Janusz Palikot nie chce nawet zdradzić, z jakiego posłowie są okręgu. ” Byliby zamęczani by zmienić zdanie - tłumaczy, i zaraz zastrzega, że ich przejścia jest pewien na 90 proc. Bo na 100 dopiero, gdy staną obok niego na konferencji prasowej i ogłoszą przejście. Dębski dorzuca, że nie są to bardzo znani posłowie”- czytamy w „GW”.  „Jeśli do transferu dojdzie, koalicja będzie miała przewagę zaledwie jednego głosu. Gdy na początku marca z klubu PO odszedł Łukasz Gibała, wszyscy przypominali, że rząd Hanny Suchockiej w 1993 r. upadł, bo poseł Dyka zatrzasnął się w toalecie. Teraz może być podobnie w kluczowym dla rządu momencie - wystarczy, że ktoś się rozchoruje, komuś zachoruje dziecko, będzie na urlopie, zagranicą. Dziecka spodziewa się Agnieszka Pomaska, ma rodzić w kwietniu. A Małgorzata Niemczyk właśnie urodziła córeczkę. Obie planują powrót do pracy”- pisze „Wyborcza”.

Janusz Palikot po transferze Łukasza Gibały kilka razy straszył, że posłowie PO będą uciekać od Tuska. Czy można mu wierzyć? Jeżeli Palikot zagwarantuje szeregowcom  z Platformy wysokie miejsca na swoich listach w następnych wyborach, to jest to możliwe.  Chyba, że zaczną mu spadać sondaże. Palikotowi na rękę jest osłabianie koalicji, bo wtedy rosną jego szansę na bycie przystawką dla Tuska. „Nie widzę dzisiaj ani w PiS, ani u Tuska pomysłu na szybki rozwój Polski. Muszą przyjść ludzie Palikota i ja osobiście, by dokonać skoku cywilizacyjnego. Pewnie nie uda się tego zrobić bez Platformy, więc nie jest moim celem dobicie PO. Ona mimo swoich wad jest jakąś wartością na rynku politycznym. A gdyby Tuskowi udało się w kolejnych wyborach doprowadzić do tego, że w Sejmie nie byłoby ani SLD, ani PSL, wtedy moglibyśmy dokończyć transformację”- zapewnia butnie w „Gazecie Wyborczej”. Wydaje się to jednak zwykłym mydleniem oczu. Palikotowi nie chodzi o nic innego niż miejsce przy władzy. Nawet kosztem bycia przystawką Tuska albo Schetyny ( mimo wzajemnej nienawiści). Jest on zbyt inteligentnym człowiekiem by nie wiedzieć, że Polacy nie lubią skrajności i nie dadzą mu więcej niż 15 proc. poparcia. Nie jest tajemnicą zresztą, że w PO toczy się poważna wojna i pozycja Tuska jest zagrożona. Przebierający nogami „opozycjoniści” będą chcieli to wykorzystać. W końcu Leszek Miller też jest wygłodniały stanowisk i pewnie byłby bliski wejścia do rządu, o czym dobrze wie Palikot, który tak naprawdę toczy wojnę z szefem SLD o rękę „Dona” z PO. Natomiast Tusk jest tego świadom. Niektórzy w taki sposób tłumaczą próbę pogrążenia Millera za więzienia CIA w Polsce. Miller ze swoim bagażem doświadczeń politycznych  jest chyba jednak bardziej niebezpieczny dla Tuska, który (gdyby nie widmo wizerunkowego samobójstwa) nie miałby nic przeciwko koalicji z amatorami z RP. Jeżeli jednak Palikot rzeczywiście przeciągnie na swoją stronę kolejnych posłów PO, to premier będzie miał problem. Przewaga jednego posła nie jest wygodna przy czterech partiach opozycyjnych…teraz ruch należy do Tuska. Samo straszenie Kaczorem już nie wystarczy.


Łukasz Adamski