczył na Woli, odznaczył się w walkach o cmentarze. 9 sierpnia został ciężko ranny podczas natarcia na gmach szkoły przy ul. Spokojnej 13. Został przewieziony do szpitala Jana Bożego na Starym Mieście, a potem do szpitala batalionowego na ul. Miodowej 23 – Długiej 21. 11 sierpnia otrzymał Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari V klasy oraz awans na porucznika. 31 sierpnia, razem z innymi rannymi, został ewakuowany kanałami do Śródmieścia. Do 8 września przebywał w szpitalu, po czym dołączył do oddziału walczącego na Czerniakowie. 15 września został ponownie ranny.


W nocy z 17 na 18 żołnierze 3. Pułku Piechoty z 1 Armii WP września ewakuowali nieprzytomnego „Anodę” na drugą stronę Wisły. Trafił do Otwocka, gdzie leczył się do początku 1945 roku. Po zakończeniu leczenia pojechał do rodziny w Milanówku. Nawiązał kontakt z dawnymi kolegami z batalionu „Zośka” m.in. z Henrykiem Kozłowskim „Kmitą”. Został dowódcą oddziału dyspozycyjnego szefa Obszaru Centralnego Delegatury Sił Zbrojnych płk. Jana Mazurkiewicza „Radosława”. Zajmował się akcjami propagandowymi skierowanymi przeciwko rządom komunistycznym, rozpoznawał urzędy bezpieczeństwa, ochraniał odprawy dowództwa. Po sierpniu 1945 roku po rozwiązaniu Delegatury Sił Zbrojnych ukrył część broni.

 

Przeniósł się do Warszawy. Spotykał się z kolegami z „Zośki”. Starał się integrować środowisko. Organizował wspólne wyjazdy w góry na narty. Przede wszystkim zajął się ocaleniem wspomnień. Był inicjatorem utworzenia Archiwum Baonu „Zośka”. Zachęcał i nakłaniał kolegów do pisania wspomnień, dzięki tej działalności wydano Pamiętniki żołnierzy baonu „Zośka”. Pamiętał o poległych. Zajął się ekshumacjami i pogrzebami kolegów. Chciał, by wszyscy spoczęli w jednym miejscu – w kwaterze A 20 na warszawskich Powązkach, znanej dziś wszystkim jako kwatera Zośki. Zachowały się zdjęcia z pogrzebu Andrzeja Romockiego „Morro”. Koledzy nieśli jego trumnę na ramionach trasą jego walk powstańczych z Czerniakowa przez Stare Miasto na Wolę. Jednym z niosących był właśnie „Anoda”. Po apelu płk „Radosława” ujawnił się przed Komisją Likwidacyjną AK Okręgu Centralnego. Cały czas próbował żyć normalnie. Jesienią 1945 roku podjął studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej, po czym w 1947 roku przeniósł się na II rok Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. Aby zostać studentem architektury musiał pokonać własne kalectwo, z powodu odniesionych ran miał niesprawną lewą rękę, powtórna operacja i konsekwencja w ćwiczeniach sprawiły, że powoli odzyskiwał pełną sprawność. Zaczął układać życie osobiste. Na imieninach kuzynki poznał Alicję Arens, z którą przetańczył cały wieczór. Był świetnym tancerzem, jednak przez całą okupację nie zatańczył ani razu. Ślubował, że dopóki będzie okupacja, nikt nie zobaczy go tańczącego. Oczywiście słowa dotrzymał. Alicja Arens wspomina to uczucie, jako ich pierwszą prawdziwą miłość.


Niestety wszystko zmieniło się w wigilijny wieczór 1948 roku, kiedy to do drzwi Rodowiczów zapukali funkcjonariusze UB. Po rewizji w pokoju „Anody” aresztowali go. Matka zdążyła mu wsunąć do kieszeni kawałek opłatka… Jakie były przyczyny aresztowania? Wiktor Herer, oficer prowadzący śledztwo, po latach zeznał, że inicjatywa aresztowania wyszła od płk. Julii Brystygierowej, a powodem miała być broń znaleziona u niego jeszcze przed tzw. ujawnieniem. Mówiono też, że Rodowicz miał na uczelni rzucić szczurem w córkę Bieruta. W śledztwie pytano także Anodę o plany porwania radzieckiego generała. Rozpoczęły się brutalne przesłuchania, w trakcie których „Anoda” został oskarżony o próbę obalenia ustroju komunistycznego. 7 stycznia 1949 roku „Anoda” zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Urzędnicy MBP jako oficjalną przyczynę śmierci podali samobójstwo.

 

Do rodziców wiadomość o śmierci Janka dociera dopiero 1 marca 1949 roku, prawie dwa miesiące po rzekomym samobójstwie… Oczywiście nie otrzymali informacji, gdzie syn został pochowany. Na szczęście, dzięki wcześniejszej działalności „Anody”, miejsce pochówku udało się ustalić. Rodowicza rozpoznał grabarz, z którym poznali się przy pochówkach „Zośkowców”. Grabarz wskazał jego grób rodzicom „Anody”. 16 marca odbyła się ekshumacja. Matka wspomina: „Był ubrany w swe wojskowe angielskie ubranie, zapięte agrafką pod szyją, ułożony starannie, uczesany, nawet kanty spodni były wyrównane". Obecna była także narzeczona – Alicja Arens: „Wyglądał jak żywy człowiek, który śpi. Ładnie opalona twarz. Głowa była przechylona na lewo, nie mieścił się w białej trumnie z prostym wiekiem. Ręce wciąż były piękne, złożone i przyciśnięte do lewego boku”. Jana Rodowicza pochowano w grobowcu rodzinnym na Starych Powązkach, matka włożyła mu do trumny Krzyż Walecznych i Order Virtuti Militari. Rodzina nie wierzyła, że Janek popełnił samobójstwo. Przy ekshumacji obecna była Anna Rodowicz - lekarka, która po zbadaniu „Anody” wykluczyła samobójstwo. Wersję tę potwierdził także ojciec „Kuby” – dr Konrad Okolski, który pracował w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Informację o obrażeniach „Anody” przekazał mu ówczesny kierownik Zakładu Medycyny Sądowej. Profesor Grzywo Dąbrowolski twierdził, że Janek miał wgniecioną klatkę piersiową, nie miał natomiast obrażeń twarzy, które powinny powstać w czasie upadku.

 

Zaczęto doszukiwać się prawdy. Wokół śmierci „Anody” było coraz więcej tajemnic. Jedna wersja mówiła o tym, że w czasie jednego z przesłuchań „Anoda” prawdopodobnie podjął próbę ucieczki, chciał uciec przez okno. Niestety nie udało się. Po tej próbie wściekli ubecy skoczyli mu na klatkę piersiową z biurka. Jednak prokuratora i UB podtrzymywały wersję o samobójczej śmierci „Anody”. Oficerowie prowadzący śledztwo podtrzymywali ją również po latach, gdy w 1991 roku na wniosek ówczesnego ministra sprawiedliwości Wiesława Chrzanowskiego, rozpoczęto śledztwo w sprawie śmierci Anody. Dokonano kolejnej ekshumacji ciała, przesłuchano świadków. Śledczy zeznawali Jan Rodowicz wyszedł za mną, biegiem wskoczył na parapet otwartego okna i wyskoczył. (Kleina) - Rodowicz był silnym mężczyzną i nikt nie potrafił wyrzucić go przez okno. (Herer) Niestety śledztwo zostało umorzone. Nie zachowały się archiwa MBP, a sekcja zwłok nie dała ostatecznej odpowiedzi.

 

Jan Rodowicz „Anoda” przez wiele lat skazany był na zapomnienie. O tym wspaniałym człowieku próżno było szukać informacji w podręcznikach do historii. Pamięć o nim przekazywana była przez rodzinę, bliskich, kolegów. W ciągu ostatniego dwudziestolecia sytuacja zmieniła się. W 1990 roku powstał film dokumentalny „Dlaczego” - o życiu i śmierci Jana Rodowicza. Jego imię noszą drużyny harcerskie. Na gmachu Politechniki Warszawskiej znajduje się tablica upamiętniająca „Anodę”. W maju 2008 roku TVP wyemitowała spektakl „Pseudonim Anoda”. Podczas uroczystości obchodów 64. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego Prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył pośmiertnie Jana Rodowicza Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.

 

Muzeum Powstania Warszawskiego w porozumieniu z rodziną ustanowiło w zeszłym roku nagrodę jego imienia.

 

Przytoczono fragmenty artykułu Gabrieli Sierocińskiej - Dec napisanego w oparciu m.in. o: Anna Borkiewicz-Celińska, Batalion „Zośka”, Juliusz Bogdan Deczkowski, Wspomnienia żołnierza baonu AK „Zośka”, Piotr Lipiński, O Janie Rodowiczu, Anodzie, GW 29.04.1995, Notatka w „Rzeczpospolitej” Śledztwo umorzone z 31.01.1995.

 

JW/anoda.1944.pl