- Miał sporo szczęścia. Dziękuję kierowcy, że uratował mojego syna - mówi Jan Tadeusz Duda w rozmowie z Super Expressem.
Prezydent Duda był o włos od tragedii. Mógł zginąć i doskonale zdaje sobie z tego sprawę jego tata, który podziękował kierowcy za  wybrnięcie z niebezpiecznej sytuacji.

Aktualnie prokuratura w Opolu wszczęła śledztwo w sprawie wypadku. W internecie możemy obejrzeć setki prymitywnych komentarzy.
Opona w limuzynie prezydenta pękła przy prędkości około 140 km na godzinę.

- Wystrzał był. Rzeczywiście był huk. Wszyscy go poczuliśmy - relacjonował prezydent w rozmowie z RMF.

- Wszystko jest pod względem zdrowotnym w porządku. Taka rzecz nie powinna się zdarzyć i mam nadzieję, że zostanie to dobrze zbadane przez ekspertów. Bo jest chyba dla wszystkich oczywiste, że coś takiego nie powinno się zdarzyć - dodał Andrzej Duda.

- Jak to możliwe? - zastanawia się Jan Tadeusz Duda.

- Pierwsza informacja, jaka do mnie dotarła, była taka, że pękła opona i nic mu się nie stało. Dopiero potem zobaczyłem, co się działo. Syn zadzwonił, zapewniał, że jest dobrze, że nic mu nie jest. Jestem bardzo wdzięczny kierowcy, że nikomu nic się nie stało, że nie uderzył w żadne auto, że samochód nie koziołkował... - dodaje ojciec Andrzeja Dudy.

Limuzyną kierował bardzo doświadczony funkcjonariusz BOR pan Jacek , który był kierowcą Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego.

- Modlę się za tych ludzi, to godne pożałowania. To piszą osoby, które mają ze sobą problem. Trzeba się modlić, by znaleźli w sobie wewnętrzny pokój - komentuje ojciec prezydenta, odnosząc się do skandalicznych wpisów sympatyków Komitetu Obrony Demokracji.

kz/se.pl