Wzniosła więzienna cela

Zapewne niejeden z nas miał możliwość odkrycia w jak dużym stopniu religijność może działać na niego destrukcyjnie. Poczucie winy, imperatyw „przebaczenia”, czy „niesienia krzyża” oparte o obciążoną zranieniami dzieciństwa pobożność, potrafią wytworzyć niebywale mocne struktury myślenia i odczuwania. Te struktury jak kraty więziennej celi stają się często poważną przeszkodą w kontakcie z samym sobą i spotkaniu z drugim człowiekiem. Zraniona religijność cechuje się imponującą zdolnością do takiego odczytywania świętych ksiąg, żeby spleść z natchnionych cytatów bicz na samego siebie 1.

Nadprzyrodzona blokada gniewu

Jedno z solidniej ugruntowanych pobożnych przekonań dotyczy gniewu. Religijna racjonalizacja pod tytułem – nie wolno mi się gniewać na krzywdzące mnie osoby - potrafi stanowić poważną przeszkodę w odblokowaniu dobrej, podarowanej przez Boga energii, jaką jest gniew. Człowiek chowa się za grubymi kratami przekonany, że stanowią one filary - kolumny podtrzymujące gmach jego światopoglądu.

Tam gdzie nie ma zagniewania na krzywdziciela łatwo pojawi się autoagresja. Mogę wciąż postępować w taki sposób, aby podtrzymywać w sobie przekonanie, że nie zasługuję na miłość. Że wart jestem tylko odrzucenia. Niezawiniona krzywda doznana zwłaszcza w dzieciństwie wsącza we mnie przekonanie, że tylko tego jestem wart: nadużywania, wykorzystywania, poniżania. Tak przeżywająca samą siebie ofiara, instynktownie szuka potwierdzenia życiowego skryptu. Przyciąga oprawców, wchodzi w destrukcyjne związki, i na wiele innych sposobów niszczy samą siebie.

Dla osób używających religijności jako narzędzia racjonalizacji powiedzenie, na przykład,  „przeżywając i wyrażając swój gniew z dala od człowieka, którego on dotyczy nikogo nie krzywdzisz”, może się okazać się w niektórych sytuacjach niewystarczające. Ten typ namawia mnie do czegoś złego – może pomyśleć człowiek. Przecież chrześcijanin powinien być łagodny i opanowany, wybaczyć swoim wrogom. Czcij ojca swego i matkę swoją. O nie, to by się nie podobało Panu Bogu!

Ważne jest uświadomienie sobie, że na gruncie wyznawanej przeze mnie wiary mogę zrobić uwalniający krok ku spotkaniu ze światem swoich uczuć. Mogę przeżyć uczucie gniewu, niezgody na zło, które raz wyrządzone przez najbliższych, wciąż powraca każąc myśleć o sobie, przeżywać siebie jako „ofiarę”.

Cóż za boski gniew!

Pomocą w odczarowaniu pobożnej racjonalizacji na temat gniewu może być porywająca scena w Świątyni Jerozolimskiej, gdy Chrystus – jak by to powiedziała młodzież - robi „niezła rozpierduchę”. Jezus nie powiedział cichym głosem: przepraszam panowie, czy bylibyście tak mili, aby nie bezcześcić tego świętego miejsca?. Wyraża gniew całym sobą: rozwala stragany porozkładane w świątyni, wypędza przekupniów, wymachuje biczem, który skręcił sam z postronków. Co za boska ekspresja gniewu!

Dociera do nas z czasem świadomość zbezczeszczenia, którego inni dopuścili się w obszarze naszych „wewnętrznych świątyń”. Niejeden z nas doświadcza splugawienia najdelikatniejszych obszarów swojej wrażliwości. Kontaktujemy się z szeregiem doznanych nadużyć. Nie czujemy się u siebie w domu. Nie mamy własnego świata, własnych granic – każdy może sobie wleźć, jak robili to kiedyś nasi najbliżsi i zrobić co zechce. Na tym przecież polega rewiktymizacja, że ofiary nie są w stanie nie wpuścić oprawców, gdy ci stają w progu.

To co zrobił Mistrz z Nazaretu jest uwalniającym sygnałem: masz prawo do gniewu! Masz prawo,  żeby wobec swoich „wewnętrznych oprawców”, widm zranionej przeszłości móc krzyczeć – zabierać się stąd! Won z całym waszym kramem! Dość już tego straszliwego gwaru głosów, w którym nie mogę usłyszeć samego siebie! Nie ma tu miejsca dla świętokradców! To jest zło – kiedy ktoś plugawi świątynię! Kiedy się nie liczy z jej przeznaczeniem. Kiedy depcze świętość! Żadnych usprawiedliwień! Żadnego tłumaczenia! Wynocha!!!

To stanięcie w przeżyciu po swojej stronie, w obronie własnego prawa do szacunku jest gestem oczyszczenia świątyni. Oczyszczenia z wciąż przebywających tam „oprawców”, krzywdzicieli – bolesnych wspomnień, którym całe lata dawaliśmy przyzwolenie, aby potwierdzały wyrok skazujący: na to właśnie zasługujesz! Na nic więcej! Tylko na bycie poniżanym i deptanym!

Zejdź mi z oczu!

Inny przykład: gdy Piotr próbuje mówić Jezusowi co powinien zrobić, wywiera na niego familiarny nacisk, (wziął go na bok i zaczął tłumaczyć, że Jego pomysł konfrontacji z faryzeuszami jest niepoważny) słyszy zdecydowane – zejdź mi z oczu! Jesteś mi zawadą!

Możemy więc stanowczo powiedzieć do „wewnętrznych prześladowców”: Zejdź mi z oczu ze swoimi cholernymi krytycznymi uwagami na mój temat. Ze swoim sceptycyzmem i trującym zwątpieniem w moje możliwości! Nie pozwolę by wsączony przez lata brak wiary w moje możliwości stał jak ściana na drodze do mojego rozwoju, szczęścia i realizowania dobrych zamierzeń.

Gniewne modlitwy

Fantastyczna ekspresja najprzeróżniejszych uczuć, w tym w sporej części właśnie gniewu ma swoje ucieleśnienie w Psalmach. Gwałtowność niektórych uczuć jest tak oszałamiająca i tak mało „pobożna”, że część Psalmów została wycofana z Brewiarza. Pod topór poszły zwłaszcza tak zwane „Psalmy złorzeczące”. De facto są to modlitwy, w których człowiek mający poczucie krzywdy woła o pomstę do nieba na swoich krzywdzicielach. Nie ma tam prób zrozumienia pod tytułem: wyrządził mi zło, bo jest człowiekiem słabym i zranionym, zlituj się Boże nad tym biedakiem. Miejsce na taką współczującą perspektywę pojawi się co prawda w Nowym Testamencie (Jezus na krzyżu modli się – Ojcze wybacz bo nie wiedzą co czynią), ale sposób myślenia Pierwszego Testamentu nie traci przez to swojej pedagogicznej wartości. Można to następstwo perspektyw przeżywania doznanej krzywdy ująć w takim obrazie: Stary Testament pokazywał, że gniew jest jak potężna energia, która oczyszcza koryto rzeki, aby mógł w nim popłynąć strumień miłosierdzia, zrozumienia i akceptacji.

Próba przebaczenia bez oczyszczającego przeżycia gniewu okazuje się nader często nieudanym i frustrującym przedsięwzięciem. Pływanie po nie oczyszczonej rzece wiązać się będzie z ciągłymi kolizjami: na dnie bowiem wciąż znajduje się rdzewiejące żelastwo! Dlatego Biblia daje prawo do gniewu na czele z dającym przykład Bogiem: Jego gniew jawi się jako miłość ruszająca do walki o ukochanego przezeń człowieka. Gdy gniewam się we własnej sprawie naśladuje mojego Boga i siebie biorę w obronę. Walczę o swoje życie. Uczę się kochać samego siebie, aby móc w wolności kochać innych.

o. Dominik

dam/mateusz.pl