Pamiętam, jak Władysław Bartoszewski jesienią 2003 roku zadawał na jakimś publicznym spotkaniu pytanie: 'Czy można wejść do Unii Europejskiej z dziedzictwem powstania warszawskiego?'. Wtedy to była intelektualna prowokacja, dziś pewna oczywistość. Myśmy ten spór o polską pamięć wygrali. Z opowieści o Armii Krajowej i Powstaniu wyrosła samoświadomość kolejnego pokolenia, które teraz nie może się od historii oderwać – mówi Jan Ołdakowski wieloletni dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego.

Na pytanie Piotra Legutki o to czy Muzeum nie robi podziałów pomiędzy przedstawicielami różnych wojennych dróg do wolności, gloryfikując uczestników Powstania w Warszawie Ołdakowski odpowiada: „My opowiadamy o historii z perspektywy moralnej reakcji na zło, dlatego taka interpretacja nie jest dla nas możliwa. Armia Krajowa wyrosła z niezgody na to, co działo się w Polsce. Dla jej żołnierzy to była sytuacja czarno-biała. Oczywiście dyskusja o tym, czy powstanie warszawskie miało sens, będzie się toczyć zawsze. Będziemy się pewnie też zastanawiać nad sensem ofiary, nad tym, dla jakich wartości można poświęcić życie. Ale nie można relatywizować kwestii dobra i zła. Nie można nie dostrzegać faktu, że Polacy stali po właściwej stronie.

Jan Ołdakowski odniósł się także do problemu polityki historycznej prowadzonej przez kraje europejskie, a w szczególności Niemcy. Podał też przykład jak moglibyśmy interesująco opowiadać o naszej historii poza Polską: „Na pewno pokazano by [w Stanach Zjednoczonych] film o eskadrze kościuszkowskiej, latającej w wojnie 1920 roku, bo tam walczył Merian Cooper, późniejszy producent „King Konga”, jeden z bohaterów amerykańskiej kultury masowej. Należy wykorzystywać każdą taką okazję, by pokazać naszą historię. My natomiast mamy żal, że inni tego nie robią, albo, co gorsza, robią tak, jak niemieccy twórcy serialu ['Nasze matki, nasi ojcowie']”.

Na koniec Ołdakowski zdradził także informację, że Muzeum przygotowuje projekt filmowy skierowany do odbiorców w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych: „To będzie coś absolutnie wyjątkowego” - podsumowuje dyrektor Muzeum.

ToR/gosc.pl