„Liga podaje ze Suu Kyi zebrała 99 proc. głosów. Birmańska opozycjonistka zdobyła miejsce w parlamencie w wyborach uzupełniających. Gra toczyła się o 45 miejsc - 37 w izbie niższej, czyli Izbie Reprezentantów, sześć w izbie wyższej, czyli Izbie Narodowości, oraz o dwa w zgromadzeniach regionalnych. W wyborach startowało 160 kandydatów z 17 partii, w tym z sześciu nowo powstałych ugrupowań. Opozycja szacowała, że weźmie aż 44 z 45 dostępnych mandatów”- czytamy w „Gazecie Wyborczej”.  Wybór Suu Kyi jest o tyle przełomowy, że parlament w Birmie wciąż kontroluje armia.  Kobieta odzyskała wolność dwa lata temu z rąk generałów, którzy ją trzymali łącznie 15 lat w areszcie domowym. Ostatnio podjęła z nimi dialog. „Nie wiadomo jednak czy uda się jej otworzyć kraj czy też stanie się narzędziem cynicznych wojskowych. Nie wiadomo też, czy starczy jej zdrowia i sił. 66-latka była wczoraj w znakomitej formie. Ale w ciągu kampanii dwa razy zasłabła” - pisze „GW”.

 

Jednak nadal w 664 osobowym parlamencie powołanym zgodnie z konstytucją z 2010 r wojskowi i sprzyjające rządowi partie i tak zachowają bezpieczną większość. Jednak od przebiegu tych wyborów UE i USA uzależniają decyzję o zniesieniu sankcji nałożonych w początku lat 90 na Birmę, by ja ukarać za unieważnienie wyborów z 1990 r, które wygrała Liga pani Suu Kyi. „Od tego czasu w Birmie masowo łamano prawa człowieka. W więzieniach siedzieli więźniowie polityczni (nadal są setki). Ludzi zmuszano do niewolniczej pracy. Dochodziło do zbiorowych gwałtów na kobietach z mniejszości etnicznych. Armia uciekała się do tortur”- czytamy w „GW”. Rządzący Birmą generałowie zaczęli się obawiać rosnących wpływów tych azjatyckich mocarstw i podjęli próbę otwarcia kraju na Zachód. Kluczem do tego jest pani Suu Kyi, do której i Birmańczycy i rządy zachodnie mają zaufanie. „Generałowie potrzebują Aung San Suu Kyi a ona potrzebuje ich by przełamać 25 lat politycznego impasu” – mówi „GW” Maung Zarni, wykładowca z Birmy uczący w London School of Economics „Trzyma w swoich rękach klucz bez którego reżim nie zyska akceptacji międzynarodowej”. Przebywająca w Istambule na szczycie syryjskim sekretarz stanu USA Hillary Clinton nie czekając na oficjalne wyniki wyborów pogratulowała narodowi birmańskiego, że wziął w nich udział.



W Birmie miało miejsce masowe prześladowanie chrześcijan, które do dziś się wcale nie skończyło. Rok temu raport "Physicians for Human Rights" ujawnił prześladowania, groźby, morderstwa i gwałty stosowane przez birmańskie wojsko na wyznającej chrześcijaństwo grupie etnicznej Czin. Według raportu, zatytułowanego "Życie za junty: Dowody na zbrodnie przeciwko ludzkości w stanie Czin", najczęstszymi metodami represji stosowanymi przez rząd w wioskach Czinów są praca przymusowa, porwania, pobicia przymusowe wcielenia dzieci do wojska, gwałty, a także niszczenie miejscowych kościołów. Najbardziej brutalne przypadki obejmują m.in. przymusową rekrutację do armii, uprowadzenia i zabójstwa dzieci, gwałty na mężczyznach, kobietach i dzieciach. Żołnierze birmańscy, lokalnie znani jako tatmadaw również konfiskują żywność, zwierzęta hodowlane, i nieruchomości, a także zmuszają rodziny do uprawy rośliny o nazwie jatrofa, wykorzystywanej do produkcji biopaliw, zamiast roślin, które stanowią podstawę wyżywienia i są niezbędne do życia. Raport wskazuje, że skutkiem takiej sytuacji jest ucieczka wielu członków ludu Chin przez granice lądowe do Indii i Bangladeszu.

 

Ł.A/Gazeta Wyborcza/Opoka.org.pl