Nasilanie się antyrządowej i w ogóle anty-PiS-owskiej kampanii wrogości (przechodzącej chwilami w ślepą nienawiść) środowisk liberalno-lewicowych spod znaku PO, PSL, SLD, KOD i im podobnych pokazuje coraz wyraźniej, że w dzisiejszym politycznym sporze o Polskę nie idzie w ogóle o żadne „naruszenia” czy „łamanie” demokracji, o żadne „psucie państwa”, „faszyzację”, „autorytaryzm”, o żadne „gwałcenie Konstytucji” ani żaden z podobnych ciężkich politycznych grzechów.

O co zatem idzie?

O naruszanie, ba, burzenie przez zwycięską formację status quo. Status quo, stworzonego przez poprzedni układ polityczny, który miał zapewnić wielkim światowym politycznym graczom niezakłócone wykańczanie Polski, kraju niemałego, zasobnego w liczne bogactwa naturalne i „eko-skarby”, do tego kraju, gdzie międzyludzkie zasady współżycia i ich fundament, czyli wiara katolicka, stawiały skuteczny opór różnym wcześniejszym próbom anihilacji naszego kraju: zaborcom, komunizmowi, SB-ckiej wszechpenetracji i zbrodniom, urzędowej ateizacji, a ostatnio niszczącemu wszystko liberalizmowi (chwilami wręcz libertynizmowi), zamachom na rodzinę, religię, Kościół, moralność. Krok po kroku, rok po roku ekipa PO, wspierana przez „obrotowy” zawsze PSL, niszczyła Polskę wyprzedając jej majątek, demolując możliwości obronne (skutki szczególnie dziś widoczne!), zubożając ludność, oddając wreszcie w obce ręce lwią części mediów, zwłaszcza lokalnych, które od tamtej pory artykułować miały interes właściciela, czyli zagranicznych, głównie niemieckich koncernów medialnych.

Władza, która wyobrażała sobie, że będzie wiecznotrwała, bo tak wspaniale rządzi, została zdecydowanie odsunięta wolą znacznej większości świadomych obywateli, którym los ich kraju nie był nigdy obojętny. Odsunięta wbrew zmasowanemu kłamstwu mediów (lokalnych i zagranicznych), wbrew presji światowej opinii publicznej, wbrew groźbom światowej finansjery, wbrew nie mającej precedensu „propagandzie sukcesu”, mimo praktycznego wyeliminowania z dyskursu publicznego opozycji. Ekipie Donalda Tuska przydarzyła się jedna z najzabawniejszych politycznych przygód, jakie mogą spotkać władzę: oni uwierzyli własnej propagandzie! Tusk mówił przecież niejednokrotnie, że jego partia „nie ma z kim przegrać”, czyli że nie ma sił politycznych, nie ma opozycji, zdolnej choćby zagrozić rządzącej koalicji.

Siły się znalazły, opozycja się znalazła, Tuskoland przegrał – i co? I ci, którzy od ćwierćwiecza sądzili, że sprawują władzę, bo im się ona należy, poczuli gorzki smak sromotnej porażki.

„Towarzycho” to może i zaakceptowałoby fakt, że władza spoczywa w innych rękach, gdyby nie drobiazg: te inne ręce zabrały się za naprawę kraju, popsutego dokumentnie przez poprzedników! To przelało kielich goryczy. ONI uznaliby bowiem nowego prezydenta – ale bez prerogatyw, kolejnego „strażnika żyrandola”; pogodziliby się z nowym rządem – ale bez programu i egzekutywy; uznaliby nowego premiera – ale bez kompetencji stanowiących; przełknęliby nowy Sejm – ale bez mocy ustawodawczej. I tak dalej i tak dalej. Na zasadzie: posiedźcie sobie, kochani, 4 latka, pobierzcie pensje i diety, pogadajcie w mediach, ale spraw państwowych nie tykajcie, to nie dla was, wy się na tym nie znacie. Słowem Tuskoland wyobraziłby sobie zmianę władzy, ale bez zmiany polityki, programu, koncepcji, strategii, celów…

Niestety coś takiego nie jest możliwe, więc się „okrągłostołowe” jeszcze często gęsto „elyty” buntują.

I mamy dziś sytuację, że cokolwiek rząd zrobi, cokolwiek Sejm uchwali, cokolwiek prezydent zadecyduje lub zaproponuje – wzbudza jazgot oburzenia. Nie jest zupełnie istotne, czego dotyczą zmiany ani to, że może idą w obiektywnie dobrym kierunku. Tym gorzej! Dlaczego? Bo los państwa jest dla tych ludzi nieważny, ważny jest interes własny, własnej koterii, własnego zaplecza, wreszcie – możnych sponsorów, za pieniądze których ta rewolta antypolska się realizuje. A w takim razie żaden minister tego rządu nie może wymyślić niczego dobrego, korzystnego, obecny Sejm nie może uchwalić żadnej korzystnej dla kraju ustawy, żaden urząd nie może podjąć sensownej, konstruktywnej decyzji. Wszystko jest nie tak, wszystko jest na „nie”.

ONI zresztą tego nie ukrywają – ICH obecny lider, Grzegorz Schetyna, wyraźnie przecież stwierdził: będziemy opozycją totalną.

Wydaje mi się jednak, że użył tu niewłaściwego słowa, powinien powiedzieć :totalitarną.

Wojciech Piotr Kwiatek/sdp.pl